Karel Gott mit uns, czyli jak wpaść w dziurę między dwoma Cieszynami i nie móc z niej wyleźć
Cieszyńskie dresy zeszły z górki po ciemnej, polskiej stronie. Wychodzili z miejsca, które się niby nazywa „cieszyńska Wenecja”, czyli, cóż poradzić, kolejna wersja „Wenecji północy”, o której w Wenecji nigdy nie słyszano, a nawet, jeśli by słyszano, to by w dupie miano, ale to już temat przewałkowany na każdą stronę i wielokrotnie przełożony.
Dresy, w każdym razie, zeszły z góry i doczłapały do ulicy 3 maja. Dresy wyglądały jak to dresy, klasyka, ot, takie sobie dresy, pospolite. Nawet już dresów nie nosiły, bo w Polsce od jakiej dekady dresy dresów nie noszą, olały już swój strój dresiarski narodowy, wzgardziły tradycją, oszczały tradycję moczem capiącym dębowym mocnym, a przecież podobno dresy to stworzenia narodowo dumne i na tradycję strasznie łase. A tu – proszę: dresów już tradycyjnych dres nie założy, dresa w dresach zobaczyć to jak górala w portkach z parzenicą: rzadkość. Z wyprzedaży jakie dżinsiki tylko dres na dupę naciągnie, adidasy nawet nie białe tylko jakie ciemne, i dobrze, że chociaż czasem dresisko dżokejkę jeszcze jaką na łeb nałoży, hej!
Tak więc te dresy, które w Cieszynie schodziły z górki, pospolite były, ogólnopolskie. Nic nie wskazywało na to, że żyły rzeczone dresy obok samego końca polskości, obok czesko-polskiej granicy, LINII ZMIANY RZECZYWISTOŚCI, która jest sprawą faktycznie nie do pojęcia. Granica bowiem, słuchajcie dresy, to jest rzecz, która wypierdala w kosmos całą filozofię narodową, bo sprawia, że fizycznie kończy się coś, co z założenia jest wszechogarniające i nieskończone. Bo jak się fizycznie, kurwa, może kończyć idea, wytłumaczcie mi, dresy. Granica jest, drogie dresy, liściem, który rzeczywistość wymierza teorii, ludzkim próbom tej rzeczywistości ogarnięcia i poukładania.
Wiecie?
Chuja tam wiedzą. No, ale idą te dresy ulicą 3 maja, majowa jutrzenka świeci naszej polskiej krainie, i wstępują na Most Wolności. Idą tym mostem, adidas za adidasem, naj za najem, ribol za ribolem, przekraczają LINIĘ ZMIANY RZECZYWISTOŚCI bez żadnej zwachy, nawet tego, kurwa, nie zauważają, że przekraczają, wstępują w inny real jak do klopa, chuja ich to strzyka, że teraz, po drugiej stronie cieku wodnego o nazwie Olza, obowiązuje ich zupełnie inny system odniesień, a nawet skojarzeń.
Dresy siadają sobie po czeskiej stronie, na czeskiej ławeczce, rządkiem, bo dresy zawsze siadają rządkiem jak wróble na linii wysokiego napięcia, i wbijają dresie swe oczęta, czarne-figlarne, w macierzystą stronę rzeki. Na jakiś tam łodrapany beton, na poręcz w biel-czerwień malowaną, w krew i bliznę. Wbijają wzrok, po czym wyciągają ten wzrok jak kosę z trupa i szykują się do kręcenia lolków.
Bo po to tu przyszły, rzeczone dresy. Bata zajarać. Blanta. Bo marihuana w Czechach zdepela…zdepele…zdepenalizowana. Tak wiec dresy kręcą po lolu, radośnie machają polskim policjantom, którzy jadą radiowozem po polskiej stronie, czeskie powietrze niesie polskie HAWUDEPE gromkie. Dresy wypalają dżointa, po czym wstają i wracają do Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Po chwili wolnego od Powstań i Padnięć Narodowych, Polski Jest Najważniejszej, Godności Narodowej, Górki Narodowej i Poniedziałkowego Dołu, po chwili urlopu od Antoniego, Jarosława, Marka i Jurka, od Dwóch Trumien Rządzących – wracają z powrotem pod ich władzę.
*
Tak to to tak, to to tak, to to tak.
*
To jest w ogóle niesamowite. Z okna widać Polskę, ale gospoda jest tak czeska, że, kurwa, chyba ją celowo poczeszczyli, żeby było tak czesko, że ja pierdolę. Można jeść utopenca i pić to nieszczęsne czeskie piwo.
No i można na przykład patrzeć, jak dwie czeskie nastolatki gonią dwie polskie nastolatki. Polskie nastolatki mają glany, sztruksowe kurtki i naszywki, że Nirvana i że one hejt demselws, i że dej łona daj. Przeszły sobie na czeską stronę pospacerować i nadziały się na bojówkę czeskich panien, które wyglądają jak dresiary, ale dresiary nieco innego rodzaju niż polskie. Te czeskie dresiary bardziej przypominają dresiary niemieckie: dresy materiałowe w skarpety, buty do biegania, bluzy. No więc jem tego utopenca i patrzę, jak czeskie dresiary gonią polskie zdołowane sztruksiary po Hlavni Trida, jak wbiegają za nimi na Most Przyjaźni, jak polskie sztruksiary przebiegają przez ten Most Przyjaźni, i jak czeskie dresiary w zasadzie nie widzą powodu, żeby nie przebiegać, ale chyba zdają sobie sprawę, że po polskiej stronie wyglądałyby surrealistycznie, jakby teleportowały się w inną rzeczywistość – i stanęły. Wiedziały, że w polskiej rzeczywistości po prostu przestałyby obowiązywać. Że przestałyby działać. Że opadłby z nich cały czeski kontekst, w imię którego – było nie było – goniły polskie sztruksiary.
A polskie sztruksiary wiedziały, wiedziały doskonale to, co czuły czeskie dresiary i poczuły się w polskiej rzeczywistości bezpiecznie, mimo że nic – NIC – nie oddzielało ich od dresiar. Stanęły za znakiem z orzełkiem i napisem UNIA EUROPEJSKA, RZECZPOSPOLITA POLSKA i zaczęły się do dresiar drzeć: wy kurwy pepickie! Wy czeskie szmaty!
Czeszki odwróciły się i pokazały im gołe dupy, wzbudzając radość sztruksiar i gorące zainteresowanie zarówno czeskich, jak i polskich przechodniów, po czym oddaliły się w stronę czeskiego interioru, zadowalając się faktem, że wygoniły sztruksiary z czeskiej ziemi, z Dziedzin Świętowacławowych.
No więc jadłem tego utopenca zimnego, popijałem tym piwem, paliłem raz petrę, a raz spartę, bo się nigdy nie mogłem zdecydować, i patrzyłem: to na arcyczeskość baru, to na arcypolskość po drugiej stronie Olzy i nie mogłem tego wszystkiego pojąć.
I przysiadł się do mnie Czeszczysko, bo tylko koło mnie miejsce było. I spytał, czy ja Polak. Polak, powiedziałem. Jak życie, Czechu, spytałem.
– E – powiedział Czech i upił piwa. – Do dupy.
– Czemu do dupy? – Udawałem, że chcę wiedzieć.
– E – powiedział Czech. – Nic się nie dzieje. To znaczy się dzieje. Kryzys. Wojna w Syrii. Czarny Murzyn jest papieżem i prezydentem. Dupa. Chuj. Nic się nie dzieje poza tym. Źle jest. Źle. I Karel nie został prezydentem. To znaczy dobrze, że został Zeman, ale szkoda, że nie został Karel. Źle jest, źle.
I tak se przez chwilę siedzieliśmy przy tym czeskim piwie, przy tej szybie czeskiej, i patrzyliśmy na polski Cieszyn.
– No i jak się mieszka – spytałem – w dwóch rzeczywistościach?
– E? – Spytał Czech.
– No jak się mieszka – powiedziałem wolniej, żeby zakumał – w dwóch rzeczywistościach?
– Jakich rzeczywistościach? – Czech nie kumał.
– No – odpowiedziałem – to musi być niesamowite. Mieszkasz sobie, Czechu, w Czechach, otacza cię czeskość, czeskie lentilki, staropramen i finlandia żurawinowa, howezi gulasz, Gott Karel mit uns i w ogóle – a kiedy ci się to, Czechu, wszystko nudzi, to idziesz na polską stronę, i tam masz kotlet schabowy panierowany, Lecha Wałęsę, prince polo i baba majtki sprzedaje ze straganu.
A Czech mi tu oczy robi wielkie.
– Juuu – mówi, jak krecik z bajki o kreciku. – Juuu.
– Co juuu? – pytam.
– A ja tam na tę polską stronę to nie chodzę! – on na to. – Nikt tam normalny nie chodzi.
Tam dzicz! Tam Rosja! Tam dziki-dziki wschód! Tam dziwki i bandyci, Syberia się z miejsca zaczyna za rogatkami polskiego Cieszyna! A po co tam jeździć, jak tam same kościoły, pijaki, rudery i nacjonaliści! Bajzel i burdel. Koniem na czołga, koniem na czołga – spuentował Czech i siorbnął piwa. Kufel miał swój, z domu przyniesiony.
*
– Tak se myślę – powiedziałem na głos po dwudziestym piątym piwie i czterdziestej siódmej borowiczce – że, kurwa, sami jesteście zjebani. Koledzy Czesi.
Koledzy Czesi podnieśli głowy znad kufli i patrzyli na mnie oczami nieco rybimi.
– My, Polacy – powiedziałem – jesteśmy, dobra, zacofanymi bigotami, katotalibami i śmiesznymi nacjonaliśikami, burasami wąsatemi i drobnymi pijaczynami. I, kurwa, przyznaję to bez bicia. Fakt: mamy największy w świecie gipsowy totem Chrystusa, szamanów katolickich w debacie publicznej i karła-frustrata, który ma własną kiszkę stolcową wyciągniętą z dupy i przyszytą do ust, który żeruje na tym całym ciemnogrodzie i zakompleksieniu polskim jak mucha na gównie. Ale, kurwa, na tym tępym narodowym cielsku zawsze siedział ktoś, kto bił tego cielaka w łeb i go prostował. Zawsze był jakiś, kurwa, Gombrowicz, Mrożek, który sam siebie potrafił wyszydzić, wytknąć, złapać do siebie dystans. A wy, kurwa, nic, tylko tkwicie w tym swoim zasranym samozadowoleniu, w tym czeskim waleniu se wzajemnie konia, w tym swoim przekonaniu, że wszystko u was jest super-ekstra i w gruncie rzeczy, gdyby tylko było więcej kasy, to już byłoby wszystko okej.
– No bo by było – powiedzieli chórem Czesi.
– No i w pytę – powiedziałem ja, odpalając petrę od sparty. – Tyle że wy jesteście co najmniej takimi samymi nacjonalistami jak Polacy. I takimi samymi prostakami jak te polskie bigoty. I chuj wie, czy nie bardziej ignoranccy. Kurwa mać – powiedziałem. – Polacy jednak zadają sobie trud, żeby zweryfikować swoje opinie o Ruskich, Ukraińcach, nie wiem, Serbach, Słowakach, nawet o was. Jeżdżą, patrzą, oglądają, wąchają. Cały czas nam się tłumaczy: nie myślcie stereotypami. Poznajcie, zanim się wypowiecie. A wy, kurwa, Pepiki – wycelowałem oskarżycielski palec gdzieś w okolice barmana – gówno wiecie o świecie i to gówno wygłaszacie co wieczór jako swoje zdanie na temat każdy, bo o czymś, kurwa, trzeba w tych waszych gospodach gadać. I tak siedzicie, i pierdolicie w kółko to samo, w tej samej zasranej knajpie, przy tym samym zasranym piwie. Kiśniecie w tym kraiku, w którym nic się nie dzieje, chlacie to piwsko i je wyszczawacie, chlacie i wyszczawacie, i tak na okrągło, i już sami toniecie w tych szczynach, pojęcia nie macie, co się poza wami dzieje i, kurwa, opinię o wszystkim, co się dzieje dookoła was, czerpiecie z tego waszego obiegu zamkniętego, z tego systemu piwo-szczyna. Co wy, kurwa, tak naprawdę wiecie o Polakach? Kiedy sobie, kurwa, tak naprawdę zadaliście trud, żeby to sprawdzić, pierdoleni ignoranci? Daleko nie macie – pokazałem palcem polski brzeg Olzy. – Z buta se możecie strzelić. Gówno jesteście, nie śmiejące się bestie. Rechoczące barany jesteście.
– Ja raz byłem w Polsce – wstał z krzesła w kącie gospody stary Czech z długą brodą. – I mi się nie podobało. Więc wróciłem do Czech. A tobie jak się w Czechach nie podoba, to spierdalaj do Polski
– A, pierdolcie się, Pepiki zasrane – powiedziałem, rzuciłem na stół plik koron i wyszedłem.
Do Polski nie chciało mi się iść. Było nie było, czeski Cieszyn był jednak przyjemniejszy. Bardziej równy. Bardziej pasowało wszystko do wszystkiego. Były to te niuanse, których ludzkie oko nie zauważa tak samo, jak nie zauważa ruchów wskazówki minutowej w zegarku, które przemykają gdzieś obok, a jednak człowiek widzi, że tu jest inaczej, a tam – inaczej.
Byłem pijany i kręciło mi się w głowie. Tym bardziej nie chciało mi się wracać do Polski. Nie miałem siły na Polskę.
Zaszedłem na czeskocieszyński Rynek, usiadłem na ławce, i zapaliłem papierosa. Siedziałem i paliłem.
I zza winkla wyszli Polacy. Te dresy od jarania blantów po czeskiej stronie. Tyle że teraz byli nie tylko ujarani, ale i nawaleni. Gorzej ode mnie.
Dresy przylazły na sam środek cieszyńskiego rynku, wyjęły fujary i zaczęły lać.
– Czeska kurwa, eja eja o! – Rozdarł się jeden.
– Eja eja o, eja eja o! – Wydarli się pozostali.
– Tchórze, Pepiki, chodźcie, kurwy! Dym kręcimy! Dawajcie, kurwy, wyłaźcie! – darli się Polacy, wymachując pięściami w stronę okolicznych okien. Czeskie staruszki zamieszkujące okolice rynku zamykały pospiesznie okiennice. Przechodnie przemykali pod ścianami. Bali się.
– Kurwo, ty, kurwo, do ciebie mówię – jeden z dresów schował fleta w spodnie i wystartował do jakiegoś faceta o wyglądzie urzędnika, który siedział na ławce i jadł loda.
– Może byś mi possał, cwelu, co?
Czech udawał, że go ignoruje, ale dostał strzała w twarz. Chciał wstać, ale nie mógł, bo Polacy obstąpili go dookoła. Nie wiedział, co robić. To próbował wstać z tej ławki, to siadał, to otwierał usta, żeby coś powiedzieć, to je zamykał.
– E, chuje! – krzyknąłem, bo byłem pijany. – Polaczki zasrane!
Dresy odwróciły w moją stronę swoje psie mordy.
– Co się tak patrzycie, szmaty? – warknąłem, wstając. – Leżeć.
– Łożesz ty kuuuurwa – rozległo się pośród psów, a dalej to już nie bardzo pamiętam. Spierdalałem przed nimi, ile się dało, wybiegłem znowu na Hlavni Trida, później w lewo, do tunelu obok dworca, a ci za mną, za mną, z jęzorami wywieszonymi, ze spidem w wytrzeszczonych oczach, ujadając jak kundle. Wpadłem na patrol czeskiej policji. Policjanci patrzyli na nas z szeroko otwartymi oczami, jak na czambuł tatarski. To na mnie, to na dresów. Na mnie-na dresów. Dopadłem gliniarza. Złapałem go za ramię.
– Pomóż – mówię. – Kurwa, zrób coś.
– Nie wtrącamy się w porachunki Polaczków – strząsnął z obrzydzeniem moją dłoń. – Szczególnie pijanych. Powodzenia.
Stałem tak, ciężko dysząc, patrzyłem na dresów, dresy, dysząc, patrzyły na mnie, a pomiędzy nami uśmiechało się lekko dwóch czeskich policjantów, patrząc, co też z tego wszystkiego będzie.
– Chuj – powiedział w końcu dres najwyższy, widać, dresową rangą. – Spierdalamy. Ale jak cię kiedyś, kurwo, w Polsce zobaczę – wycelował we mnie paluchem grubym jak napompowany kondom – to cię zajebię. Żebyś wiedział.
I dresy odwróciły się na piętach – i poszły.
– Dzięki, kurwa – rzuciłem pod adresem policjantów.
– Skąd wy się, Polacy – pokręcił głową starszy z gliniarzy – wzięliście w tej Europie Środkowej? Wy gdzieś na stepach Azji powinniście siedzieć. Jak to się stało, że was tutaj przywiało? I po jaką cholerę?
– Jeb się, Pepiku zasrany – odpowiedziałem. Odwróciłem się i poszedłem uspokoić zrujnowane nerwy do knajpy. Po czeskiej stronie, oczywiście. Bo tu są jednak przyjemniejsze.
• • •
Więcej o książce Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian Ziemowita Szczerka w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art
Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian w naszej księgarni internetowej
• • •
Czytaj także:
- Ziemowit Szczerek - Mokry sen zespołu Laibach, czyli karma dla hipstera na Metelkowej
- Ziemowit Szczerek - Wacht am Rhein, czyli Niemcy to wschód, a nie zachód
- Ziemowit Szczerek - Reportaż z oglądania w tv i śledzenia w necie wydarzeń z 11.11 w Wa-wie
- Ziemowit Szczerek - Rzondzi xionc
- Ziemowit Szczerek - Tajna historia Polski, czyli naród Polski, który ma kilkadziesiąt lat
- Ziemowit Szczerek - Polski Lwów
- Ziemowit Szczerek - Przeciwpolska
- Ziemowit Szczerek - Jezus Świebodzińczyk, syn Pantery, w poniemieckim stepie
- Ziemowit Szczerek - Polska nie żyje
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza 2 i pół: Precz z Polanami, niech żyją Wiślanie!!!
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza 2, czyli Wielki Radom. Część druga zapisków z najbardziej polskiej części Polski
- Ziemowit Szczerek - Najpolstsza, część I
- Ziemowit Szczerek - Ukoncete prosim vystup a nastup, śmiejące się bestie
- Ziemowit Szczerek - Mówił mi raz stary góral, będzie Polska aż po Ural. Czyli mit Warszawy 193cośtam
- Ziemowit Szczerek - Wandalowie na gruzach Rzymu, czyli Ruinenwert
- Ziemowit Szczerek - Jura Transylwańsko-Częstochowska
- Ziemowit Szczerek - Hipster prawica i audiencja u Viktora Orbana
- Ziemowit Szczerek - Lechu Kaczyński, wstaw się za nami grzesznemi
- Ziemowit Szczerek - Rzeźpospolita Obojga Narodów
- Ziemowit Szczerek - Alternatywna wersja Polski
- Ziemowit Szczerek - Brutopia - Mińsk
- Ziemowit Szczerek - Dojechawszy do Babadag
- Ziemowit Szczerek - Molwania: pogranicze polsko-czesko-niemieckie, Frydlant-Bogatynia-Zittau
- Ziemowit Szczerek - Elbonia: płackarta ze Lwowa do Odessy
• • •
Zobacz także:
• • •
Ziemowit Szczerek – dziennikarz portalu Interia.pl, współpracuje z „Nową Europą Wschodnią”, autor opowiadań publikowanych m.in. w „Lampie”, „Studium”, „Opowiadaniach” i E-splocie oraz współautor wydanej w 2010 r. książki pt. „Paczka radomskich”. Pisze doktorat z politologii, zajmuje się wschodem Europy i dziwactwami geopolitycznymi, historycznymi i kulturowymi. Jeździ po dziwnych miejscach i o tym pisze. Ostatnio najbardziej inspiruje go gonzo i literatura / dziennikarstwo podróżnicze.