Przypadki Piotra Polaka (11): Sport dla radomiaka

Marcin Kępa

Piotr Polak i Melchior Ostrówski, goście o całkiem odmiennych charakterach, mieszkają w Radomiu. Wrócili tutaj po studiach polonistycznych i pracują w kulturze. Organizują wystawy, piszą teksty, łażą po mieście. Jak wszyscy inteligenci, stykają się z absurdami świata, ale że jest to Radom, odczuwają je w dwójnasób. Lokalne piekiełko przypala skrzydełka. Remedium na radomską rzeczywistość znajdują we wspólnym piciu alkoholu i długich, sokratejskich rozmowach o wszystkim i o niczym. Napędzają się tym samym i motywują do działania. W bliższym tle żyje ćwierćmilionowe miasto, raz lepiej, raz gorzej. W tle dalszym – Polska współczesna. Na pierwszym planie – zmęczony życiem Piotr Polak, tuż za nim – kreujący się na narodowego (na razie lokalnego) wieszcza Ostrówski.

Czy praca w radomskiej kulturze, marnie nagradzana, ma sens?
Czy Polak znajdzie wreszcie żonę?
Czy Ostrówski zrobi w końcu literacką karierę?
Czy komuś w Radomiu potrzebne jest lotnisko?
Czy Radom to miasto, czy sposób myślenia?

 

 

Przypadki Piotra Polaka. Głosy z Radomia (11): Sport dla radomiaka

 

Piotr Polak nie lubił i nie rozumiał sportu. Ta ultra ważna gałąź współczesności, nierozerwalnie związana z emocjami, dużymi pieniędzmi i władzą nad ludzkimi umysłami, była mu tak obca jak – dajmy na to – ekonomia dla Ostrówskiego. Albo i jeszcze bardziej, bo Melchior przynajmniej cały czas nosił przy sobie jakieś pieniądze i bezmyślnie je wydawał, zaś Piotr ostatni raz aktywnie miał do czynienia ze sportem na czwartym roku studiów, kiedy zmuszony był zaliczyć dwa semestry wuefu, bo groziło mu niedopuszczenie do magisterskiego seminarium. Chciał zapisać się na szachy albo brydża sportowego, ale nie honorowano wówczas tego typu zajęć, więc z bólem serca przystał na ping-ponga od podstaw, zwanego wówczas tenisem prezydenckim, gdyż ówczesny prezydent Wałęsa przepadał za tego typu czynną rozrywką i szeroko propagował ją w narodzie. Na szczęście na drugich zajęciach Polak dostał piłeczką w oko, dzięki czemu uzyskał od zaprzyjaźnionego okulisty całoroczne zwolnienie. Ale i tak, przynajmniej mentalnie, od sportu uwolnić się nie mógł. Niestety, w jego rodzinnym mieście, podobnie jak w całej Polsce, sport był, jakby to rzec, narodowym sportem i nie sposób było normalnie funkcjonować, jeśli się nie znało przynajmniej podstawowych zasad futbolu (dajmy już spokój spalonemu) czy siatkówki (ta ostatnia kojarzyła się Piotrowi przez długie lata z opuchniętym od ping-ponga okiem), nie mówiąc już o skokach narciarskich. Poza tym w Radomiu byle piłkarski neptek (skoczni jeszcze nie wybudowano, choć przerobione fontanny to już był jakiś sygnał do inicjatywy) zarabiał więcej niż wykształcony Polak i zarozumiały, acz też wyedukowany Ostrówski, co obu panów przyprawiało o zgrzytanie zębów. Mimo że futbol w grodzie nad Mleczną od lat oscylował w okolicach trzeciej ligi, boks – wraz z upadkiem przemysłu – przestał praktycznie istnieć, kolarstwo torowe, niegdyś na niezłym poziomie, też szlag trafił – to i tak władze pchały tam pieniądze, nagradzając borykających się z Oronką Orońsko, Tajfunem Waligruchy czy Magią Błędów piłkarzy „Radomiaka” czy „Broni” stypendiami, nagrodami, a nawet poręczeniami, jak narozrabiali na dyskotece w Klwatce i groził im areszt. Najgorsze jednak było to, że w Radomiu resort kultury zdecydowanie przedkładał kulturę fizyczną nad kulturę bez przymiotnika, zaś ulubionym sportem jednego z wpływowych włodarzy były zapasy. Polak z Ostrówskim nieraz przy piwie wylewali swoje gorzkie żale na niedofinansowanie ich resortu i złośliwie komentowali słabość lokalnych władz do igrzysk, strong-menów i innych nabitych w kłębie gladiatorów.

– Nie pojmuję chemii sportu – kręcił głową Polak.
– Chemii? Chodzi ci o doping? – dopytywał Ostrówski, który miał trochę więcej wspólnego z kulturą fizyczną niż Piotr, bo czasami, rozwalony na kanapie, oglądał w telewizji piłkarskie i siatkarskie mecze. Zasypiał po pierwszej połowie albo drugim (drugiej) secie.
– Nie – odpowiadał niepewnie Piotr. Raczej, hm, o tę niby magię, o której na przykład pisze Pilch. O te emocje, to zbiorowe szaleństwo, które może doprowadzić na przykład do wojny futbolowej, jak to onegdaj czytałem u Kapuścińskiego.
– E, co tu pojmować? – Ostrówski z miną konesera odpalał papierosa. – Plebs chce igrzysk, podrzeć trochę mordę na meczach, bo plemiennych wieców jak na lekarstwo, poczuć wspólnotę i wspólnego wroga, ponapieprzać trochę bezkarnie w policję, bo każdy rząd traktuje kiboli jak partnera, a księża święcą klubowe szaliki. I tyle.
– No, nie wiem... Chyba to za bardzo, panie prezesie, spłycasz.
– A ty doszukujesz się drugich i trzecich den. Lud się najprościej w życiu cieszy, jak ktoś komuś wpier... dowali, jak bokser zmasakruje drugiego, jak ktoś kogoś w zapasach złapie za...
– E, to pedalski sport – przerwał wywód Polak.
– Ty się puknij, co ty gadasz – zaperzył się lekko Melchior. – Toż od czasów starożytnych...
– Ano właśnie – znów niekulturalnie nie pozwolił skończyć zdania koledze Piotr. – Przecież wtedy to właśnie homoerotyczna miłość była na topie. Oblubieńcy, męska, hm, zażyłość, no i zapasy, gdzie spocone albo natłuszczone oliwą mięśniaki macają się na potęgę ku uciesze swojej i nagrzanych obserwatorów.
– Jesteś nienormalny – Ostrówski zgasił nerwowo chesterfielda. – To bardzo szlachetny, prawy i sprawiedliwy sport. Tylko totalny ignorant może tak mówić.
– To dlaczego nie chodzisz na zapaśnicze pokazy?
– Bo nie mam czasu.
– A czemu nie zaszczycasz, prezesie, swoją obecnością meczów czy gladiatorskich popisów? Też czasu brakuje?
– Brakuje – Ostrówski, zły, przechylił kufel. – W ogóle to daj mi spokój. Sam byś poszedł na mecz, to może byś pojął, co to wspólnota. Albo na mszę idź, też poczujesz więź.
– Przecież czasem chodzę. Ale tam są spokojniejsze śpiewy i pełna kultura. A na stadionach jest chamówa i są bezmózgie, czerwone twarze, i ryczenie jak zarzynane bawoły.
– A i tak każdy polityk przedkłada sport nad wysoką kulturę. Bo odbiorców jest niepomiernie więcej, czyli otumanionego igrzyskami potencjalnego elektoratu – judził Melchior.
– Fakt – westchnął Polak. – Każda władza trzyma ze wspólnotą. Tłum nie myśli, ogłupiałą od nadmiaru informacji tłuszczą łatwo kierować. Najprościej jest nie myśleć – zakończył smutno cytatem z Dezertera.
– I tłuc pięściami w drugiego. Albo kopać piłeczkę w krótkich gaciach. Założyłbyś kiedyś publicznie krótkie spodenki? – Ostrówski aż uśmiechnął się na wyobrażenie przyjaciela w szortach.
Never.
– A widzisz. A po Radomiu popierdalają faceci w japonkach i szerokich, przewiewnych spodenkach. I wcale nie idą na basen.

Oni mają po prostu sport we krwi. On płynie w żyłach, wysysany jest z mlekiem matki.

– I dresy noszą, jak jest chłodniej – zauważył Piotr. – Zawsze mnie zastanawiało, gdzie w tych dresach mieszczą się dokumenty, portfel. Mogą łatwo wypaść...
– Nigdzie – uśmiechnął się tajemniczo Melchior. – To są anonimowi sportowcy. Nie noszą dokumentów, a portfeli używają nie swoich. Skroją coś na „Skwerku” albo w Gieesie.
– I te nogi im tak nerwowo chodzą – snuł swoje antropologiczne obserwacje Polak. – Paluchami w tych japonkach przebierają, że hej.
– A i tak laski na nich lecą, nie na ciebie – Ostrówski odpalił kolejną fajkę.

Piotr spochmurniał. Grdyka zaczęła chodzić mu nerwowo. Zacisnął, wściekły, zęby.

– Bo głupie są – warknął po chwili milczenia.

A może powinieneś trochę poprawić sylwetkę? Jakbyś ciut zgubił brzucha, pewnie więcej by na tobie zawiesiło oko.

– Myślisz? – Polak spojrzał na swój nieco wystający brzuch. – Ta siłownia to bezbrzeżna nuda. Te śmieszne ruchy...
– Nie wiem – rozłożył ręce Melchior. – Ale może jakbyś pochodził na siłownię albo basen, toby jakaś dzierlatka na twoim kaloryferze pompki porobiła... Od ruchów na siłowni do ruchów frykcyjnych.
– Znaczy mam uprawiać sport?
– Tak. Najpierw sport, a później seks.
– Jak w zapasach – bąknął bez sensu Piotr.

Zapadło długie milczenie. Polak mimowolnie naprężał mięśnie i wciągał brzuch, Ostrówski podnosił i opuszczał kufel jak hantel. Aż w końcu rozlał piwo. Wracali w niewesołych nastrojach. Mijały ich opalone, wesołe dziewczyny z tatuażami i jaskrawymi paznokciami. Szczupłe, zadbane, prosto z fitness. Polak tęsknym okiem spoglądał na ich roześmiane twarze.

• • •

Przypadki Piotra Polaka. Głosy z Radomia – spis odcinków

• • •

Marcin Kępa (ur. 1977, w Radomiu) – pisarz, publicysta, animator kultury. Absolwent polonistyki UW i zarządzania kulturą UJ. Współpracownik „Gazety Wyborczej”, gdzie prowadzi stałą rubrykę „Literacki Atlas Radomia”. Współautor (z Ziemowitem Szczerkiem) zbioru opowiadań Paczka Radomskich oraz autor książki Twierdza Radom. Napisał teksty do wielu popularnonaukowych i naukowych wydawnictw poświęconych rodzinnemu miastu, m.in. Radom. Spacer sentymentalny i Na pamiątkę. Radomianie na starych fotografiach. Opowiadania publikował w ukraińskim „Granosłowije”, „Gazecie Wyborczej” i „Miesięczniku Prowincjonalnym”. Wieloletni pracownik Ośrodka Kultury i Sztuki „Resursa Obywatelska” w Radomiu, w którym kieruje Działem Dziedzictwa Kulturowego. Twórca Klubu Dobrego Filmu i Radomskiego Festiwalu Filozofii „Okna” im. prof. Leszka Kołakowskiego. Od 2010 r. prezes Radomskiego Towarzystwa Naukowego. Laureat Radomskiej Nagrody Kulturalnej za 2013 r. Kocha skomplikowaną i trudną miłością swój prowincjonalny Radom, dlatego czasami mu tu ciasno i wyściubi nos poza rogatki. Tylko po to, żeby przekonać się, że wszędzie jest podobnie, a Radom to Polska w pigułce.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information