Wszyscy jesteśmy trochę manipulantami.
Trochę dobrymi i trochę złymi.
Jak coś komuś zarzucisz, odpowie: sam jesteś.
I będzie miał trochę rację, a trochę pretensje.
Wszyscy jesteśmy trochę tacy sami.
Ciężko jest wskazać przełom, w którym zjawiska niewyjaśnione przestały władać masową wyobraźnią. Znalazłam za to tę ostatnią chwilę, kiedy wydawało się, że tajemnica jeszcze kusi, chociaż jasne dla wszystkich było, że kusi już ledwo. Szczęśliwym trafem odkryłam niedawno dokument, który ten moment łapie i zamyka w godzinnej opowieści o kujawsko-pomorskiej wsi Wylatowo.
Gdy czytelniczka z drugiej dekady XXI wieku zetknie się po raz pierwszy z nazwą „Polski Narodowy Kościół Katolicki”, prawdopodobnie będzie podejrzewać, że instytucja ta jest karykaturalnym, sarmacko-kontrreformacyjnym wybrykiem rodzimej konserwy, który (jak niestety wiele wybryków tejże) przybrał formę instytucjonalną.
Kwitnący ogród polskiego reportażu wzbogacił się niedawno o nową, postsekularną szczepkę: w wydawnictwie Dowody na istnienie ukazała się książka Piotra Nesterowicza, relacjonująca wydarzenia zapoczątkowane przez cud maryjny na Podlasiu w latach sześćdziesiątych. Publikacja zyskała uznanie krytyków (...), pora więc wyglądać, aż znajdzie ciąg dalszy w kolejnych tekstach poważnie traktujących doświadczenie religijne jako aktora na społeczno-kulturowej arenie nowoczesności.
Postanowiłem podzielić się doświadczeniami lekturowymi z kategorii guilty pleasure: moją znajomością z różnymi wcieleniami „Frondy”. A zarazem wyzwolić z tego uczucia i spróbować wyciągnąć z niego pożytek bardziej istotny niż podszytą antyestablishmentowym hejtem prywatną przyjemność.
Zanim jeszcze sztuka konceptualna zdobyła popularność w latach sześćdziesiątych, istniała, jak podpowiada Craig Dworkin w Anthology of Conceptual Writing na Ubu Web, forma pisarstwa, którą można utożsamiać z poezją konceptualną – choć termin ten nie był używany w odniesieniu do generowanych losowo tekstów Johna Cage’a i Jacksona Mac Lowa czy „word events” George’a Brechta i La Monte Younga.
Twórcy gier, jak wszyscy inteligentni ludzie, również czytają. Jak się okazuje, czasami bardzo dużo i bardzo ciekawie. Zdarza się, że owo czytanie ma bezpośredni wpływ na ich twórczość. Najprościej jest wówczas, gdy podejmują konkretny temat czy chcą na nowo opowiedzieć znaną z literatury historię. Ale zdarzają się przypadki dużo bardziej interesujące.
Jedni i drudzy mają poczucie przeklętego fatum, przeznaczenia, sądzą, że są skazani na swój los. Wybrałeś jedną ścieżkę, rezygnując z tego, co ma kolega z naprzeciwka. Byćki na skłosza nie pójdą, samochodu nie kupią, a na wakacje, zamiast do Tunezji, to se mogą na ogródkach działkowych „Jedność” podglądać opalające się stare baby.
Vladimir Zykov do stworzenia I Was Told to Write Fifty Words wykorzystał należący do Amazona serwis Mechanical Turk, który umożliwia zlecanie prostych zadań online. Zleceniobiorcom autor dał tylko następującą instrukcję: „Napisz pięćdziesiąt słów”. Za każde pięćdziesiąt słów zapłacił jednego centa, uzyskując tym samym pięćset zestawów po pięćdziesiąt słów za cenę pięciu dolarów.