Elbonia: płackarta ze Lwowa do Odessy
Elbonia to kraj w Europie Wschodniej stworzony przez Scotta Addamsa, który pojawia się w jego komiksach o Dilbercie. Elbonia to kraj płaski, w którym nie da się nie brodzić po pas w błocie, i to wszystko jedno czy na zewnątrz, czy w domu. Domy zresztą też są z błota.
Elbończycy noszą brody po pas, kożuchy i futrzane czapy, a ich technologia opiera się na knurach. O biedzie i korupcji nie ma co wspominać. Hardkor jak się patrzy.
Polaków z plecakami tu jak psów, jadą kolesie w trekach i bojówkach, jadą panny w sandałach parcianych i krótkich spodenkach, jedzie slawistyka, kulturoznawstwo, rosjoznawstwo, ukrainistyka ze Lwowa jedzie do Odessy. Z Krakowa, z Wawy, z Wrocka, z Poznania, skąd tylko. Wszyscy dyskutują na temat polityki jagiellońskiej i myśli Giedroycia, wszyscy generalnie się zgadzają, że Polska tyle będzie znaczyła na zachodzie, ile znaczy na wschodzie. Już na peronie we Lwowie zaczęli łotać, trzymając w łapkach te swoje bilety na płackartę, na najtańsze miejsca, żeby było cool i bliżej ludu. Bo to o to chodzi, w tym celu jest wyjazd, żeby się z Ruskimi najebać, żeby hardkor był, żeby było po wschodniemu – wóda z gwinciocha, bez przepoi, jak się uda; szlugi, kurwa, kozaki bez filtra żeby były jarane, biełomory z filtrem jak z Wilka i Zająca, żeby, kurwa, było ha-ce, po rusku.
A tu – zdziwko jednak, proszę ja kogo, bo do pociągu relacji Lwów-Odessa jakoś nie wsiadają ruskie dziody z harmoszkami, chłopy-matrosy w koszulkach w paski, ruskie sołdaty, opasłe, z piersiami w ikonostasie medali, weterani wszystkich sojuznych wojen, od otiecziestwiennej, przez afgańską, po jakieś Karabachy – czyli idealny wyobrażony zestaw Ruskich do picia. Żeby chociaż jakiś pop sprośny, z brodą całą w łupieżu, Rasputinoid jakiś żeby wlazł do pociągu ściskając w ręku kamyk zielony, ale nic! Wsiadają jakieś, kurwa, rodziny z dziećmi, staruszki w okularach, jacyś normalni ludzie, „co to, kurwa, ruski pociąg jest czy kolejka nad morze?” – trochę się dziwują kolesie w trekach i panny w sandałach, slawistyka i rusycystyka jest rozczarowana. „Z kim tu, kurwa, pić tę wódkę, cośmy jej nakupili po taniości, z dziećmi mamy wódkę pić? Z matkami karmiącymi? Z babciami, co to se Gogola w podróży czytają?”
No ale nic, jak wielka ruska przygoda, to wielka ruska przygoda, nie ma to tamto – jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, więc kolesie w trekach i panny w sandałach wsiadają do tego pociągu byle jakiego, do tej płackarty, a płackarta to sypialny bez przedziałów, wyglądają te prycze jak supermarket z półkami na ludzkie mięso. Studenci filologii słowiańskich wdupcają te plecakiszcza na prycze i jak tylko pociąg ruszy, zaczynają łotać. Leci wóda i piwo lwiwskie, obołoń to już nie, bo w Polsce też można kupić, co to za egzotyka, leci balsam wigor, co to się kupuje w aptece na stawanie fiuta, a który działa jak gorzoła pomieszana z amfetaminą. Bałtycka herbatka, bałtycka herbatka, jak u Pielewina – jarają się chłopaki i dziewczyny walące ten wigor w przejściu pomiędzy wagonami, bo tylko tam można jarać szlugi, a jak tu załoić i nie przyjarać.
A potem, wstępnie już nawaleni, łażą po pociągu od lokomotywy po wagony kupiejne, do których już nie mają wstępu, bo to wagony droższe, z przedziałami; łażą w tę i we w tę, i szukają gdzie tu jaki ruski hardkor się schował. Aparaty mają, że o Jezu kochany: obiektywy jak lufy T-34, lustra, srustra, World Press Photo w trekach i w sandałach, każdy jeden to ekspert w dziedzinie fotografii, jak tu przesłonę, jak światło, jak to, jak tamto. I co który pasażer sobie jajko ze skorupki obierze – cyk! Fotę ma już nie lada. Już się slawista przyczaił, już strzelił. Co który rybę wędzoną z gazety odwinie – już cyk, migawa, rosjoznawca go upolował, już ma ruski hardkor na matrycy. A nie daj boże, żeby Ruski piwo otworzył – już, dwudziestu studentów i studentek filologii wschodniej ładuje mu się na pryczę z flaszkami, butelkami, konserwami, ogórkami, zdarowlje, wrzeszczą, bud’ma, któryś tam harmoszkę targa, bo jeśli nie przyszła góra do Mahometa, prawda, to wiadomo.
Pociąg zapieprza jak przez prerię, stacja Tarnopol, Żmerynka, ale nikt już nie wie, gdzie, co i jak; wszyscy nawaleni jak stodoły, kurzy się z pał, dymi, szlugi smrodzą, ktoś tam pokasłuje, chłopy opowiadają sobie o swoich przewagach mołojeckich, „a raz na Krymie to żeśmy spirytus walili z chłopem bez popity, ty”, „a ja raz w Drohobyczu żem chłopa widział, co pił spirytus razem ze swoim psem, ej”, „a ja raz w Zaporożu to żem widział, jak milicjoniery jechały samochodem na pełnej kurwie i na tej pełnej kurwie wódkę piły i jednocześnie brały łapówki”. Piosenki śpiewają po rusku, a jak, a co, w końcu rusycystyka i rosjoznawstwo tu się bawią. Pasażerowie pociągu już po suficie patrzą, wkurwieni łażą, atmosfera taka, że zaraz plaskacze polecą i liście się posypią, bo to już się ciemno robi, człowiek by się położył, bo w Odessie pociąg o szóstej rano, trzeba jednak wypocząć przed tym całym wypoczynkiem, ale nie ma lekko, tak się bawi, tak się bawi slawi-sty-ka.
Około północy wszystkim odpierdala, wszyscy wstają i śpiewają najpierw hymn Sowieckiego Sojuza po rusku, każdy zna słowa, a jak, a potem Międzynarodówkę. Jak już się gorzoła kończy i panny lecą rzygać do kibli, to leci Paruczik Golicyn, a jak już leci Paruczik Glicyn, to się w końcu pasażerowie wkurwiają i idą po wagonowego, który się nazywa w całym poradzieckim świecie prowadnik. Prowadnik przychodzi, klnie od jobmaci i bladzi, wrzeszczy, że zaraz zadzwoni po milicję i że milicja wszystkich, kurwa, Poljaków pozamyka w tiurmie i że będzie prabljem i sztraf, a sztraf tym wyższy, im więcej będzie kosztowało zatrzymanie pociągu, jego opóźnienie i paliwo do baków radiowozów, którymi będą ich wszystkich rozwozili do więzień w okolicznych Piździwkach Stepiwych, Mordoderżyńskach i Kupozawodskach. W których, nie miejmy wątpliwości, pupy miłośników Europy Wschodniej będą w stanie permanentnego zagrożenia.
Kulturoznawcy i filologowie orientują się, że za chwilę może się skończyć wielka ruska przygoda i zacząć bliskie spotkania z ukraińską rzeczywistością, i jest to argument, który – co by nie mówić – jednak trafia.
Ładują się na prycze, jakieś pary próbują jeszcze przed snem się bzykać, w końcu wszyscy wyłotali tyle tego balsamu wigor, że im się nosem wylewał, cały pociąg, łącznie z wagonowym, z nadzieją nasłuchuje, ale jednak na wąskich pryczach w posowieckich płackartach nie ma wolnej miłości, bo się można spierdolić z wysoka na podłogę, a w najlepszym wypadku wyrżnąć łbem w któryś z wystających elementów, których imię Legion – więc filologowie i filolożki udają się w sen kamienny, bez – jak chciał poeta – mar i widziadeł.
A kac, drodzy państwo, w żarówie, która pali się na niebie w Odessie, mieście-bohaterze, jest morderczy. Ale za to historia, jak to cały wagon tak grzmocił gorzałę, że aż się nawet Ruscy wkurwili – to jednak coś.
• • •
Więcej o książce Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian Ziemowita Szczerka w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art
Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian w naszej księgarni internetowej
• • •
Czytaj także:
- Ziemowit Szczerek - Mokry sen zespołu Laibach, czyli karma dla hipstera na Metelkowej
- Ziemowit Szczerek - Wacht am Rhein, czyli Niemcy to wschód, a nie zachód
- Ziemowit Szczerek - Reportaż z oglądania w tv i śledzenia w necie wydarzeń z 11.11 w Wa-wie
- Ziemowit Szczerek - Rzondzi xionc
- Ziemowit Szczerek - Tajna historia Polski, czyli naród Polski, który ma kilkadziesiąt lat
- Ziemowit Szczerek - Polski Lwów
- Ziemowit Szczerek - Przeciwpolska
- Ziemowit Szczerek - Jezus Świebodzińczyk, syn Pantery, w poniemieckim stepie
- Ziemowit Szczerek - Polska nie żyje
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza 2 i pół: Precz z Polanami, niech żyją Wiślanie!!!
- Ziemowit Szczerek - Karel Gott mit uns, czyli jak wpaść w dziurę między dwoma Cieszynami i nie móc z niej wyleźć
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza 2, czyli Wielki Radom. Część druga zapisków z najbardziej polskiej części Polski
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza, część I
- Ziemowit Szczerek - Ukoncete prosim vystup a nastup, śmiejące się bestie
- Ziemowit Szczerek - Mówił mi raz stary góral, będzie Polska aż po Ural. Czyli mit Warszawy 193cośtam
- Ziemowit Szczerek - Wandalowie na gruzach Rzymu, czyli Ruinenwert
- Ziemowit Szczerek - Jura Transylwańsko-Częstochowska
- Ziemowit Szczerek - Hipster prawica i audiencja u Viktora Orbana
- Ziemowit Szczerek - Lechu Kaczyński, wstaw się za nami grzesznemi
- Ziemowit Szczerek - Rzeźpospolita Obojga Narodów
- Ziemowit Szczerek - Alternatywna wersja Polski
- Ziemowit Szczerek - Brutopia - Mińsk
- Ziemowit Szczerek - Dojechawszy do Babadag
- Ziemowit Szczerek - Molwania: pogranicze polsko-czesko-niemieckie, Frydlant-Bogatynia-Zittau
• • •
Zobacz także:
• • •
Ziemowit Szczerek – dziennikarz portalu Interia.pl, współpracuje z „Nową Europą Wschodnią”, autor opowiadań publikowanych m.in. w „Lampie”, „Studium”, „Opowiadaniach” i E-splocie oraz współautor wydanej w 2010 r. książki pt. „Paczka radomskich”. Pisze doktorat z politologii, zajmuje się wschodem Europy i dziwactwami geopolitycznymi, historycznymi i kulturowymi. Jeździ po dziwnych miejscach i o tym pisze. Ostatnio najbardziej inspiruje go gonzo i literatura / dziennikarstwo podróżnicze.