Asfaltowa droga rozwijała się na kilkaset metrów w głąb morza i kończyła rodzajem platformy, placu otoczonego wałami z betonu i częściowo zalanego wodą. Była to reda przy której przycumował statek, prom. Wiedziałem jednak, kiedy patrzyłem na to, jak autobus zbliża się do podjazdu, że kierowca pomylił się i wybrał
złą drogę. Już samo to, że na placu pełno było gangsterów, którzy uganiali się z pistoletami za białym Cadillakiem z otwartymi drzwiami, który manewrował, starając się ujść pościgowi, wskazywało, że nie jest to bezpieczne miejsce. Zresztą pomijając ten fakt, zbliżał się wieczór, a wraz z nim budziło morze. Fale, stawały się coraz to wyższe, monumentalne pomniki z morskiej piany kruszące się na falochronie. Odwrócił się od tego widoku i wystawił twarz do słońca, które pojawiło się zza chmur po drugiej stronie wzgórza.