Charlie Anonymous Hebdo kontra wolny rynek

Jędrzej Napiecek

Ledwo wstałem, a świat już wrzał. Akurat piłem poranne espresso, gdy media doniosły o dwunastu ofiarach śmiertelnych. Przeczytałem trzy artykuły na temat muzułmańskich zamachowców, po czym nie przeczytałem czwartego, bo musiałem iść do pracy.

Niektórzy w firmie przeczytali te same felietony, pozostali – inne, ale wszyscy wyciągnęli podobny wniosek:

– Nienawidzę islamu! To choroba! Trzeba amputować zakażone kończyny, zanim zarażą resztę organizmu. We Francji może być już za późno! Sami się prosili, lewaki, geje i łosie, to teraz mają. Trzeba wyciągać wnioski z historii. Co zrobił Zachód, gdy napadł nas Hitler? To bierzmy przykład i ratujmy swoje, gdy wróg u bram!

Po czym skończyła się przerwa na papierosa, a wraz z nią panika. Byliśmy pokoleniem 1500 brutto, a troska o problemy globalne podobno zaczyna się od 2000 złotych netto.

 

Fotomontaż: Franciszek Sterczewski

 

Wieczorem znajomi z firmy poszli odpoczywać w podnajmowanych domach, a ja wyskoczyłem do Cafe Kulturalna odreagować pracowniczy żywot i wydać ciężko zarobione 80 złotych na browary po dychę w towarzystwie znajomych lewaków.

– Nienawidzę ludzi, którzy dają się manipulować – powiedział jeden z nich. – Przecież nie każdy muzułmanin to od razu terrorysta! Media napędzają frustrację prekariatu, żeby stworzyć iluzorycznego wroga, który odciągnie uwagę od faktycznych problemów: nadużyć wolnego rynku, gospodarczej neokolonizacji i klasowych nierówności! Gdyby tylko społeczeństwo było mniej religijne... – i zaczął się roszczeniowy festiwal: nie powinno być tak, jak jest, byłoby dobrze, gdyby ludzie mogli zrozumieć, w idealnym świecie...

Po czym spotkaliśmy poczytnego publicystę i znajomi lewacy poszli z nim do stolika rozmawiać o świecie, który nie istnieje, a ja zostałem sam w kolejce po następne piwo. Skorzystałem z wolnej chwili, by nadrobić zaległości i przeczytałem na ajfonie najnowszy wywiad Krytyki Politycznej o Charlie Hebdo.

Był naprawdę ciekawy. Sugerował, że problem nie leżał w samych muzułmanach bądź prowokacyjnych memach francuskich rysowników, lecz w gettoizacji społeczeństwa. W tym, że zachodnie elity na oczy nie widziały przepełnionych uchodźcami podmiejskich dzielnic, a bezrobotni imigranci z przedmieść Paryża częściej spotykali Francuza na bilbordach niż na żywo. A niewiedza to żyzny grunt pod demonizację. Skąd prosta droga do agresji, która tylko napędza radykalizację nastrojów po obu stronach barykady. Patrycja Sasnal mówiła bardzo mądrze, na tyle mądrze, że prawdopodobnie nikt z mojej firmy wywiadu z nią nie przeczytał. Szkoda, że Krytyki Politycznej nie czytali też sympatycy ISIS. Może świat byłby wówczas mniej podzielony.

Podczas gdy Patrycja Sasnal tłumaczyła, że życie jest bardziej skomplikowane, niż mi się wydaje, grupka roztańczonych trzydziestolatków próbowała udowodnić, że wystarczą trzy drinki, by świat uprościć. I faktycznie – ludzie w Kulturalnej skutecznie uczyli się żyć w nowej, posthebdowskiej Europie. Dokładali kolejne złotówki do rachunku, by nowa Europa niczym nie różniła się od starej, przed wymordowaniem redakcji Charlie Hebdo. Patrząc na ich rozjarzone życiem twarze – jakże odmienne od naburmuszonych oblicz prawicowo-lewicowych aktywistów – uwierzyłem, że jest o co walczyć. Może, pomyślałem, to właściwa droga. Nie myśleć o tym, na co nie ma się wpływu. Taniec lepszy od myślenia, zdrowszy, pomyślałem i skoczyłem na parkiet.

Dobrze się tańczyło i nic z tego nie wynikło, więc ruszyłem dalej – w noc i melanż. Zatrzymałem się dopiero przy znajomym architekcie, który w ogóle nie myślał o Charlie Hebdo, a tańczyć nie lubił.

– W Cesarstwie Rzymskim panował zwyczaj mordowania elit świeżo podbitych narodów – powiedział. – Ucinano głowę, lecz ciało pozostawiano nietknięte. Rolnicy, robotnicy i pracownicze masy były Imperium Rzymskiemu potrzebne, ale lokalnych liderów mordowano, by zastąpić ich własnymi przedstawicielami. Taktyka bardzo skuteczna, lecz krótkofalowa. O ile namiestnicy pamiętali jeszcze ojczyznę, o tyle ich dzieciom Rzym kojarzył się najwyżej z nazwą baśniowej krainy, o której niańki opowiadały im na dobranoc. I trochę nie rozumieli, dlaczego mieliby płacić bajkom podatki. Tworzenie imperium to trudna sztuka, ale utrzymanie go graniczy z niemożliwością, a odrastające na intelektualnej pustyni głowy nowych elit, myślą tylko o tym, by tworzyć własne imperia.
– I tak bez końca? – zapytałem, siedząc tym razem w PKP Powiśle, gdzie dla odmiany piłem piwo za 9 złotych.
– To naturalny mechanizm. Na tym opiera się ewolucja. Stare imperium musi zginąć, by na jego gruzach wyrosło nowe. Nie ma się czym oburzać, taka już natura ludzka, zawsze chce więcej – powiedział sentencjonalnie. Nie miał aktualnie pracy, dlatego mógł zastanawiać się nad strukturą wszechświata.

Przyznam, że fajnie nam się rozmawiało, uniwersalnie całkiem i wzniośle. Ale jakoś nic z tego nie wynikało.

– A Charlie Hebdo? – spróbowałem, już mocno pijany, nawiązać do rzezi dnia poprzedniego. – I muzułmanie? Co można zrobić?
– Chyba nic. Ktoś tu musi umrzeć. Pewnie my, bo demokracja jest całkowicie bezradna, gdy trzeba podjąć działania niedemokratyczne. A takich wymaga przeciwstawienie się dżihadowi. Kiedyś kolonizowaliśmy ich terytorialnie, potem gospodarczo. To teraz mamy odwet. Choć może i nie przegramy, w końcu muzułmanie nie mają broni atomowej. W każdym razie kroi się coś grubego.

W całym wywodzie najbardziej fascynował beznamiętny ton głosu architekta. Jakby miał gdzieś, czym zakończy się konflikt.

– Ilu ludzi, tyle zdań na jeden temat – wyjaśnił swą perspektywę. – Na dłuższą metę to nie do zniesienia. Każdy ma swoją rację, każdy ma swój kontekst. Im więcej czasu spędzasz nad problemem, tym więcej pojawia się wątpliwości. Złożonych niuansów kulturowych, które rzucają na sprawę nowe światło. Koniec końców, źródeł światła jest tak wiele, że obraz staje się prześwietlony i zupełnie nieczytelny. Co innego geopolityka. „Nie na słuszności ani sprawiedliwości oparta jest geopolityka, lecz na układach sił” – mawia Jacek Bartosiak. To wyższa matematyka, w której moje zdanie nie ma żadnego znaczenia. Gdy spojrzymy z perspektywy narodów, wszystko się upraszcza. My albo oni. I wolność słowa czy wiara w Mahometa nie odgrywają tu kluczowej roli. Są tylko narzędziami w wojnie o przetrwanie społeczeństw.

Zasępiliśmy się. Pomyśleliśmy o europejskich parlamentach i największych w kraju partiach, o ludu wybrańcach, którzy niedługo w naszym imieniu zadecydują co robić. Pomyśleliśmy o wyborach, w których od lat jesteśmy zmuszeni wybierać między złem mniejszym a większym. Że nie ma godnych naszych racji przedstawicieli, pomyśleliśmy. Że wszystko korupcja i tylko prywatne interesy. Że majątki państwowe są najwyżej trampoliną, by najbogatsi mieli jeszcze więcej, a najbiedniejsi jeszcze mniej. Pomyśleliśmy o całym tym teatrze, który będzie się odbywać, nawet gdybyśmy zeszli z widowni.

Popatrzyliśmy wówczas na Warszawę wzrokiem pijanych cieląt, które otępia się piwskiem co wieczór, którym serwuje się najniższego sortu rozrywkę, byleby tylko nie zauważyły, że na ich krwawicy budowanych jest kilka nowoczesnych wieżowców, do których potem nigdy im wstąpić nie będzie dane. I smutno nam się bardzo zrobiło od myślenia banałów, więc wróciliśmy do domów.

Bezradny się czułem i wydymany. Cały dzień zszedł mi na Charlie Hebdo przetrawianie, na myśli snucie, problemu istoty zgłębianie i z tego wszystkiego przyszło mi tylko, że przemierzałem teraz puste ulice uśpionego miasta, tramwaj mi uciekł ostatni i na nogach musiałem wracać, chociaż miałem kartę miejską trzymiesięczną wykupioną, ale na nocny to bym musiał dwadzieścia minut w mrozie czekać, co mi się nie opłacało wcale. I szedłem sam jeden mokotowską ulicą, zapatrzony w ciemne okna kamienic, gdzie mieszkali ludzie, od których różniło mnie tylko to, że oni już spali, a ja jeszcze nie, i nad ranem oni będą mniej w pracy zmęczeni, a ja bardziej. I tyle mi przyszło z całego tego myślenia, że pewnie jutro swojej normy w pracy nie wyrobię, i znów mnie będą chcieli wyrzucić.

Wściekle znudzony całym tym intelektualnym chrustem, zatrzasnąłem drzwi na zasuwę i już myślałem, że sam zasnę dziś ze swym oburzeniem, kiedy w pustym mieszkaniu rozległ się przepuszczony przez syntezator głos:

 

[„Ten film został usunięty z powodu naruszenia zasad YouTube mających na celu przeciwdziałanie spamowi, oszustwom i nieuczciwym treściom komercyjnym.” – przyp. red.]

 

– To wiadomość do Al Kaidy, Państwa Islamskiego i innych terrorystów. Wolność słowa ucierpiała dziś poprzez nieludzką zbrodnię. Wypowiadamy wojnę przeciwko wam, terroryści. Jesteśmy Anonymous, jesteśmy legionem i nie zapominamy.

Głos przemówił wprost z YouTube'a, zza maski Guy'a Fawkesa, był czysty i jasny, i bez komplikujących życie niuansów obwieszczał: wojna. A kilkaset tysięcy pod nim wyświetleń świadczyło, że trafił na podatny grunt.

Rozbudziłem się momentalnie. Anonymous tchnął świeżością. Nie jesteś sam, pocieszał między słowami, takich jak ty jest milion. Nie patrz na rządzących, masz sprawiedliwość na wyciągnięcie ręki, wystarczy kliknąć łapkę w górę. Subskrybuj nas – Oddolną Reakcję Na Bezradność Demokracji! Spójrz na nasze logo – w miejscu głowy znajdziesz znak zapytania, naszych elit nie wymordują Rzymianie. Tu wszyscy jesteśmy elitą i ciałem jednocześnie! A niech spróbują zaturbanieni terroryści porwać się na nas z motyką, niech spróbują nas znaleźć!

Wszystko w rytmach muzyki rodem z amerykańskiego filmu, Requiem dla snuchyba. Prawdziwy american dream o spełnieniu socjalistycznych marzeń, władza wykonawcza w ręce ludu oddana i te sprawy.

I dobrze, pomyślałem, znakomicie. Tego właśnie było mi trzeba. Anonymous dawał nadzieję, że może jednak nie byłem do końca bezradny.

Zasnąłem podniecony.

 

 

W nocy przyśnił mi się XIX-wieczny Plantator z Ameryki. Miał piękny dom, kochającą żonę, trójkę dzieci oraz plantację bawełny. I kilkudziesięciu Murzynów, którzy na tym polu w niewoli plony zbierali. Plantator był dobry i traktował Murzynów z szacunkiem. Nawet książki pozwalał czytać i z dobrodziejstw edukacji korzystać. Pewnego razu odwiedził go jednak Stary Murzyn i powiedział, że to niesprawiedliwe: Murzyni pracują, a biały profity zbiera. Dobry Plantator nie do końca rozumiał istotę problemu – przecież traktował ich lepiej niż inni plantatorzy. Ale to nic nie znaczyło, bowiem Murzyni, zakosztowawszy lepszego życia, nie chcieli już za darmo pracować i Dobry Plantator nie wiedział, co z tym fantem zrobić. To był naprawdę dusza człowiek, chrześcijanin. Jednak z każdym dniem widmo klasowej degradacji coraz głębiej zaglądało mu w oczy.

Odwiedził go wówczas inny plantator, który również borykał się z problemem przerostu murzyńskiego ego. To nie był dobry człowiek, ten drugi plantator. Bił swoich Murzynów i mordował za słabą wydajność. A teraz bał się, że go w nocy nożem z zemsty zadźgają. O wszystko obwiniał Dobrego Plantatora, że niby pozwolił na rozbisurmanienie murzyńskiego plemienia. Póki nie jest za późno, rzekł Zły, trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Po czym wyciągnął biały kaptur, bo trochę się jednak wstydził zrobić, co należało zrobić, bez maski. I Dobry Plantator kaptur założył i zrobił, co było trzeba. Złoił Murzynowi dupę. Nie żeby zabić, broń Boże, ale nastraszyć trochę. I właściwie to przecież wcale nie on zrobił, tak sobie mówił. To był inny człowiek, ten w kapturze. Po czym zdjął maskę i wrócił do domu, dzieci do snu położyć. To było zło konieczne, powtarzał sobie. Zło w dobrej wierze. Po czym znów założył kaptur, bo spodobała mu się cała ta bezkarność.

A potem przewróciłem się na drugi bok i Dobry Plantator, w tym moim śnie, przemienił się w Wykształconego Europejczyka, a negroidalna krew na jego rękach zamieniła się w krew islamską. I Wykształcony Europejczyk patrzył na swoje dłonie, i powtarzał, że życie tych kilkunastu niewinnych muzułmanów to cena, jaką musiał zapłacić, by dorwać jednego terrorystę. Bo jeden terrorysta może zabrać życie setce niewinnych Europejczyków. I choć wszystko brzmiało logicznie, to jednak jakiś niesmak pozostawał, a jajka rano nie smakowały już tak dobrze jak zazwyczaj. I nie wiem, co zrobił z tym fantem Wykształcony Europejczyk, bo budzik nastawiony na godzinę szóstą rano wezwał mnie do pracy.

I choć to tylko sen, moralizatorskie mózgu majaczenia u schyłku fazy REM, to jednak nad ranem, zamiast wykonać poranną porcję ćwiczeń, zapatrzyłem się w maskę Guya Fawkesa. Szczególnie na wykrzywione w kpiarskim uśmieszku kąciki ust, których wyraz sprawiał, że szukałem drugiego dna w każdym słowie, które wypowiedał. I swojsko się poczułem w jego towarzystwie. Sam w końcu od dawna nie mówiłem niczego do końca poważnie, a cywilizacja zachodu stała się synonimem dystansu – i może właśnie branie wszystkiego w nawias jest naszą prawdziwą twarzą. Dlatego wierzę w autentyczność Anonymousa. Wierzę w niego, bo nie do końca mu wierzę. Bo w samej masce Guy'a Fawkesa jest coś z drwiny. Tylko jeszcze nie wiem z czego to drwina.

Nie miałem jednak czasu się zastanowić, gdyż właśnie dotarły do mnie najnowsze informacje o dwóch tysiącach zamordowanych w Nigerii. O kolejnym, tym razem Boko Haram, ataku. Zaparzyłem espresso i znów zasiadłem do lektury artykułów, mając nadzieję jak najwięcej przeczytać, zanim wyjdę do pracy. Wolałbym zostać w domu i martwić się losami świata, jednak nie mogłem sobie na to pozwolić. Wczoraj w ogóle nie liczyłem się z finansami i wydałem całą dniówkę.

 

 

• • •

Dryf – spis tekstów

• • •

Jędrzej Napiecek (ur. 11 lutego 1989 roku) – mieszkał w Kamienicy pod Wągrowcem, w Poznaniu, Warszawie, Łodzi i Bangkoku. Pracował jako scenarzysta, copywriter, filmowiec, tester gier, tragarz i stolarz. Niedawno ukończył studia scenariopisarskie w PWSFTviT w Łodzi. Aktualnie zajmuje się reportażami gonzo. Interesuje się światem i grami komputerowymi.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information