Mersi, mersi

Małogrzata Rejmer

„Nie ma innych samochodów!”

 

Po meczu piłki nożnej Albania–Serbia ludzie na ulicach Tirany wiwatowali, wyli i wyklinali Serbów na zmianę z Grekami – tłum, łopocząc czerwonymi flagami, zamieniał się w rzekę krwi wściekłej i rwącej. Byłam uwiedziona albańską energią. Robiąc zdjęcie, oparłam się o jakiś samochód i dopiero po chwili dostrzegłam, że był to czerwony mercedes. Przypomniało mi się, co powiedział mój kolega: „Zamiast serc Albańczycy mają pod żebrami mercedesy”.

Innym razem, w samym centrum miasta zobaczyłam zaparkowanego białego mercedesa. Do haka holowniczego przywiązano sznur, którego drugi koniec zaciskał się wokół nogi rosłego koguta. Kogut drobił w miejscu, kompletnie skołowany, i co jakiś czas potrząsał czerwonym grzebieniem, jakby nie był w stanie uwierzyć, co tu się dzieje. Wokół sunęły samochody, przemykali ludzie, miasto kipiało.

Pierwszy raz przekroczyłam granicę z Albanią w czarnym mercedesie; mężczyzna z długą brodą zaproponował mi podwózkę, gdy stałam w deszczu przy przejściu granicznym. Okazało się, że był imamem, który studiował w Egipcie, a teraz prowadzi szkółkę religijną dla młodych w Elbasan. Przez całą drogę na różne sposoby wyrażał zdanie, że islam jest religią dobrych uczynków, a gdy zapytałam go, dlaczego wybrał mercedesa, odpowiedział: „Nie ma innych samochodów!”.

 

Samochód narodowy

 

Ktoś mi kiedyś powiedział, że Albańczycy rodzą się w mercedesach. Na pewno wielu w nich umarło, bo – jak głoszą coraz mniej wiarygodne statystyki – połowa samochodów w Albanii to mercedesy. Rzęchy i nówki sztuki, zdezelowane i lśniące, czarne jak orzeł na fladze, czerwone jak flaga. Samochód narodowy, esencja albańskiej tożsamości. Wydawać by się mogło, że fiksacja na punkcie jednej marki samochodu jest irracjonalna, ale jak się okazuje, nie ma nic bardziej racjonalnego niż niemiecki mercedes na albańskiej drodze.

Albania to jeden z tych krajów, którego nie sposób zrozumieć, gdy nie zna się jego historii. Jeśli traficie tutaj, nie mając o niej bladego pojęcia, pomyślicie, że wizytujecie właśnie filię Marsa na planecie Ziemia. Tymczasem przestrzeń Albanii, eklektyczno-chaotyczna, czasami piękna, czasami kloaczna, odzwierciedla historyczny tumult, jaki szargał krajem przez cały XX wiek. W Albanii nie ma wielu śladów przeszłości – nic dziwnego, skoro kolejni politycy przepisywali, rewidowali i rugowali przeszłość z życia mieszkańców. W Albanii to, co nowe, wydaje się czasem niedokończone, a czasem postawione tylko po to, by jak najszybciej mogło się zawalić – i nawet to nie dziwi, gdy ma się w pamięci chaos lat dziewięćdziesiątych i szaleństwo nielegalnej, pospiesznie stawianej zabudowy, która dopiero teraz trafia pod lupę państwa. Wszechobecność mercedesów jest wypadkową albańskiej historii, romantyzmu, pragmatyzmu, kompleksów i pragnień i nie dziwię się wzruszeniom ramion, gdy znowu pada to głupie pytanie: „Skąd tu tyle mercedesów?”.

 

Niemieckie czołgi

 

Przenieśmy się w lata siedemdziesiąte. Centrum Tirany to rozległy plac z szerokimi arteriami, które mogłyby zamienić się w czteropasmówki – ale nic po nich nie jeździ. W całym kraju jest 2 tysiące samochodów, którymi jeżdżą tylko politycy i najwyżej postawieni urzędnicy. Kolega z Tirany opowiadał mi, że jako dziecko często bawił się na środku jezdni, bo nigdy nie przejeżdżałytamtędy samochody – a gdy już pojawiały się na horyzoncie, robiły niemałe wrażenie, bo dzieci dobrze wiedziały, że przejeżdża obok nich ktoś, kto należy do innego świata.

Albański dyktator nie życzył sobie, by jego podwładni mieli samochody. „Po pierwsze – tłumaczyła władza – Albanii na samochody nie stać. Po drugie, ich pojawienie się pogłębiłoby społeczne różnice”. A na dodatek mogłoby dać ludowi namiastkę niepotrzebnej wolności. Jeśli obywatele naprawdę uważali, że muszą gdzieś pojechać, zawsze mogli skorzystać ze zdezelowanych busów, do których i tak nie wszyscy się mieścili. Na przystankach kłębił się tłum, więc często to kierowca decydował, kogo zabierze w dalszą drogę – i zazwyczaj było to ledwie parę osób. Skoro pod koniec lat osiemdziesiątych w Albanii było nie więcej niż 7 tysięcy samochodów, trudno się dziwić, że aż do 1987 roku nie budowano nowych dróg. Te, które istniały, wystarczały rowerom, motocyklom, objuczonym osłom i wozom zaprzężonym w konie.

Ale gdy wreszcie w 1991 roku Albańczycy odzyskali wolność, okazało się, że jedyną marką samochodów, które wytrzymywały jazdę po asfaltowym sicie i piaszczystych wybojach, były mercedesy i to właśnie tę markę sprowadzano do kraju w dziesiątkach tysięcy. „Niemieckie czołgi!” – mówi Ilir, który sam jeździ starym volvo. „Wiedzieliśmy, że to dobre samochody, bo jeździł nimi Hodża. Wiedzieliśmy, że mają zawieszenie i silniki, które wytrzymują jazdę po naszych drogach. A na dodatek widzieliśmy, że są luksusowe i piękne. Po prostu jeździliśmy czołgami, które były piękne”.

 

Zwyczaj, nawyk, obsesja

 

Nawet dziś na drogach królują mercedesy, choć coraz więcej jest innych marek, a wśród młodych mężczyzn niemal równie popularne staje się bmw. Na forach internetowych trwają dyskusje, które samochody są lepsze, ale najczęściej polegają na wrzucaniu zdjęć i nadprodukcji wykrzykników. „Idzie nowe” – powiedział mi student Elion Mesaj, który wprawdzie nie ma samochodu, ale właśnie robi prawo jazdy. „Nawet albańscy mafiozi coraz częściej zdradzają mercedesy na rzecz bmw. To tak jakby patriotyzm i szacunek dla tradycji siłował się z potrzebą nowości i zmian”.

Herbi Shima, który pracuje jako taksówkarz, jeździ mercedesem, bo twierdzi, że dzięki temu ma więcej klientów i że dobrego taksówkarza poznaje się po marce samochodu. Na zdjęciu profilowym na Facebooku stoi obok swojego kremowego mercedesa. „Po pierwsze, to zwyczaj. Po drugie, to nawyk. Po trzecie, to obsesja. Żadna inna marka nie wzbudza takich emocji jak mercedesy. Mówimy: »Mersi, mersi« i jest w tym miłość. Kochamy mercedesy bardziej niż nasze kobiety! Dlaczego? Bo to Albania!”.

Po śmierci na Zachodzie mercedesy idą do raju, który nazywa się Albania. Nawet w Czarnogórze dominację ludności albańskiej można poznać po tym, że naraz w okolicach Ulcinja wyrastają przy drodze myjnie samochodowe, jedna obok drugiej. Takie myjnie to centra spotkań młodych mężczyzn na równi z kawiarniami. Chociaż zazwyczaj jest to infrastruktura plastikowego daszka, wiadra i szlaucha, dookoła obiektu zawsze stoją składane krzesełka, na których mężczyźni mogą spocząć, zapomnieć o trudach życia albo, wręcz przeciwnie, z trudem ubić interes.

Jak to możliwe, że w najbiedniejszym obok Bośni kraju Europy wszyscy jeżdżą mercedesami? „Używane są tanie, a dobre jak nowe. Ile lat by nie miały, pojeżdżą jeszcze drugie tyle” – tłumaczy Elion. „No raczej nikt sobie nie kupi samochodu za 40 tysięcy euro, tak?” – kwituje Herbi. „W latach dziewięćdziesiątych deal był prosty – albo się je kradło i wiadomo było, że kradzionym za granicę nie pojedziesz, albo były umowy z właścicielami samochodów w Europie Zachodniej: my grzecznie kradniemy i trochę smarujemy, a oni grzecznie dostają kasę od ubezpieczyciela i wszyscy są zadowoleni. Potem takie samochody sprzedaje się w Albanii za jedną czwartą wartości. A zresztą, teraz nas stać. Albania już jest silna, a zaraz będzie potęgą. Parę lat i przegonimy Grecję”.

 

Bryka de lux

 

Marka mercedesów idealnie odpowiada albańskiej miłości do luksusu. Wystarczy przejść się ulicami tirańskiego Blokku, dzielnicy dawnych „czerwonych paszów”, by zobaczyć na własne oczy, że w wystrojach kawiarni i restauracji królują złoto, kryształowe żyrandole, meble à la Ludwik XVI i świecidełka. „Więc jeśli chcesz się popisać, a tutaj wszyscy chcą się przed wszystkimi popisywać, to mercedes jest idealny” – kwituje Fjorel. „Poza tym Albańczykom może się wydawać, że coś ich łączy z Niemcami, gdy tymczasem nie łączy ich nic”.

Albańczycy kochają Niemców – na początku lat dziewięćdziesiątych jeździli do Niemiec po części i robili tam biznesy i teraz pracownicy niemal wszystkich stacji benzynowych mówią po niemiecku. Ilekroć zatrzymywałam się z kolegą Niemcem na stacji, mogłam być pewna, że tankowanie zajmie co najmniej pół godziny, bo pracownicy będą chcieli dowiedzieć się od Patricka, co tam w Niemczech słychać, i przy okazji opowiedzieć kawał niemieckiego życia. Moja koleżanka Meike Gutzweiler twierdzi, że od czternastu lat nigdy nie została zatrzymana przez policję. „Policjanci widzą moje niemieckie blachy i machają, a co bardziej gorliwi salutują. Podobno jest nieoficjalny przykaz, by nigdy nie zatrzymywać niemieckich samochodów, bo Niemcy to przyjaciele. Wiele razy ludzie okazywali mi serdeczność tylko z powodu narodowości. Jedyne czego Albańczycy nie są w stanie pojąć, to tego, że jeżdżę oplem”.

Mercedes to albańska historia i tradycja, to pamięć o przeszłości i iluzja przynależności do lepszego świata. „Spokojnie” – mówi Fjorel. „Kiedyś skończy się szał na mercedesy i wszystko się wyrówna. To będzie znak, że pozbywamy się starych urazów z przeszłości i stajemy normalnym krajem”.

• • •

Małgorzata Rejmer – dziennikarka i pisarka. W 2009 roku debiutowała powieścią Toksymia, w 2013 roku wydała zbiór reportaży Bukareszt. Kurz i krew. Właśnie pracuje nad książką o Albanii, która ukaże się w 2015 roku nakładem wydawnictwa Czarne.

• • •

Tekst ukazał się w 48. numerze magazynu „Ha!art” (Kelet)

Ha!art nr 48 - Kelet w naszej księgarni internetowej

• • •

• • •

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information