Anna Rogulska - Potrząśnij, wysyp i ułóż: pomysł na "popołudnie, pewną historię"
Popołudnie z popołudniem... Micheala Joyce'a może być w rzeczywistości długą nocą, która będzie z każdą chwilą ściemniać się zamiast rozjaśniać. Początkowa próba „przekartkowania” powieści za pomocą kilkudziesięciu enterów przypomina spacer we mgle. Klikanie w losowo wybrane ikony lub słowa powoduje odkrywanie przypadkowych – na pozór – scen i dialogów.
Jednak już przy tym pierwszym, niepewnym kontakcie powieść demonstruje wyjątkowość konstrukcji i rzuca poważne wyzwanie dociekliwym. Na początku obietnica słów, które pozwalają odkrywać kolejne znaczenia, wydaje się złudna, bo większość z nich sprawia wrażenie, jakby wcale nie chciały odsłonić się przed czytelnikiem. „Czytaj dogłębnie” radzi Joyce, „Brak wyraźnych wskazówek nie wynika z chęci zirytowania”. Zirytowania? Gdyby tak można było tę układankę po prostu wysypać z pudełka! Odkryć wszystkie elementy naraz i spokojnie złożyć w jako tako spójną całość. Gdyby chociaż dało się wyciągnąć z kapelusza przypadkowe skrawki i ułożyć zręcznie w błyskotliwy kolaż. Nic z tego. Dogłębna lektura i czytelnicza interakcja polegają, zdaniem autora, „na śledzeniu faktury słów”. Tak oto czytelnik staje się detektywem.
Jedynym sposobem wczytania się w głąb hipertekstu wydaje się rozłożenie go na najdrobniejsze fragmenty. Wybierając słowa istotne, interesujące lub po prostu zabawne, odkrywa się kolejne ekrany. W ten sposób czytelnik poznaje bohaterów i przenosi się do kolejnych wątków, a przy okazji zbiera tropy. Ustala okoliczności wypadku – kto wziął w nim udział, czy był śmiertelny, jaką rolę odegrał Peter, czyjej relacji ufać? Taka, przynajmniej pozorna, interpretacyjna swoboda pozwala na różnorodne rozumienie tekstu, a także zachęca, by powracać do niego wielokrotnie i wytyczać nowe ścieżki. Swoboda ta jest jednak elementem gry, którą tekst cały czas prowadzi z czytelnikiem. To nieustanna zabawa w chowanego i w podchody.
Różne słowa mogą bowiem odkrywać te same ekrany, a dotychczas wypróbowane linki, prowadzą nagle w nieznane miejsca. Autorska zachęta do studiowania faktury słów kusi, by próbować odkryć je wszystkie, ale ponieważ tekst potrafi złośliwie się zapętlać lub odwracać wcześniej wydeptane ścieżki, nigdy zdradza, czy wszystko zostało już powiedziane. Ostatnie słowa nie padają właściwie nigdy, bo hipertekst w przeciwieństwie do tradycyjnej lektury, zostawia czytelnika wciąż w poczuciu niepewności. Książkę w formie kodeksu można przekartkować wstecz lub do przodu, aby rozwikłać zaplątany wątek. popołudnie... jest natomiast labiryntem, w którym jedyną pomoc stanowi nić (Historia czytania), prowadząca tylko do miejsc już odwiedzonych.
Potrzeba potrząśnięcia popołudniem oraz wysypania z niego wszystkich elementów, by zobaczyć tekst w całości i wysupłać fabułę, wynika z przyzwyczajenia do tradycyjnej narracji. O ile jednak papierowa książka daje się własnoręcznie wertować i pozwala wybierać dowolne fragmenty, nawet jeśli wybryki narracji zaburzają naturalną chronologię wydarzeń, o tyle hipertekst bywa kapryśny, steruje lekturą i niechętnie poddaje się wybrednemu czytelnikowi.
Chęć „zajrzenia do środka” i fragmentaryczne podejście prowadzą zresztą wprost w pułapkę. W pewnym momencie czytelnik zostaje zasypany gradem odłamków – z rozsypanki pojedynczych wyrazów najpierw udaje się ułożyć dłuższe frazy jak „kontynenty pokryte lodem ogarnięte strachem”, „wychodzimy do samochodu” czy „ta co chcesz”, a po chwili widać już, że większość odłamków pochodzi z przeczytanych wcześniej fragmentów. Niestety, wybieranie tych słów nie prowadzi do odpowiednich akapitów, tylko przysypuje kolejnymi samotnymi rzeczownikami, zaimkami i czasownikami. Podróż przez odłamki ma charakter terapeutyczny. Kiedy czytelnik natrafi wreszcie na dłuższe struktury tekstowe, zaczyna traktować je jako „normalne”, choć może wcześniej irytowała go ich fragmentaryczność. Ponadto jest to przewrotny sygnał, by, wbrew detektywistycznym pokusom, nie zajmować się poszczególnymi partiami, lecz traktować powieść w sposób całościowy. Dotyczy to nie tylko struktury, ale też fabuły: „To nie są wersje lecz rozwinięcia tej opowieści, wydłużenia” – podpowiada Joyce.
Mnogość interpretacji popołudnia wynika z faktu, że każda próba jego odczytania bywa zwykle ukierunkowana na uporządkowanie historii. Należy jednak pogodzić się z tym, że prawda, podobnie jak sama struktura tekstu, pozostanie nieuchwytna. Każdy z bohaterów postrzega tę historię we własnych kategoriach prawdziwości i takie same prawo przysługuje czytelnikowi. Może zaufać Peterowi lub szkolnej sekretarce, nie jest jednak w stanie ocenić wiarygodności żadnej z relacji. Nawet rozbicie fragmentów i analiza Seksownych statystyk „popołudnia” Mariusza Pisarskiego, z których można wyłuskać najczęściej uczęszczane ścieżki między segmentami, nie pomoże w rekonstrukcji fabuły. Specyfika hipertekstu pozwala literaturze uwolnić się od linearności, której tak bardzo potrzebuje ludzki umysł. Śledztwo prowadzić może do różnych hipotez, ale żadna z nich nie będzie potwierdzona. W ten sposób na pierwszy plan wysuwają się autotematyczne aspekty powieści – sposób prowadzenia czytelnika przez tekst odzwierciedla technikę budowania opowieści.
Powieść Joyce’a okazuje się bowiem nie tylko formułą, ale też tematem. Tutaj każdy ma do opowiedzenia „pewną historię” – także czytelnik wyposażony w swoją nieustannie rozwijającą się listę odwiedzonych stron – i właśnie wspólne uwikłanie w opowieść porządkuje ten chaos.
Najbardziej zagubiony w opowieści – podobnie jak czytelnik w samej powieści – jest Peter, którego potrzeba opowiadania i tworzenia fikcji, leżąca w jego poetyckiej naturze, doprowadziła prawdopodobnie do zatracenia się w snuciu historii. „Chcesz o tym posłuchać?” – pada na samym początku, a potem świat kreowany jest przez opowieść. Każdy z bohaterów „opowiadany jest” jednocześnie przez samego siebie i przez innych. Kluczowe wydarzenia występują w różnych opowieściach. Czytający sam „opowiada siebie” jako czytelnika, bo poprzez dokonywanie wyborów kreuje własny przebyty szlak, a ponadto w procesie interpretacji opowiada swoje popołudnie. To naturalne, że każdą refleksję na temat powieści poprzedza próba zreferowania jej fabuły w sposób chronologicznie uporządkowany. W takim momencie czytelnik hipertekstu musi zaakceptować wersję wydarzeń, która wydaje mu się najbardziej wiarygodna i zaczyna traktować ją jako punkt odniesienia. Ustala też własne kategorie prawdziwości, wedle których ocenia poglądy bohaterów.
„Opowiadają się” także pojedyncze słowa prowadzące do kolejnych fragmentów. Często zaimki osobowe użyte są w zdaniach tak, że nie wiadomo tak naprawdę, o którym bohaterze mowa. Kiedy jednak „ona” odsyła do fragmentu, w którym kobieta przedstawia się jako Nauzyka, można odnieść wrażenie, że to początkowo prawie pozbawione znaczenia słowo, opowiedziało właśnie własną historię. W ten sposób narracja zmechanizowana w strukturze hipertekstu odkrywa jednocześnie siłę narracji na wszystkich poziomach powieści.
Może się zdarzyć, że interfejs powieści przy pierwszym zetknięciu wyda się nieprzyjazny, a cyfrowe środowisko będzie wyglądało na eksperyment niezmiernie odległy od literackiej tradycji. Jednak to właśnie słowo i narracja są narzędziami, dzięki którym w ogóle powstała europejska kultura. W drugiej połowie XX wieku narracja miała już prawo zbuntować się przeciw linearności, a czasy obecne to odpowiedni moment, by przedstawić wreszcie tłumaczenie powieści hipertekstowej popołudnie, pewna historia polskiemu czytelnikowi. Jest to bowiem wyzwanie skrojone na miarę współczesnego użytkownika sieci, który zdążył przywyknąć do specyfiki fragmentarycznych informacji i często więcej czasu spędza z internetowym hipertekstem niż papierową książką.
• • •
Anna Rogulska (ur. 1989) – studentka polonistyki i anglistyki; interesuje się przekładem, powieścią uniwersytecką i teatrem; pisuje dla „e-Czasu Kultury”, współpracowała przy redagowaniu „popołudnia, pewnej historii” Michaela Joyce'a.
• • •
Więcej o hipertekście popołudnie, pewna historia Michaela Joyce'a w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art
popołudnie, pewna historia w naszej księgarni internetowej