Szczepan Kopyt - Pick up your microphones [teksty z antologii "Rodzinna Europa. Pięć minut później]

Redakcja

Kiedyś ostro grzebałem w Marksie. To i owo przyswoiłem sobie, to i owo przeczytałem, no i teraz mogę powiedzieć jak polski polityk, że umiem coś tam, coś tam. Mam na to papier z końca studiów, który jest wart tyle, co dyplom ukończenia przedszkola.

Przedszkole wspominam miło, studia też, bo to nie było tak, że siedziałem i na zimno odwalałem lekturę, robiąc notatki. Nie zaznaczałem też wszystkiego żółtymi karteczkami, raczej czytałem – chodziłem po pokoju – czytałem – szedłem po węgiel – czytałem – szedłem na imprezę – czytałem – brałem w łapy bas itd. No, sporo tego czytałem, ale gdybyście zapytali mnie, jak dokładnie przebiegał atak na Stirnera, czy coś w tym guście, to przyznaję: nie jestem niestety erudytą i mnemomaniakiem. Ja raczej trawię. Raczej   t o   trawi mnie – o tak! Jeśli zawsze czyta się pod jakimś kątem, to moje czytanie zawsze było ukierunkowane na wychwycenie momentów Marksa: rewolucyjnego i demokratycznego. Doszedłem już potem do tego, co o tym sądzić, a potem przeczytałem pewną pracę Róży Luksemburg i wiem, że generalnie można moją piątkową magisterkę wyrzucić na śmietnik.
Czytałem też oczywiście pod innym kątem. Myślałem: jak z tego, co ogarnę, zrobić taki przekaz, żeby chwycili też inni? – bez żadnych uproszczeń i wypaczeń, które tyle nabroiły w historii. Więc wracałem do Marksa poprzez jego głównego, jak się sądzi, oponenta i krytyka – Karla Poppera, a jako czytelnik wnikliwy musiałem dojść do tego, że Karl ów zbudował sobie raczej laleczkę voodoo w postaci swoich pojęć (kluczowym jest z pewnością historycyzm – karykatura metody marksizmu) i jego szpileczki chybiały celu. Niestety wielu taka atrapa krytyki przez mnóstwo czasu wystarczała. Znowu więc pomyślałem, że nie można Marksa upraszczać i projekt robienia jakiegoś nowego katechizmu komunistycznego jest absolutnie bez sensu. W tym czasie pisałem jeszcze wiersze. Tak, wydawało mi się przez pewien czas, że może jednak tak na małą skalę, że może tak powolutku itd. Chwileczkę.
Doszedłem ostatecznie do wniosku, że nieredukowalność całej spuścizny Marksa i jego tradycji – przy jednoczesnej niezgodzie na nagą przemoc i gułag, cenzurę itd. – skazują szlachetne idee na dalszą gryzącą krytykę (ze strony bibliotecznych myszy), a światowy proletariat na dalsze cierpliwe i niesprawiedliwe znoszenie stanu obecnego. To nie jest radosna perspektywa, zwłaszcza że żyjemy w tej bogatszej części świata. To nie jest szczególnie radosna perspektywa, kiedy się włączy telewizor. Można o wielkich problemach nie myśleć przez chwilę, ale całkiem nie myśleć?
Zostałem więc ukąszony teorią czy sam się ugryzłem? Nie wiem, zwłaszcza, że Hegel nic mi nie zrobił. Drugim takim ukąszeniem jest z pewnością perspektywa buddyjska. Sprawiło mi ogromną przyjemność, kiedy z ust Dalajlamy padła deklaracja, że jest marksistą. Ja czasem chciałbym powiedzieć, że jestem buddystą, ale tego nie mówię.
Bujam się trochę z dziewczynami i chłopakami z poznańskiej Krytyki Politycznej. Robię to dlatego, by w ogóle z kimś działać (przetrwać?), ale patronat warszawskiej knajpy nie wydaje mi się obecnie czymś fajnym. Choć z drugiej strony przydałaby się jakaś socjaldemokracja w Polsce, skoro wizja światowej rewolucji, jeśli już się pojawia, to zawsze jako krwawe widmo. Nie wszyscy tu czytali marksistów i nie dziwi mnie to już. Niektórych namówiłem na lekturę Kapitału, niektórzy namówili mnie na inne lektury – git. No tak to właśnie wygląda pięć minut później. (Pięć minut później rzekomy lider rzekomej młodej lewicy, kiedy starzy dają mu kawałek władzy na tacy, odmawia. Cóż za gest! On jeszcze tym się chwali! Pięć minut później dzwoni ktoś, że gość zaproszony do poznańskiej audycji nie podoba się Warszawie itd., itp.)
Jeśli ktoś bardzo się wczuł, to przepraszam, bo nie mam dla niego pocieszenia. Jako marksista trudno znoszę atak na górską wioskę (gdzieś tam) przez ludzi mówiących w moim języku. Jako człowiek źle znoszę ataki na miasta i wsie, przeprowadzane przez ludzi mówiących w moim języku, których wysłali ludzie mówiący w moim języku, których wybrali ludzie mówiący w moim języku (i ja w tym jestem). Jeśli to jest normalka, to ciężko będę znosił mój język. Będę nawet dawał temu wyraz.
Poprzednia wersja tego tekstu napisana była w dość skomplikowany sposób. Zdania długie i raczej do studiowania niż czytania: chciałem pokazać coś także przez sposób mówienia, ale nie wyszło, za to płynnie przechodziłem od zagadnienia do zagadnienia, uwierzcie. Mniej więcej w tym momencie, w którym z Marksa zszedłem na imperializm i militaryzm, co tutaj wyszło też średnio, podjąłem próbę zastanowienia się nad swoją strategią pisarską.
Właściwie chodzi mi tu o każdą strategię pisarza, który nie ma w dupie przemocy, wojen, wyzysku, ogłupiania ludzi i sterowania nimi, któremu nie powiewa, czy rządzą ci bądź inni itd. – słowem chodzi o tak modny ostatnio termin: literatura zaangażowana. Nie, nie chciałbym mówić niczego o swoim pisaniu czy o pisaniu kilku kolegów i koleżanek. Zastanawiam się nie nad tym już nawet, jak pisać (pisać trzeba dobrze, a to jest trudne, kropka), tylko nad sensem tego, co robimy wobec małych nakładów tomików i myślę jakoś tak: siedzimy w tym getcie, czasem są jakieś imprezy i wtedy ktoś nas słucha. Czasem ktoś czyta, ale z dystrybucją i reklamą (!) nie jest najlepiej, więc częściej ktoś nas słucha niż czyta. Czy to nie powinno nam, piszącym i mówiącym, podpowiedzieć czegoś? Może właśnie wychodzimy z literatury do sfery audio. Może wracamy do przekazu ustnego w dobie barbarzyństwa? Może lepiej napisać pięć dobrych tekstów, nagrać to i puścić w sieć niż ściubić tomik za tomikiem?
Nie twierdzę, że papier się skończył. Nie podzielam fetyszu mas, wpisanego w tradycję marksistowską. Nie namawiam do określonej formy. Nie twierdzę, że to się uda (że poruszeni ludzie ruszą głową itd., w myśl starych intelektualistycznych mrzonek). Nie twierdzę, że to się opłaca (nie twierdzę, że nie). Z tego, co ukształtowało mnie, chciałbym zrobić coś, co ludzie zapamiętają. Pieśń wchodzi w pamięć, ale to nie poeta ma pamiętać. Skoro Marksowskie szkiełko i oko zawiodło, coś powinno przemawiać silniej. Tak kombinuję.
To nie jest robota w nadbudowie (może tak wyraziłby się Adam Schaff, ale on nie łudził się co do przyszłości socjalizmu i może, czekając na nowe, mógłby odrzucić nawet podstawowe pojęcia marksowskie – wspominam o Schaffie, bo też już nie żyje jak Miłosz, bo też warto go czytać i pewnie dlatego, że on sam też by o sobie wspomniał). To jest w ogóle ciężka sprawa – jak wiersz Saula Williama użyty w reklamie obuwia.
Dodaję tu kilka nowych wierszy z książki z płytą, która niebawem wyjdzie. Puszczę je też w sieć.

 

słuchajcie

trochę drewna żelaza kleju z kości i powstała muzyka
powiedzmy jeszcze o tych gronach gniewu wspomnijmy
reefer madness i wszystkie evergreeny pisane na głodzie
za kilkadziesiąt dolarów

słuchajcie czarnuchy jest deal gracie póki nie zaśniemy
chcemy tu mieć fajną muzyczkę do ruchania
trzymajcie jednak z dala swoje białe oczy
i schowajcie bębny jest gitara

trochę drewna kleju i żelaza wibrujące w dłoni
i tekst przekazywany doustnie i z radia do radia
gracie za pięć dolców a my zgarniamy resztę
są ludzie jest reklama

słuchajcie czarni bracia ostatecznie kupujemy
to wasze gówno macie tu sto dolców ale
nie chcemy słyszeć tych krzyków z dżungli
schowajcie swoje długie puzony

trochę drewna kleju z kości i żelaza na struny
to nasza armia ma najlepszych grajków spójrz
mamy wzmacniacz którym ogłuszymy wasze córki
będą tańczyły jak im zagramy hej

słuchajcie czarni macie fortepian macie stereo
macie smyki chcemy waszych jęków i krzyków chcemy
patrzeć na wasz pęd do złota puszczamy was wolno
go! macie pięć minut grajcie pieśń miłosną

trochę drewna kleju z kości i powstała muzyka
powiedzmy jeszcze o bębnach i basie wspomnijmy
wzmacniacze lampowe i ciepłą taśmę to było o tym
kiedy były instrumenty i muzyka

słuchajcie czarni
słuchajcie czarni

 

m.c. kabir

napięcie seksualne i rewolucyjne to jedno
musimy zniszczyć rodzinę by pokochać jej członków
wycofać z obiegu szeląga tożsamości
kartezjańskie cogito jest dobre dla reeboka

gitara jest po to by ogłuszyć i zabić
program tresury i wartości edukacji
ludzie nie czytają lecz ich uszy są otwarte
oczy można zamknąć przez słuch można gwałcić

a taniec uzależnia od wolności a nagość
sprawia że przy słońcu stawiasz plus dodatni
prywatne więzienia są w stanach i głowach
mogę być niewolnikiem jeśli będziesz w rajstopach

i zapalisz ze mną pieniądze to papier
metafizyczne kruczki kryją krew i kaźnie
uderzyć w imię życia jest przyjemniej niż umrzeć
z kamerą w środku dupy i długiem w dolarach

sygnowanych przez boga i prawnicze deklaracje
pamięć jest trwalsza niż papier a papier
trwalszy niż najtwardszy dysk umiera lichwa
i wyklucza się zysk płonie babilon tak

za milionem stoi milion a za kapitałem
kolesie z czołgiem ślepi wściekli głodni
poematy dydaktyczne zawsze są po ich stronie
wpadają jednym uchem i wychodzą mi bokiem

przebij włócznią i sprawdź co kryje tajemnica
w tajnych sejfach są tylko kamienie i papier
na silikonowe cycki rzucą się archeolodzy
kabir mówi wiem bo kąpałem się w nich

 

wybrani

i wreszcie powitajmy tych nielicznych
dla których kapitalizm to duchowa przygoda
którzy jak sami mówią sięgają po nowe
bo nie wystarcza im wegetacja
tak uwolnieni od społecznych źródeł wartości
że gotowi podporządkować się im do cna
tak mądrzy że rozumiejący iż spekulują
w ostateczności
na cenach papu i wyobraźni
w ostateczności
lepiej widzący poezję i lepiej piszący
dlatego niezdolni dzielić się swoim geniuszem
rzucający światu okruchy skamieniałej ambrozji
bang bang boom boom
natchnieni oralnie i analnie
nieskalani niczym mieszkanie w stanie deweloperskim
i pełni genialnych spostrzeżeń o bliźnich którzy czasem
mogliby zrobić im krzywdę
dlatego oferujący im klatki i dający im
tak
dający im klucze do tych klatek
spójrzcie na wolny majestatyczny przepływ kapitału
ich wzniosłe lekkoskrzydłe myśli
kawior dla zgłodniałych brzuchów
och wasze upadki to w istocie wzloty
i blada
blada jest nasza radość
przyjmijcie ich ciepło
chcę słyszeć gromkie brawa

 

• • •

Szczepan Kopyt (ur. 1983, we Wrocławiu) – poeta i muzyk. Opublikował książki z wierszami: „[yass]” (2005), „możesz czuć się bezpiecznie” (2006), „sale sale sale” (2009; tomik otrzymał nominację do Nagrody Literackiej Gdynia), wraz z zespołem Yazzbot Mazut wydał płyty „W pustyni i w puszczy” (2008) i „Mazut Mazut” (2010), zaś w składzie Kopyt / Kowalski płytę „buch” stanowiącą część płytomiku „buch” (2011). Mieszka w Poznaniu.

• • •

Więcej o antologii Rodzinna Europa. Pięć minut później w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information