Miećki i Byćki

Adam Miklasz

Miećki i Byćki się wreszcie zeszli razem w knajpie. Spotkanie to wyjątkowe, po latach, klasowe. Kiedy ostatnim razem się widzieli, nie byli jeszcze wcale Miećkami i Byćkami. Byli pryszczatą, mechowąsiastą, przepoconą hormonami młodości jednolitą masą. Różnili się od siebie tylko pozornie. Ja też dawno nie widziałem Miećków i Byćków, przed spotkaniem wyjątkowym-po latach-klasowym nie miałem pojęcia o istnieniu Miećków i Byćków. Dziesięć lat za granicą. Aż. I jakiś taki zdziwiony spotkaniem byłem. Ale czego się spodziewałem? Że spotkamy się wszyscy na osiedlowym murku, krótkowłosy w kurtce bejsbolowej zapoda browara, długowłosy we flaneli zapoda blanta, rudowłosa w trampkach zacznie histerycznie się chicholić, bo grubas kędzierzawy zakrztusił się po pierwszym sztachu? I będziemy gadać o tym, kim chcemy być w przyszłości?

– Kim chciałbyś być w przyszłości? – spytał mnie poważnie Kasztan, kiedy szliśmy na spotkanie wyjątkowe-po latach-klasowe.

W tym pytaniu wszystko wydawało się być w porządku, na miejscu. Sens, precyzja, konkret, jest podmiot, jest orzeczenie, odpowiednia intonacja. A jednak wydało mi się jednak dziwne. Może dlatego, że Kasztan ma trzydzieści trzy lata?

Przyszły Miećki, są i Byćki. Przedstawiciele pokolenia dzieworódczo wyklutego z transformacji. Ułuda lepszości, presja szczęśliwości. Jajo o jajo. Przyciśnięci presją starszyzny, przeświadczonej, że niemal mesjanistycznie poświęciła swoje szare życia na ołtarzu świetlanej przyszłości kolejnych pokoleń. Nas.

Teraz to macie wszystko, możecie wszystko, wszystko zależy od was. Prawdziwa wolność, angielski w szkołach, pizzę se możecie, śpiewać na gitarze z przekleństwami, kostki do kibla o różnych zapachach, opierdolić ekspedientkę, jak macie ochotę… Wolność i dobrobyt, dobrobyt i wolność zostało przez nas, dla was, wywalczone. Za wolność waszą i waszą! My to już nie, ale wy możecie wszystko. Nie zjebcie tego.

I hate myself and I want to die – mruczeli wrażliwi beneficjenci zmian.
– Bądź sobą, wybierz pepsi – dodawali inni.

Pochód ślepców za zachodem – kraciaste koszule, szerokie spodnie, zachodnia garażowa kontestacja rzeczywistości, ale – z drugiej strony – niełatwo kontestować rzeczywistość jak kolorowe żółwie nindża w telewizji, jak Rambo na fałhaesie i pizza na telefon. Wolność i dobrobyt – jedni zaufali wolności, drudzy wybrali dobrobyt. Nie wiedząc jeszcze wtedy, że pierwsze wyklucza drugie. I na odwrót. Tak Miećki zostały Miećkami, a Byćki Byćkami.

Spotkanie trwa. Miećki i Byćki są sobie bardzo odlegli, dzieli ich sporo, głównie stopa życiowa. Miećków stopa życiowa jest gładka, schludna, wysmarowana kremami, Byćków stopa życiowa śmierdzi, skarży się na problemy z grzybicą. Miećki wyrosły z jednostek odpowiedzialnych, rozsądnych, świadomie kierujących swoim losem. Poddających się modzie na życie, modelowi zaproponowanemu przez świat. Oczekiwaniom otoczenia. Byćki to duszki bardziej nieokiełznane, zbuntowane niebieskie ptaszyny na wietrze. Często niepotrzebnie wierzące w swoją wyjątkowość, mizdrzące się do fortuny. Kiedyś idealiści zdający się na ślepy los. Nierzadko też przerażająco leniwi.

Mają jednak parę wspólnych cech. Łączy ich poczucie zazdrości.

Miećki zazdroszczą Byćkom czasu.

Byćki zazdroszczą Miećkom hajsu.

Jedni i drudzy mają poczucie przeklętego fatum, przeznaczenia, sądzą, że są skazani na swój los. Wybrałeś jedną ścieżkę, rezygnując z tego, co ma kolega z naprzeciwka. Byćki na skłosza nie pójdą, samochodu nie kupią, a na wakacje, zamiast do Tunezji, to se mogą na ogródkach działkowych „Jedność” podglądać opalające się stare baby.

Miećki nie usiądą w środku tygodnia na ławeczce, nie odpalą spokojnie browarka z puchy, nie będą przez cztery kolejne godziny zastanawiali się z nudów, jak rozmnażają się cietrzewie, kiedy nadejdzie ogólnoświatowa rewolucja i co się znajduje za kresem wszechświata.

Można naturalnie porzucić swój los i przejść do obozu drugich, tak jednak czynią nieliczni, to wymaga ogromnej odwagi.

Miećko frustruje się w robocie i poza robotą, czuje, że czas i życie ucieka mu na wykonywaniu tych samych, często idiotycznych czynności. Ma mało czasu i zwykle jest przemęczony. Od czasu do czasu potrafi wyzwolić z siebie niespodziewanie zew wolności, myśli o tym, żeby wszystkim pierdolnąć, chlusnąć superwajzerowi kawą w ryj, trzasnąć drzwiami, zrobić coś szalonego, bo szalone rzeczy, za które płaci, są tylko marną atrapą szaleństwa. Jest bliski decyzji, ale wtedy uświadamia sobie, że wpadł po uszy.

Wpierdolił się w sidła pozornego dobrobytu. Wpierdolił się w kredyty mieszkaniowe, wdupczył się w firmowe komórki, przywykł do ciepłych wczasów pod palmą raz do roku. Uświadamia sobie, że bez tego zasranego życia mogą skończyć się francuskie sery z kerfura za stówkę, pesto oryginalne genueńskie za piętnaście zeta w maleńkim słoiku, koniec z basenem, wypadami integracyjnymi raz na pół roku za darmochę. Skończy się szacunek i duma rodziny. Miećko wie, że wtrybił się w uzależnienie.

Byćko uzależnia się nie od swojej nędznej biedy, ale właśnie od wolności. A raczej – wolnego czasu, bo to, nie oszukujmy się, jednak coś innego. Wstaje o dowolnej porze, przypadkowo spędza każdy dzień, będący nieogarniętą rozumem niespodzianką i zaskoczeniem. Tu darmowa puszka od dawnego kumpla, tu drobna fuszka na umowę-zlecenie, bo jakiś grancik się koledze trafił i nie zapomniał, tam przejażdżka do końca przypadkowo wybranej linii tramwajowej w celu obejrzenia właśnie wyremontowanej zajezdni. Patrzy Byćko na otaczający go świat, przygląda się uważnie i uświadamia sobie, że wcale do niego nie pasuje. Świat do niego albo on do świata. On myśli, że świat do niego. Ale pewnie jest na odwrót. Świat się dostosowywać nie chce. No i wtedy już wie, że miało być kurwa inaczej. Że kolejne lata lecą, koledzy ze szkoły zmieniają dupy, samochody, kupują wózki, ryżem im po garniaku sypią na wyjściu, a on jest coraz to bardziej zmarginalizowany, staje się odpadem społecznym, wciąż żyjącym, lecz niepotrzebnym truchłem. Pociesza się wizją odmiany losu, rozpowiada światu o swoich niepoślednich talentach, ale nie jest w stanie ich udowodnić, wychodzi pewnie z założenia, że to właśnie świat powinien je odkryć i docenić. Szczęśliwy los na loterii wyciąga niewielu.

Miećki i Byćki są sobie bardzo potrzebni. Ich drogi przecinają się potrzebą kontaktu, jak również wspólną przeszłością i perwersyjną ciekawością tej drugiej strony.

Dochodzi do spotkań, jak to, wyjątkowe, po latach, klasowe.

Miećki zajmują podczas nich pozycje przymilną. Starają się nie urazić przypadkiem Byćka, nie kłuć go w oczy pozornym bogactwem w stylu trzy dwieście na miesiąc. Dyskretnie, nie ostentacyjnie stawiają browary, flaszki, ganiają po przepitę, dają się opierdalać z fajek. Z pozorną naiwnością wysłuchują tych ordynarnych łgarstw o tym, że:

– Już niedługo to ja postawię, zrewanżuję się, na taaaki przelew czekam jeden.

Kiwają wtedy ze zrozumieniem głową, klepią po ramionach i utwierdzają w przekonaniu, że:

– Nie ma problemu, dziś to ty jesteś moim gościem, jutro ja twoim.

Miećki zajmują w trakcie biesiady pozycję bierną. Niedopuszczani do głosu wcale nie okazują rozdrażnienia, słuchają, dają się zabawiać, chłoną anegdoty, ciekawostki, opowiastki. Niektóre, oczywiście odpowiednio przepuszczone przez korpofilter, sprzedadzą później znajomym w pracy. Byćki są dla nich autentyczną atrakcją, uosabiają cząstkę świata, którą właśnie utracili.

Byćki są stroną bardziej agresywną. Oni mają prawo urazić Miećków, obśmiać ich prostytucję życiową.

– Wielki pan, nowy samochód, patrz się, powodzi się, nie? Jakie buty se pierdolnęła, chyba z Mediolanu, nieźle płacą, co? Do Egiptu lecisz, z żoną, z córką, no to ładnie się teraz bujacie!

Czują, że w tych wycieczkach, w tych zaczepkach są absolutnie usprawiedliwieni, bo przecież to ich akurat los ukarał, więc mają prawo się wyżyć. Później, po pewnej ilości alkoholu przekonują wszystkich, że też mogliby być Miećkami, że brak stabilizacji to świadomy wybór człowieka wolnego i niezależnego, a potem sypią historyjkami, mają przecież sporo czasu, żeby czytać, śledzić neta, głośno zastanawiają się, co by było, gdyby Sobieski olał obronę Wiednia, co stałoby się ze światem, gdyby to Aztekowie wybudowali łodzie i pierwsi przeciągnęli się przez Atlantyk, omawiają jakiś pojedynczy kawałek muzyczny, którym się zachwycili.

Piją dalej, bo są sobie potrzebni, Byćki dają Miećkom sporo radości plus wspomnienia, dają im czas przeszły, w zamian przyjmując teraźniejszy w formie bufetu: darmobrowarów i podpierdalanych fajek. Na koniec zmęczone Miećki zamawiają taksówkę, są bowiem obowiązki, Byćki natomiast obowiązków raczej nie mają, są ponadto konkretnie niedopici, a noc jeszcze długa, uderzają więc dyskretnie, na uszko, albo odciągając ofiarę-Miećka na bok, robią poważną minę.

– Słuchaj, sprawa jest…

Miećko również robi poważną minę, marszczy w skupieniu brwi, obejmuje przyjacielsko dostarczyciela radości, rozeznając w mig, o co biega.

– Dwie dyszki, troszkę za mało kaski dziś wziąłem, nie wiedziałem, że tak długo posiedzimy…

Miećko gwałtownie sięga po portfel, prosi, aby Byćko nie kończył, on wie, on rozumie, nie ma problemu. Byćko chce się jeszcze uwiarygodnić i sięga po blef.

– Wiesz, w sumie mógłbym kopnąć się do bankomatu, ale fajnie się siedzi, do czwartku oddam najpóźniej!

Przy ostatnim wypowiedzianym słowie podnosi wskazujący palec w górę, czasem też bije się mocno w pierś, aby wreszcie z ulgą ścisnąć w łapie niebieskiego i rychlutko spłynić go w towarzystwie innych Byćków. Krytykują oni, już później, Miećków za to, że się sprzedali, że jednak się zmienili, że to nie to samo, co kiedyś… Niebieski banknot od Miećków daje im jakieś dwie godziny niekontrolowanego szczęścia. I love myself and I want to live, bądź sobą, wypij browara. Browar to medium, dzięki któremu wywołują duchy z lat dziewięćdziesiątych. Pojawia się Courtney Love, bo to chyba ona zabiła Cobaina, pojawia się Americana, płyta, na której skurwili się The Offspring. I nagle powrót do przyszłości – Byćki dzielą się planami, pomysłami, są o krok od wymyślenia oryginalnego patentu na szybki biznes, na świat bez wojen, na nieśmiertelność. Geniusze teorii. Nazajutrz będą szukać mineralnej.

• • •

Adam Miklasz (1981) – prozaik, dramaturg, dziennikarz. Nowohucianin na wychodźctwie. Autor powieści Polska szkoła boksu, Ostatni mecz, współautor antologii Bękarty wołgi. Współtwórca scenariusza do widowisk plenerowych (Łestern, NH Wonderland). Interesuje się historią i kulturą Europy Środkowej, historią piłki nożnej. Lubi podróże na Bałkany, zakłady bukmacherskie oraz basistki.

• • •

Tekst ukazał się w 52. numerze magazynu „Ha!art” (Najntisy)

Ha!art nr 52 - Najntisy w naszej księgarni internetowej

• • •

• • •

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information