Przypadki Piotra Polaka (8): Organizacja dla radomiaka

Marcin Kępa

Piotr Polak i Melchior Ostrówski, goście o całkiem odmiennych charakterach, mieszkają w Radomiu. Wrócili tutaj po studiach polonistycznych i pracują w kulturze. Organizują wystawy, piszą teksty, łażą po mieście. Jak wszyscy inteligenci, stykają się z absurdami świata, ale że jest to Radom, odczuwają je w dwójnasób. Lokalne piekiełko przypala skrzydełka. Remedium na radomską rzeczywistość znajdują we wspólnym piciu alkoholu i długich, sokratejskich rozmowach o wszystkim i o niczym. Napędzają się tym samym i motywują do działania. W bliższym tle żyje ćwierćmilionowe miasto, raz lepiej, raz gorzej. W tle dalszym – Polska współczesna. Na pierwszym planie – zmęczony życiem Piotr Polak, tuż za nim – kreujący się na narodowego (na razie lokalnego) wieszcza Ostrówski.

Czy praca w radomskiej kulturze, marnie nagradzana, ma sens?
Czy Polak znajdzie wreszcie żonę?
Czy Ostrówski zrobi w końcu literacką karierę?
Czy komuś w Radomiu potrzebne jest lotnisko?
Czy Radom to miasto, czy sposób myślenia?

 

 

Przypadki Piotra Polaka. Głosy z Radomia (8): Organizacja dla radomiaka

 

Piotr Polak nie przepadał za zrzeszaniem się w różnej maści stowarzyszenia, fundacje, partie (to już wiemy) czy organizacje charytatywne. Był w sumie indywidualistą, a konieczność współpracy z innymi traktował jako pokutę, szczególnie w przypadku person o, mówiąc eufemistycznie, niezbyt rozległych horyzontach myślowych. Owszem, jako młody człowiek działał aktywnie w lokalnych strukturach organizacji turystycznej, zapisał się także do nieformalnej, ekologiczno-pokojowej grupy młodych anarchistów, ale mimo że udało mu się coś w tych kręgach zrobić, zdziałać, na dnie duszy zawsze tkwiło, jak zadra, przeświadczenie o bezsensowności i miałkości osiąganych celów. Poza tym, jako człowiek uczciwy, szczery i dobrze wychowany, wykorzystywany był do cna przez innych zrzeszonych, którzy na jego zmęczonych plecach pięli się w górę, zarabiali pieniądze i osiągali szereg drobnych bądź całkiem pokaźnych korzyści. Dlatego od czasu rozpoczęcia pracy w radomskiej kulturze unikał jak ognia jakiegokolwiek uczestnictwa w mniej lub bardziej formalnych grupach. Inaczej z kolei Ostrówski, lokalny gwiazdor, też z kultury, który pchał się wszędzie, gdzie go chcieli, a potem – jako że też na uczciwości mu zbywało – pieklił się, że wszyscy nim orają, wszyscy coś od niego chcą, coś na duś wymagają, podczas gdy Melchior miotał się pomiędzy intensywną pracą zawodową, domem rodzinnym z dziećmi i żoną, dorabianiem jako korepetytor, copywriter i publicysta ambitnych tekstów o niszowej poczytności oraz odpłatności. Ciągle miał gdzieś jakieś tyły, ciągle nagliły go jakieś ostre terminy, wciąż też – w związku z tym – narastała frustracja: im więcej robił, tym miał z tego tytułu mniej. I nie chodziło tylko o kwestie czysto merkantylne (Ostrówski, owszem, lubił pieniądze, ale nigdy nie traktował ich nadrzędnie), ale o szeroko pojęte społeczne docenienie czy chociażby akceptację jego działań. Nie potrafił jednak w żaden sposób uwolnić się od danych zobowiązań, w związku z czym mniej lub bardziej udatnie ciągnął wiele wątków swojego pozazawodowego życiorysu przez lata.

– Dosyć – mawiał setki razy do Polaka, kiedy obaj, zmęczeni, zasiadali przy piwie w kultowym lokalu opodal dworca kolejowego. – Już normalnie tego wszystkiego nie wytrzymam!
– Czego, panie prezesie? – Pytał rzeczowo Piotr, gapiąc się na tyłek młodej kelnerki, która właśnie dokładała drewno do kominka i musiała się znacznie schylić.
– Ogólnie – Ostrówski zatoczył ręką pokaźny krąg, przerzedzając kłęby siwego, papierosowego dymu. – Mam na głowie – tu wyciągnął dłoń przed Polakowe oblicze – pracę zawodową (pokazał kciuk), stowarzyszenie (użył palca wskazującego), lokalnych włodarzy (zaangażował środkowy, od fuck off), rodzinę (uruchomił serdeczny) i kupę rzeczy do napisania na zlecenie (zasterczał w końcu i malutki paluszek).
– A sprawy towarzyskie? – pytał Polak, pociągając piwo z lekko wyszczerbionej szklanki.
– Ręki już nie starcza – wzdychał Melchior. Po czym patrzył groźnie na Piotra. – A ty co?
– Ale o co chodzi? – Piotr wpatrywał się tępo w wesołe ogniki paleniska. Kelnerka już poszła za bar. Za to podniecony kominek buchał ciepłem.
– O twoje, psia mać, zaangażowanie społeczne! Mam nieodparte wrażenie, że marnujesz siły na jakieś pierdoły, zamiast się gdzieś zapisać, coś działać, tworzyć, kreować... A ty tylko rybki, etacik i luz! Obłomowszczyzną zalatuje, towarzyszu! – nakręcał się powoli Ostrówski, w końcu był już po drugim piwie.
– A co mam niby robić? Mało zapierniczam w pracy? Dziesięć, jedenaście godzin mi średnio wychodzi. I niecałe dwa tysiące na rękę, po piętnastu latach. Czasem nawet kibluję po dwanaście godzin.
– Ale potem sobie to możesz odebrać. I działać. Tworzyć.

Polak pokręcił głową.

– Nie odbieramy godzin. Właściwie to najlepiej, jak ciągle siedzimy...
– Co? O czym ty w ogóle mówisz? – Ostrówski odpalał nerwowo papierosa. – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że zostajesz po godzinach społecznie?
– A juści – Piotr powoli dopijał swoje piwo. – Mnóstwo różnych działaczy do nas przychodzi, chcą wynajmować salę, no i żeby im robić jakieś artystyczne oprawy, żeby konferansjerkę poprowadzić... Schodzi jakoś do późnych godzin. Sam wiesz. Robisz w tym od lat.
– I tak się dajesz dy... Wykorzystywać?
– Taka praca – wzdychał, trochę zniecierpliwiony, Polak. – Ale to naprawdę zasłużone i bardzo wartościowe postaci i organizacje. Bracia Borowikowi, grupa literacka seniorów „Kruszywo”, rzeźbiarze, modularze, reprezentanci stowarzyszenia na rzecz pojednanie polsko-madagaskarskiego, lokalni fotograficy, kółko różańcowe „Paciorek”, różne oddolne inicjatywy...
– Chyba odtylne – mruczał rozdrażniony Ostrówski, bo właśnie przypomniało mu się, że jutro jest umówiony z seniorami swojego stowarzyszenia, którzy wykryli jakąś lukę w życiorysie jednego z członków (pomiędzy 1944 a 1946 rokiem) i domagali się zdecydowanej reakcji prezesa.
– Nie kpij – Polak odstawił puste naczynie. – To są naprawdę bardzo cenne, zwłaszcza z perspektywy miastotwórczej, organizacje.
– Kółko różańcowe jest miastotwórcze? – Ostrówski wybałuszał przekrwione od całodziennego gapienia się w monitor oczy. – Albo klub seniora „Już czas”?
– „Twój czas” – poprawił Piotr.
– Czyj by nie był! – Melchior podniósł głos. – Skoro tak uważasz, to zapisz się, bo ja wiem, do Bractwa Borowikowego albo do towarzystwa fotograficznego. Rób coś, do cholery, dla tego miasta!
– Do braci nie bardzo, nie mam żony, więc jestem nie w pełni wartościowym społecznie obywatelem Radomia. No i te ich stroje kosztują kupę kasy. Zresztą nie lubię się, hm, przebierać. Jakoś mnie to nie podnieca. W tych piórach... A zdjęcia robię czysto amatorskie, bez pretensji artystycznych.
– E, znam jednego rozwodnika wśród borowików. Ale zgoda. No to jak nie ci i tamci, to może do modularzy, przecież masz zajoba na punkcie kolejnictwa...
– Tak, ale w realu i w normalnych rozmiarach. A te kolejki... Nie no, to jakaś dziecinada. Stare chłopy bawią się wagonikami. Cieszą się, majsterkują. Fajne to niby, ale jakoś tak... Nie.
– To może do jakiejś katolickiej wspólnoty chociaż...
– Nie, bo to trochę podejrzane jest. Wiesz, że dużo tego typu grup z czasem przekształca się w sekty? Ludzie odlatują. Jak bociany.
– A może do Salonu Młodych Naukowców? Jest coś takiego, sam tam miałem ze dwa wykłady.
– Nie.
– Tak po prostu: nie? Nie masz żadnej argumentacji? Przecież jakoś tam naukowo się udzielasz!
– Idę po piwo, wziąć ci coś? – Polak podniósł się z krzesła.
– To samo – Melchior wskazał oczami na stojącą obok pustej szklanki równie pustą butelkę po „Tatrze”. – Ale nie myśl, że się wykpisz. Za zdolny jesteś, żeby jakoś temu miastu bardziej nie służyć.
– Postawię ci, chcesz?
– Jasne – przez ciemną twarz Ostrówskiego przebiegł cień zadowolenia.

Po chwili siedzieli przy pełnych szklankach. Jakoś nikt nie kwapił się wrócić do przerwanej rozmowy. Polak myślał o nieposprzątanym mieszkaniu, Ostrówski o czwartym piwie. Wątek organizacji i przynależności doń jakoś się ulotnił. Jednakże Melchior, już bez przekonania i nadziei na jakiekolwiek sensowne konkluzje, w końcu zagadnął:

– To może do grupy literackiej „Kruszywo”? Będziesz tam najmłodszym członkiem, bobaskiem i pieszczochem, rokującym nadzieje na „Nike” i Nobla z poezji. Jak im pokażesz swoje neolingwistyczne teksty, to dziadki odlecą jak Sajnóg.

Piotr zamyślił się.

– Nigdy bym się nie odważył. Oni piszą ważne z perspektywy społecznej wiersze o papieżu-Polaku, Smoleńsku i malowniczych porach roku. Jakby to wyglądało, gdybym im zaczął deklamować utwór o sprzątaniu odkurzaczem jako czynności paraorgazmicznej... Nie byłbym pieszczochem, a enfant terrible.
– Ale wniósłbyś trochę ruchu w ten papiesko-smoleński czerep. W końcu jesteś Polak.
– Po co? Żeby ich unieszczęśliwić? Nie miałbym sumienia. To trzeba zostawić w wersji arche. Przeczystej.

Ostrówskiemu powoli kończyły się propozycje aktywizacji organizacyjnej swojego kolegi. Ale po chwili namysłu wykrzesał z siebie jeszcze jedną ofertę:

– A co byś powiedział na jakiś klub historyczny? Chodziłbyś na wykłady, dyskutował, czy Kukliński był zdrajcą, czy bohaterem, zweryfikowałbyś życiorys Modzelewskiego, a na lokalnym podwórku prześwietlałbyś Grzecznarowskiego, Kołakowskiego...
– Dość! – Polak walnął pięścią w stół, aż niebezpiecznie zachybotała się pusta butelka. – Nie drwij, prezesie!

Ostrówski jednak był już nie do zatrzymania.

– Znajdywałbyś białe plamy u czerwonych, czerwone u białych, czcił „żołnierzy wyklętych”, w końcu znalazłaby się na twój size jakaś brunatna koszulka, wysokie, sznurowane buty, mundurek, do tego flagi, transparenty, sylabiczne, groźne pokrzykiwania: „Chwa-ła bo-ha-terom! Polska dla Polaka! Na-ro-do-wy Ra-dom!” (a jaki niby, kurwa, jest ten Radom, wielokulturowy?). Tak! Śpiewałbyś patriotyczne pieśni na stadionie, palił książki i kukłę Tuska.... Ale byłby cyrk! Haj-li, haj-lo! – ostatnie kwestie Melchior wygłaszał całkiem głośno.

Goście z sąsiednich stolików patrzyli na Ostrówskiego z zaciekawieniem. Szeptano tu i ówdzie. Piotr schował twarz w dłoniach. Przed zamkniętymi oczami stanęła mu jedna ze scen z późnego liceum. Młody Polak rzuca ziemniakami w komendę Wojskowej Komisji Uzupełnień, krzycząc: „WKU do obierania ziemniaków!”. Kartofle lecą w okna. I zmieniają się, zmieniają w kamienie na szaniec. Flagi z anarchią brunatnieją, słychać brzęk wybitych szyb i rytmiczne stukanie obcasami o radomski bruk.

Po raz pierwszy od dawien dawna panowie wyszli z lokalu osobno. Na dworze wiało i zarzucało w twarz zeschłymi liśćmi z narodowymi trupami na twarzach.

• • •

Przypadki Piotra Polaka. Głosy z Radomia – spis odcinków

• • •

Marcin Kępa (ur. 1977, w Radomiu) – pisarz, publicysta, animator kultury. Absolwent polonistyki UW i zarządzania kulturą UJ. Współpracownik „Gazety Wyborczej”, gdzie prowadzi stałą rubrykę „Literacki Atlas Radomia”. Współautor (z Ziemowitem Szczerkiem) zbioru opowiadań Paczka Radomskich oraz autor książki Twierdza Radom. Napisał teksty do wielu popularnonaukowych i naukowych wydawnictw poświęconych rodzinnemu miastu, m.in. Radom. Spacer sentymentalny i Na pamiątkę. Radomianie na starych fotografiach. Opowiadania publikował w ukraińskim „Granosłowije”, „Gazecie Wyborczej” i „Miesięczniku Prowincjonalnym”. Wieloletni pracownik Ośrodka Kultury i Sztuki „Resursa Obywatelska” w Radomiu, w którym kieruje Działem Dziedzictwa Kulturowego. Twórca Klubu Dobrego Filmu i Radomskiego Festiwalu Filozofii „Okna” im. prof. Leszka Kołakowskiego. Od 2010 r. prezes Radomskiego Towarzystwa Naukowego. Laureat Radomskiej Nagrody Kulturalnej za 2013 r. Kocha skomplikowaną i trudną miłością swój prowincjonalny Radom, dlatego czasami mu tu ciasno i wyściubi nos poza rogatki. Tylko po to, żeby przekonać się, że wszędzie jest podobnie, a Radom to Polska w pigułce.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information