Mariusz Pisarski - A gdybym był literą? Cyfrowe kaligramy “Liberlandii”
Poezja lingwistyczna potrafi irytować. Ten łatwy do przewidzenia scenariusz - gdzie słowo popycha słowo, zwrot pączkuje na zwrocie, a językowa archeologia rzuca nam w twarz kolejne porcje skojarzeń - jest dobry na wers, na dwa, ale czy na cały tomik, na całą twórczość?
Wiersz poety lingwisty to słowa, które ciągną się za sobą jak biała flanela z kapelusza magika, a królika nie widać.
Pewien trudny do zakwalifikowania utwór, napisany nie wierszem, lecz prozą i czymś na kształt "obrazów słów", uświadomił mi, skąd ta irytacja. Jej powód to linia: odcinek prosty pomiędzy początkiem a końcem zdania, wersu i całego wiersza. Linia - królowa redukcji. Wszystkie skojarzenia, jakie rodzi sobą pojedyncze słowo, każe umieszczać jedno po drugim. Gdy następny zwrot rodzi następne skojarzenia, one także muszą znaleźć swoje miejsce w szeregu. W efekcie te ostatnie znajdują się już w sporej odległości od słowa początkowego. Jest to sztuczne i niesprawiedliwe. Nie pokazuje prawdziwego dystansu, lub jego braku, między pierwszym a ostatnim ze skojarzeniowych elementów. Lecz linia nie daje wyboru: pracę myśli, lub poetyckiej refleksji, musi pokazywać właśnie tak, a nie inaczej.
W sposób odmienny, prawdziwszy, sytuację tę pokazać można na dwa sposoby: albo rozrysowując skojarzeniowe kłącze takim, jakim się staje w toku refleksji, choćby na dwuwymiarowej płaszczyźnie kartki, albo sięgając po przestrzenne metafory komputerowego ekranu. Rozwidlenia wspierają się tu na właściwościach i mechanice medium, sugerują poruszanie się w trójwymiarowej przestrzeni danych. Oba z tych sposobów wykorzystuje w swoim najnowszym hipertekście Liberlandia Radosław Nowakowski. Biała kartka Nowakowskiego wygląda na ekranie tak:
Słowo "imigracja" w puncie A rozgałęzia się na swoją wersję esperanto i angielską: imigrado, imigration, litera G przeciąga naszą uwagę w stronę "uwagi"; z A, które urasta do rangi zakorkowanego skrzyżowania, wypączkowuje "attention", a na dodatek, niczym końcówka włosa, całość dzieli się na mniejsze części, którymi są podobnie zorganizowane, rozgałęziające się kaligramy. W tym momencie kończy się podobieństwo do płaskiej przestrzeni kartki. Przyczepione do liter E, N i małego "a" wyrostki są aktywne. Kliknięcie na nie sprawia, iż zrazu trudne do odczytania - powiększają się do rozmiarów ekranu i przechodzimy do kolejnej strony, jeszcze jednego rozwidlenia. Rozwidlenie okazuje się być figurą naszej lektury, naszej wędrówki po rozrastającej się sieci tekstu:
Drugi kłączasty twór to zbitka słów "narodowa tożsamość-obywatelstwo-azyl-pobyt-więzienie". Jego pędami są klasyczne, opisowe linki. Odsyłają do stron, na których poszczególnym, graficznym hasłom towarzyszy kawałek komentującej je prozy. Na tym etapie rozgałęzienia się kończą, lecz czytając nowy hipertekst Nowakowskiego, czujemy, iż mogłyby one ciągnąć się w nieskończoność. Dlatego też status tego dzieła to wciąż jeszcze "work in progress".
Liberlandia to utwór ambitny, borgesowski. Jego liberackość bardziej totalna, niż poprzednich projektów autora z Dąbrowy Dolnej. To kolejny, jeszcze poważniejszy zamach na tyranię linii, która żywioł opowiadania próbuje wcisnąć w ciasny garniturek spiętej w grzbiecie książki, by sprostać linearnemu savoir vivre. W swoim wywiadzie - manifeście Nowakowski jasno przybliża tło swoich poczynań:
Żadna opowieść nie jest prostym, wybrukowanym traktem - każda jest poplątaną, nieustannie rozgałęziającą się ścieżką biegnącą na różnych poziomach, przez rozmaite warstwy, płaszczyzny, tła. Cały problem polega na tym, jak to ogarnąć na raz, jak jednocześnie podążać tymi wieloma tropami...
Liberlandia to nie tylko rozwidlenia. To także rozwidlający się tekst. Pisany jest on nie sam dla siebie, lecz z dbałością o czytelnika, z rzadko spotykaną w awangardzie empatią. Zachęca się tu czytelnika, by rozgościł się w pojedynczym zdaniu, na pojedynczej stronie, przypomina mu, że jest tu i teraz, a jeśli dotarł aż tutaj, to nie pozostaje nic innego, jak cieszenie się tą chwilą, nawet gdy przemawia ona do nas w esperanto. Do migotliwego ekranu komputera autor wyraźnie pragnie przygwoździć naszą czytającą świadomość, zadomowić ją lub przynajmniej zaprosić na herbatkę. Z tekstu Liberlandii przebija ciepło. Nowakowski jeszcze wyraźniej niż dotychczas elementem empatii łagodzi żywioł eksperymentu: z jednej strony poważna argumentacja, z drugiej - łaskotanie piórkiem. W efekcie rozwidlające się ścieżki spotykają się z paragrafem 22:
Czy można urodzić się Liberlandczykiem? Nie. A jeśli nie można urodzić się Liberlandczykiem, to nie ma też narodu liberlandzkiego. A jeśli nie ma narodu liberlandzkiego, to nie mogą się rodzić Liberlandczycy. To proste.
Liberlandia to hipertekst na horyzoncie. Jego struktura wciąż się wyłania. Na razie dominuje układ osiowy. Wędrówka po tekście przypomina spacer mrówki po gałązce wiosennych bazi. Po odwiedzeniu pojedynczego odrostka, wracamy do głównego pędu. Dokąd jednak idziemy i czy wieczne powroty do strony tytułowej lub tych samych kaligramowych zbitek to reguła, czy tymczasowe roboty na drodze - wciąż nie wiadomo. Najnowszy hipertekst Radosława Nowakowskiego to bowiem dzieło w ruchu w sensie jak najbardziej dosłownym. Za miesiąc będzie ono inne niż dzisiaj, za rok inne niż za miesiąc. Autor pełną garścią czerpie z dobrodziejstw, jakie podsuwa pisanie w sieci i uaktualnia dzieło nie pytając nikogo o zdanie. Za kulisami tego liberackiego hipertekstu wciąż trwa przesuwanie rekwizytów, próby aktorów, regulacja głośności, a reżyser wciąż chyba główkuje, w ilu aktach ma swoje opus pomieścić.
• • •
Mariusz Pisarski - (urodzony w 1973 r.) redaktor naczelny serwisu Techsty - Literatura i Nowe Media. Kurator, tłumacz i producent literatury hipertekstowej.