Tłum widzów krąży po sali. Właścicielka galerii, po początkowym szoku złagodzonym ich zaintrygowaniem, nie wtrąca się, ale też nie oprowadza.
Wieczór się rozwija a ja opowiadam nieznajomym o dziadku, który był admirałem, o ojcu, który mnie zgwałcił i o matce, że umarła podczas porodu. Ci ludzie wierzą mi, wierzą też w to, że na moich obrazach, gdy tylko padnie na nie promień słońca, zobaczą tęczę kolorów. Bawię się wyśmienicie.
"Otóż są to te blade, pozbawione wyrazu twarze, jakie widzi się na jagodach", tłumaczę a oni kiwają głowami, jakby ktoś zdradził im właśnie najgłębszy sekret.