Spowiedź zmywaka (2): Wściekły byk

Jan Krasnowolski

Pick-upa dostałem od Doroty na czterdzieste urodziny. Właściwie dwa tygodnie wcześniej, ale to bez znaczenia, bo powiedzcie sami – ile kobiet na świecie kupuje swojemu facetowi wielką, terenową półciężarówkę? Byłem naprawdę wzruszony, tym bardziej że o pick-upie marzyłem całe życie.

Znalazła go dla mnie, wypatrzyła na autotraderze. Srebrne L200 w limitowanej edycji Raging Bull, w środku skóra, dwa i pół litra silnik – po prostu wypas. Sprzedający mieszkał na Isle of Wight. Niby niedaleko od nas, ale najpierw trzeba było dotrzeć do Lymington, a potem wjechać na prom, który zabrał nas do Yarmouth. Będąc już na Isle of Wight, posługując się nawigacją musieliśmy znaleźć farmę na odludziu, gdzie między stodołą a szklarnią od razu wypatrzyłem zaparkowane mitsubishi. Prezentowało się jeszcze lepiej niż na zdjęciach – wnętrze wykończone czarną skórą z czerwonymi wstawkami, na każdym fotelu widniało wyhaftowane logo przedstawiające szarżującego byka. Facet, który je sprzedawał, Jason, był sympatycznym gościem w moim wieku. Wytłumaczył nam, że auto sprzedaje tylko dlatego, że musi kupić jakieś maszyny rolnicze, ale robi to z żalem, bo to najlepsza fura, jaką miał do tej pory. Zaproponował, żebym się przejechał. Pick-up prowadził się jak marzenie. Na początku, nieprzyzwyczajony do gabarytów trochę ścinałem zakręty, ale basowy ryk silnika, kiedy wciskałem gaz sprawił, że od razu zakochałem się w maszynie. Dla zasady stargowałem pięć stówek (bo łyse opony i dawno nie serwisowany), po czym Dorota wyciągnęła książeczkę czekową.

– Bez urazy, nie zrozumcie mnie źle – powiedział Jason. – Nie chodzi mi o to, że jesteście Polakami albo coś w tym rodzaju. Ale nie mogę przyjąć czeku. Takie mam zasady. No wiecie, przelew albo gotówka.

Wróciliśmy do Bournemouth z niczym. Najpierw chciałem zrobić gościowi przelew, ale wtedy Dorota stwierdziła, że to nie jest bezpieczne, bo jak facet okaże się przekrętem, to nie zobaczymy ani auta, ani nie odzyskamy pieniędzy. W takim razie pozostało wypłacić gotówkę. Panie w banku na Boscombe patrzyły na nas jak na kryminalistów, kiedy odbieraliśmy pieniądze przy okienku. Coś tam nawet szeptały między sobą, zapewne zastanawiały się, czy szykujemy transakcję narkotykową, czy jakieś inne nielegalne machinacje.

Z gotówką w kopercie pojechaliśmy jeszcze raz na Wyspę Wight. Jason czekał na nas na parkingu przy porcie. Od razu wypatrzyłem masywną sylwetkę mojej nowej fury. Wystawała ponad inne samochody i pomyślałem, że już nigdy więcej nie będę miał problemów z szukaniem auta na parkingu przed supermarketem. Chwilę pogadaliśmy z Jasonem, wymieniliśmy gotówkę na kluczyki, wypełniliśmy kwitek do DVLA i załatwione. Wróciliśmy do domu na dwa auta i trochę musiałem się namęczyć, żeby wmanewrować moją nową zabawką na podjazd.

– No to mam nadzieję, że teraz z większym zapałem zabierzesz się za pracę – powiedziała Dorota. Od pół roku trwał u nas remont i nie byłem nawet w połowie – porozwalane ściany, zerwane podłogi, wszędzie kurz i gruz, a w kuchni przez dziurę w suficie widać było pierwsze piętro. Obiady gotowaliśmy na prowizorycznej kuchence w garażu i sytuacja w domu robiła się napięta.
– Jasne, kochanie – powiedziałem z przekonaniem. – Zobaczysz, że teraz remont ruszy z kopyta.

Rano odczekałem, aż Dorota wyjdzie do pracy, po czym wyjąłem z garażu myjkę ciśnieniową i dokładnie umyłem auto. Gładziłem miękka gąbką wszystkie krzywizny karoserii, tak jak się pieści nową kochankę. Wytarłem dokładnie do sucha każdy element, po czym nałożyłem warstwę wosku. Wypolerowałem starannie karoserię, żeby zrobić dokładnie cały dach musiałem stanąć na małej drabince. Specjalnym płynem wymyłem felgi, potem spryskałem opony czernidłem, więc mimo, że zjechane, wyglądały jak nowe. Miękką ściereczką wyczyściłem szyby i lusterka, po czym przyniosłem odkurzacz i odkurzyłem wnętrze. Przetarłem tapicerkę mleczkiem do skóry. Zajęło mi to kilka godzin i miałem lekkie wyrzuty sumienia, że zamiast robić remont dopieszczam auto, ale pocieszyłem się myślą, że czego oczy nie widzą, tego duszy nie żal.

Potem jeszcze siadłem przy komputerze. Wyszukałem komplet opon z głębokim, terenowym bieżnikiem – zapłaciłem po stówce za sztukę i dostałem potwierdzenie, że powinienem je dostać w ciągu czterech dni.

Dopiero wtedy zabrałem się za skuwanie tynku ze ścian, ale robota tego dnia wcale mi nie szła, bo co pięć minut wyglądałem przez okno, ciesząc oko błyszczącym cackiem, które stało na podjeździe. Widziałem przechodzących sąsiadów, którzy kręcili głowami z podziwem. Nawet mieszkający obok Tim, mimo że właśnie rozwodził się z żoną i nie był w nastroju towarzyskim, zapukał do mnie, żeby mi pogratulować.

Strażnik Texasu mógłby mi teraz pozazdrościć fury, myślałem, przepełniony dumą.

 

*

Po trzech kolejnych dniach kucia ścian uzbierała się masa gruzu, który musiałem wywieźć na wysypisko. Zapakowałem go w jutowe wory, które wrzuciłem na pakę. Były ciężkie jak diabli, w sumie co najmniej trzysta kilo, ale auto nawet nie siadło. W końcu tona ładowności, co pick-up to pick-up. Pojechałem na drugi koniec miasta do recycling centre. Zwykle kląłem w duchu, że wysypisko jest tak daleko, ale tym razem żałowałem, że nie jest jeszcze dalej, bo prowadzenie półciężarówki to była sama przyjemność. Siedziałem wysoko, w wygodnym fotelu, patrząc z góry na kierowców osobówek. Kiedy mijałem na drodze innego pick-upa, porozumiewawczo uśmiechałem się do kierowcy – teraz jesteśmy w tej samej lidze.

Na wysypisku uwinąłem się raz dwa, opróżniłem wory do skipa i ruszyłem w drogę powrotną. Padał lekki deszcz i na rondach trochę znosiło tył auta. Nowe opony powinny przyjść lada dzień, postanowiłem je od razu przełożyć. Wtedy pick-up będzie lepiej trzymać się drogi.

Ulica, na której mieszkam, jest długa i prosta, ocieniona stuletnimi sosnami. Żadnych sklepów, typowo mieszkalna dzielnica, domy cofnięte w głąb działek, pozostawiając miejsce na kilka samochodów, przez co nikt nie musi parkować na ulicy. Sprawia to, że niektórzy kierowcy rozwijają tu nadmierną prędkość i z tego, co wiem, ktoś z mieszkańców wysłał jakiś czas temu petycję do councilu o zamontowanie ograniczników na jezdni. Na razie bezskutecznie.

Dojeżdżając do swojego domu zwolniłem i wrzuciłem migacz. Z przeciwka nadjeżdżało auto, więc zatrzymałem się przy osi jezdni, żeby je przepuścić, zanim wjadę na podjazd. Odruchowo spojrzałem w lusterko wsteczne i zobaczyłem coś wielkiego, pędzącego wprost na mnie z dużą prędkością.

Nic nie mogłem już zrobić.

Impet uderzenia był tak duży, że szarpnęło mną do przodu i gdyby nie zapięty pas, rozkwasiłbym twarz o kierownicę albo nawet wyleciał przez przednią szybę. Huk gniecionych blach wciąż dzwonił mi w uszach, kiedy wyskakiwałem na jezdnię. Stałem z boku i przez chwilę nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. W tył mojego auta wbił się wielki, dostawczy mercedes. Siatka pęknięć pokrywała szybę, maska pomięta jak papierowa kula, silnik tryskał olejem. Mój pick-up… Szkoda gadać. Tył skrócony o dobre pół metra, wyglądał jak po crash teście. Lampy potłuczone, tylna klapa, zrobiona przecież z solidnej blachy, wyglądała jak zgnieciona puszka po piwie.

– You fuckin’ idiot! – wrzasnąłem do kierowcy, który wciąż gramolił się z dostawczaka, z wyrazem osłupienia na twarzy.
– What? – wydusił z siebie, jakby nie rozumiał najprostszych epitetów.
– Zniszczyłeś moją nową zabawkę – powiedziałem, po czym z zaciśniętymi pięściami, jak wściekły byk ruszyłem w jego stronę.

Na mojej twarzy wypisany był chyba mord. Bo tak właśnie się czułem – chciałem zatłuc kretyna, który swoją wariacką jazdą i brakiem ostrożności na drodze zniszczył najpiękniejszą rzecz, jaką kiedykolwiek dostałem w życiu. Prezent od mojej żony, którym cieszyłem się raptem cztery dni.

Widząc, że zmierzam w jego stronę, facet zaczął przede mną uciekać. Schował się za bezpieczną barykadę swojego vana. Kiedy próbowałem go obejść z prawej strony, on zmykał w lewo, kiedy próbowałem z lewej – on również zmieniał kierunek. Jednocześnie trzymał w ręku telefon, próbując się gdzieś dodzwonić. Po chwili mu się udało i wtedy, zza vana, usłyszałem jak mówi, chyba swojemu szefowi, że właśnie spowodował wypadek i nie da rady porozwozić towaru. W jego sposobie mówienia, w akcencie było coś znajomego.

– Ty! – wrzasnąłem. – Jesteś Polakiem, tak? Mówisz po polsku?

Zza mercedesa wyjrzała wystraszona twarz.

– Tak…
– No to zamiast przede mną spierdalać, kolego, chodź no tutaj. Pogadamy sobie jak Polak z Polakiem.

Z pobliskiego domu wychyliła się jakaś kobieta.

– Wszystko w porządku? – zapytała. – Czy mam wezwać karetkę?
– W porządku, nie trzeba – odkrzyknąłem. – Dzisiaj obędzie się bez ofiar.

Powoli ciśnienie ze mnie schodziło. Tamten wciąż był w lekkim szoku, trząsł się z nerwów, ale jakoś nadrabiał miną.

– Nie przejmuj się – próbował mnie pocieszyć. – Wyklepią ci auto i będzie jak nowe. Śladu nie będzie.
– Co ty pierdolisz – skrzywiłem się, patrząc na zniszczonego pick-upa. – Tu jest Anglia, nie Polska. Nikt mi tego nie wyklepie, to nadaje się już tylko na złom.

Potem wyciągnąłem swój telefon i zadzwoniłem do Tima, który jest oficerem Dorset Police. Wytłumaczyłem mu sytuację i zapytałem, co mam robić.

– Jeśli nic się nikomu nie stało, to nie musisz wzywać policji. Ale oczywiście możesz, jeśli chcesz dowalić temu, który spowodował wypadek. Wlepią mu mandat za brawurową jazdę i może nawet zatrzymają prawo jazdy. To jak – mam tam kogoś wysłać?

Popatrzyłem na kierowcę dostawczaka. Chłopak kilka lat ode mnie młodszy, nie wyglądał na bezmózga. Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach, pewnie moglibyśmy razem pójść na piwo i mielibyśmy o czym pogadać. Pomyślałem, że tak jak ja, przyjechał tutaj, żeby ułożyć sobie normalne życie, na jakie raczej nie miał szans w Polsce. Pewnie tak jak każdy, zaczynał od zmywaków i magazynów, a potem załapał się do firmy transportowej, gdzie ciężko harował, szczęśliwy, że ma lepszą pracę. Po tym, co się stało, była duża szansa, że ją straci.

– Wiesz co, Tim? Chyba mu odpuszczę.

 

*

Dorota przyjechała do domu na lunch i kiedy zobaczyła zniszczone auto na podjeździe, tylko pokręciła głową z rezygnacją.

– Teraz przez najbliższe kilka miesięcy będziemy się użerać z ubezpieczalnią. Po co ty w ogóle gdzieś jeździłeś? Miałeś siedzieć w domu i robić remont.

Nawet nie chciało mi się tłumaczyć. Zdołowany patrzyłem przez okno na zmasakrowane, ale wciąż lśniące świeżym woskiem mitsubishi. Wyglądało teraz jak ranny zwierz, który przegrał pojedynek z większym od siebie. Na ulicy kilku facetów w odblaskowych koszulkach próbowało wtoczyć rozwalonego dostawczaka na lawetę, która okazała się za mała. Jeden z sąsiadów, emerytowany profesor ornitologii, wyszedł na ulicę z dużą miotłą. Systematycznie zamiatał z jezdni okruchy szkła i drobne części, które zaścielały asfalt. Pomyślałem, że powinienem mu pomóc, bo to przecież mój wypadek, mimo że nie ja go spowodowałem.

Wtedy ktoś zapukał do drzwi.

Poszedłem otworzyć. Za drzwiami stał człowiek w czerwonej kurtce z logo firmy kurierskiej.

– Przywiozłem nowy komplet opon – powiedział.

• • •

SPOWIEDŹ ZMYWAKA - SPIS ODCINKÓW

• • •

Wszystkie sytuacje opisywane w tym cyklu przez Krasnowola są całkowicie wyssane z palca, wszelkie podobieństwo do żyjących osób jest przypadkowe. Krasnowol za nic nie bierze odpowiedzialności, a już na pewno za swoje słowo pisane.

• • •

Jan Krasnowolski (1972) – prozaik, autor minimalistycznych opowiadań opublikowanych w zbiorach 9 łatwych kawałków (2001) i Klatka (Korporacja Ha!art, 2006). Po skończeniu Liceum Plastycznego pracował w wielu różnych zawodach. Od urodzenia związany z Krakowem, jednak w 2006 r. wyjechał do Wielkiej Brytanii, gdzie osiadł w Bournemouth. Tu również próbował swoich sił w kilku zawodach, dużo czasu spędził na wózkach widłowych. Obecnie prowadzi firmę budowlaną. Doświadczenie emigracyjne zawarł w tomie opowiadań Afrykańska elektronika (2013). Opowiadania Krasnowolskiego określa się mianem lad lit, czyli popularnej literatury przeznaczonej głównie dla męskiego odbiorcy.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information