Ostatni pobór

Konrad Janczura

Autobus wlókł się w zaduchu lipcowej nocy. Czuć było gnicie piwa. Jechała przyszła rezerwa. Jechała przyszła armia. Każdy wyjęty ze swojego codziennego siedzenia na ławce, jeszcze w modnych ciuchach, jeszcze pełen godności. Przyzwyczajony do telewizji i Internetu, pijany, niewinnie zasypiał, włączał empetrójkę. Grał hip-hop.

To już nie te czasy. Obowiązkowa służba odchodziła z kraju. Jechaliśmy do Radomia jako frajerzy. Ci, którym nie udało się wykombinować papierka na czas. Ci, którzy po raz ostatni doświadczą stosu przekleństw na powitanie, zimnej wody, papierosów palonych w biegu. „Ale w wojsku nie jest źle powiedzą starsi koledzy – nie bójcie się, to tak z początku”.

Siedziałem sam w pekaesowej „dwójce”. Nie chciałem integrować się zbyt szybko z nowymi kolegami. Choć byłem dwudziestoletnim młokosem, już wtedy wiedziałem, że nazbyt otwartą postawą w świecie wyłącznie męskim można sobie wyłącznie przejebać. Chłopaka wychowuje się na milczącego, niestrzępiącego języka. Od razu widać było, kto wyszoruje najwięcej podłóg.

Nie spałem tej nocy. Katowałem muzykę ze słuchawek do zajechania uszu.

– Świniooo! – usłyszała szczupła dziewczyna o poranku na radomskim dworcu. – Świniooooo!

Siedzieliśmy już dumni w przydworcowym barze. Mieliśmy prawo opóźniać moment wkroczenia do jednostki do woli, byle zdążyć przed północą i nie dać się skasować policji. Siedziało nas kilku, potem kilkunastu. Wszyscy podpisaliśmy na chybił trafił umowy z funduszami emerytalnymi, których przedstawiciele dopadali nas zalanych, zaraz po wyjściu z autobusu lub pociągu. Pochodziliśmy z różnych stron, ale raczej tych niezbyt prestiżowych: Podkarpacia, Lubelszczyzny, Podlasia… Wylądowaliśmy w Radomiu – mieście, gdzie dobre wrażenie nie istnieje.

Nowi koledzy (z wojska!), choć różnych gabarytów, prezentowali się podobnie. Twarze zazwyczaj zdradzające podobny poziom inteligencji, głośny śmiech, niewybredne żarty i pełno „eeeee”, „yyyyy”. Nie odczuwałem dyskomfortu. Wychowany na podkarpackiej ziemi przywykłem do rozmów prostych, dosadnych i przyjemnych. Wiedziałem, że używać należy najbardziej pospolitych aluzji oraz powoływać się na wartości narodowe. Wiedziałem, że należy szydzić z polskich piłkarzy oraz polityków. Pić piwo dużymi łykami, beknąć od czasu do czasu. Wszystko proste, a wręcz, chwilami, pocieszne. „Nawet Radom nie wygląda tak strasznie w lipcowy poranek. Jeszcze zakrapiany alkoholem, hohoho. Można i na czymś zawiesić oko”. Z takim nastawieniem, w pierwszej grupie skierowałem się w stronę jednostki. Niektórzy, ci bardziej porządni, rozprawiali o nagannym zachowaniu reszty na dworcu. Miałem to gdzieś. Doskonale rozumiałem wymagania armii. Żołnierz ma być głupi, silny, o prostych potrzebach, zdecydowany. Wiedziałem, że tamci tu doskonale pasują. Owi strażnicy moralności też się zmienią. Miałem inne kłopoty.

Nie chciałem do szczętu zgnić w tym grajdole. Szalejący testosteron w letnie dni zupełnie nie pomagał nabrać ochoty do oglądania spoconych, umundurowanych chłopów. Wolałem dziewczyny. W szerokich jeansach chowałem papiery „na serce”. To jednak wiadome, że moje było wciąż zdrowe, nawet nazbyt, bo rzutowało zupełnie na myśli (tylko baby miałem wtedy w głowie). Nie da się ukryć, że na oko pasowałem do moro – ogolony na łyso, szczupły, wysoki. To jednak tylko pozór. Wygląd nigdy nie szedł w parze z moimi delikutaśnymi, egzaltowanymi myślami. Ile razy zaskoczyłem znajomych tym, co kryje się za tatarską gębą, którą zawdzięczam hardym, smagłym, okrutnym przodkom. Ciało miałem nie z tego kompletu, co trzeba. Ale cóż, jak mówią w wojsku: „Nie ma co narzekać”.

– Co ty, w chuja lecisz? – usłyszałem, gdy zbyt wysoko wyceniłem swoje spodnie.

Oddawaliśmy cywilne ciuchy w depozyt, podając ich wartość rynkową. Każda wymieniona kwota była dzielona przez dwa. Być może ja także staniałem o połowę. Co chwilę mnie pospieszano. Za wolno się przebierałem, za wolno podpisywałem dokumenty. Dużo krzyku. Ale szło się przyzwyczaić. Nie było innego tonu, nie było innego słownictwa. „Kurwa, jak ci zaraz zawiążę, to cię rodzona matka nie pozna” – pakowanie ekwipunku do plecaka, najgorsze. Kto by pomyślał, że tyle tam można zmieścić.

W końcu znalazłem się w sporej sali z całą masą umundurowanych. Bolał mnie łeb. Było nas dwudziestu w drużynie, drugi pluton. Chodził ponoć najupierdliwszy z kaprali i co chwilę miał jakiś problem. Uczono nas ścielenia łóżek. „Co to kurwa ma być?”wybrzmiewało wszędzie.

Schludność mieliśmy utrzymywać na osobliwe sposoby. Na przykład pościel prasowaliśmy taboretem, który każdy miał ustawiony przed pryczą, choć nie mógł na nim usiąść. Za dnia odpoczywać można było wyłącznie na podłodze. Łóżka służyły nam tylko w wyznaczonych porach.

Usadzeni z kwaśnymi minami, ogoleni, po pierwszej zbiórce dostaliśmy przerwę na papierosa. Tam poznaliśmy nazwy najdziwniejszych wiosek, robiliśmy pierwsze kroki w słynnej, żołnierskiej przyjaźni. Wymieniliśmy plutonowe żarty, poznaliśmy kilka wojskowych anegdot. Potem trochę pomaszerowaliśmy. Oficjalne mycie było raz w tygodniu, pod zimną wodą, grupowo, pośród wszędobylskiej, męskiej nagości. Codziennie gimnastykowaliśmy się nad umywalkami, szorowaliśmy mniej i bardziej intymne części ciała, maskując tę groteskę wygłupami oraz samczymi okrzykami („Eeeeee”lek na wszystko).

– Jakieś pytania? – powiedział do nas starszy służbą (o miesiąc), po którymś tam, piątym chyba, wieczornym apelu.
– Staje tu komuś? – zagadnął nieśmiało koleś o ksywie Zegarmistrz (posiadał staroświecki, bardzo przydatny przedmiot – zegarek na ręce).
– A jak ma ci stawać przy takich ryjach! – pouczył go starszy kolega, po czym cała sala ryknęła śmiechem.

Dni mijały na marszu, karnym bieganiu, żartach i stopniowym zawiązywaniu uroczo patetycznej, męskiej przyjaźni. Dlaczego tylu kretynów nie wie, gdzie jest prawo, a gdzie lewo? To widocznie wykracza poza kompetencje żołnierza, tym bardziej, że służyć ma on państwu niezależnie od tego, czy rządzone jest przez prawicę, czy lewicę. Przez nieumiejętność rozróżnienia kierunków hartowaliśmy kondycję. Każdy niewłaściwy zwrot nagradzany był karnym „kółkiem” (bieganiem wokół placu).

Lipcowe słońce parzyło nasze łyse głowy. Zamknięci w dusznej kwaterze, opowiadaliśmy, każdy po kolei, o swoich cywilnych podbojach i rozbojach. Można było pochwalić się wszystkim – rozbitą szybą, romansem z kuzynką, dewiacjami seksualnymi, próbami narkotykowymi. Jeśli gdzieś istnieje pełen posłuch i wolność słowa – tylko w wojsku.

– Nie mogę zasnąć – rzekł pewnej nocy Arczi.
– Pomyśl sobie o jakiejś fajnej lasce, która spełnia twoje fantazje seksualne – doradził mu ktoś w ciemności.
– E tam, wszystkie fantazje już spełniłem, i to ile razy – odpowiedział Arczi z rezygnacją, przykrywając się pościelą.
– A wsadziła ci kiedyś laska palec do dupy? – zripostował ten sam głos, co wcześniej, po czym ciszę nocną rozdarło donośne „EEEEEEE!”.

Pewnego dnia dostałem swoje pierwsze „zadanie specjalne”. Jeśli ktoś myśli, że wojskowe zadania specjalne wyglądają tak jak w amerykańskich filmach, grubo się myli.

Wyszliśmy jak co dzień na poranny apel. Staliśmy całą kompanią – dwustu chłopa – przed budynkiem jednostki, gdzie oddawaliśmy się wykonywaniu prostych rozkazów typu „kompania baczność / spocznij”. Jeden był zupełnie nietypowy…

– Żołnierze! Kto jest absolwentem szkoły muzycznej, wystąp! – krzyknął plutonowy coś tak dziwnego, że mimowolnie, podprogowo wręcz, wywołało to reakcję (skończyłem pierwszy stopień na akordeonie). Dałem śmiały krok w przód, o zgrozo, jako jedyny...
– Jak się nazywacie, szeregowy? – zwrócił się do mnie ów plutonowy.
– Szeregowy Janczura – odparłem nieśmiało.
– Szeregowy Janczura, dzień waszej przysięgi przypada na Dzień Wojska Polskiego, który obchodzony będzie w Warszawie, gdzie staniecie wraz z dęblińską kompanią honorową. Odśpiewacie wówczas pieśń Bogurodzica. Szeregowy, od dziś uczycie kompanię śpiewania tej pieśni. Zaczynacie od teraz! Wykonać!

Zwróciłem się twarzą do dwustu powstrzymujących śmiech łysych pał. Natężenie absurdu osiągało apogeum. Wszystko działo się samo. Nie myśląc nawet o planie działania, rzekłem:

– Kompania, zatem tak. Ja śpiewam jedną frazę, po czym wy ją powtarzacie. Zaczynamy. „Booooguuuroooodziiiiiicaaaaaa”!
– ŁEEEEŁEEEEEEEEŁEEEEEEEEEEEEEEOOOOOOO!

Próba artykulacji tak niecodziennej melodii i tak egzotycznego słowa okazała się tragiczna w skutkach. Dysonans, który wydobył się z ust moich towarzyszy broni, był czymś koszmarnym. To jak chór, w którym każdy mówi innym językiem. Po kilku próbach nie udało mi się osiągnąć ani krzty porozumienia. Ani staropolszczyzna, ani chorał gregoriański nie były w stanie zaistnieć w świadomości dziedziców polskiego oręża. Ostatecznie armia zatrudniła dyrygenta.

Przygoda z wojskiem skończyła się szybciej, niż myślałem. Ponieważ w tamtych czasach lubiłem szachy, udało mi się łatwo zjednać sobie kolegów, którzy jak ja byli w wojsku w wyniku zawirowań kariery studenckiej. Jeden z nich zdradził mi sposób na wyjście, będący właściwie kwestią poprawnego zredagowania kilku podań.

Jeszcze przed przysięgą, ubierając cywilne ciuchy, opuszczałem bramy radomskiej jednostki przy ciepłym pożegnaniu kolegów, z którymi jeszcze kilka dni wcześniej bawiłem się w „łapanego” przez podawanie zarazków z palca, którym uprzednio grzebnęło się w tyłku. Nie ukrywam, że często lubiłem wracać myślami do tego dnia, kiedy z pełnią emocji zaśpiewałem piosenkę Dezerter zespołu… Dezerter.

• • •

Konrad Janczura – 26-latek w trakcie magisterium z krytyki literackiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Opublikował opowiadanie grozy w antologii Metoda Schlegmachera i inne opowiadania oraz kilka tekstów artystycznych i krytycznych w Internecie. Do pisania podchodzi z pasją, do publikowania z dystansem. Od literatury woli muzykę.

• • •

Tekst ukazał się w 45. numerze magazynu „Ha!art” (Numer Czytelniczek i Czytelników)

Ha!art nr 45 - Numer Czytelniczek i Czytelników w naszej księgarni internetowej

• • •

• • •

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information