Pizza Polska (fragment)
Z dojazdem nie miał większych problemów, ale przez incydent z samochodem był spóźniony jakieś dziesięć minut. Chcąc uwinąć się jak najszybciej, drogę do domofonu pokonał biegiem. Zadzwonił pod numer 88.
— Słucham?
— Dzień dobry, pizza dla pana.
— Już myślałem, że nie dojedziesz. Mykaj na górę.
Podbiegł do windy, wcisnął ósme piętro (przynajmniej tak mu się wydawało) i pojechał na górę. Na szczęście, nietrudno było trafić. Na drzwiach prężył się wielki biały orzeł, a pod spodem bił po oczach znak powstańców warszawskich. Zapowiadało się ciekawie. Zapukał. Niemal natychmiast otworzył mu wielki, umięśniony mężczyzna w bluzie z wilkiem.
— CZOŁEM WIELKIEJ POLSCE!
— Witam, przepraszam za spóźnienie. Będę musiał opuścić panu cenę do 30 złotych. To już się więcej nie powtórzy.
— Spokojnie, nic się nie dzieje. Może wejdziesz na chwilę?
— Niestety nie mogę, śpieszę się.
Dryblas nie wyglądał na takiego, co by oczekiwał odmowy.
— No dobra, na chwilę mogę wejść.
Przeszedł przez próg. Jego oczom ukazało się zapuszczone mieszkanie, zawalone puszkami po piwie i opakowaniami po chińskim żarciu. Nad wszystkim górował wielki obraz Romana Dymowskiego. Poczuł się nieswojo. Osiłek podciągnął rękaw bluzy, odsłaniając tatuaż z podobizną człowieka w mundurze.
— Siadaj. Browarka?
— Nie, dzięki, jestem w pracy. Poza tym — nie za wcześnie?
— Co? Na piwerko nigdy nie jest za wcześnie. Andzia, chodź na śniadanie!
W drzwiach pojawiła się dziewczyna, na oko dwudziestopięcioletnia. Kruczoczarne włosy, różowe legginsy, ostry makijaż na twarzy. Gdyby przyłożyć kartkę, pewnie odcisnąłby się obraz.
— Kto to?
— Facet od pizzy. Pomyślałem, że fajnie by było, jakby z nami chwilę posiedział.
— No, chyba jesteś posolony! Wiesz, która jest godzina?
— Dopiero jedenasta, spokojnie. Nie denerwuj się.
— Jak mam się nie denerwować? Tylko moja matka może wchodzić do tego mieszkania bez mojego pozwolenia! Tylko ona i nikt inny! Żadni twoi koledzy czy znajomi!
— Andżelika, zluzuj… Chłopak nam śniadanie przywiózł.
— No dobra… Ale, że na piwo z Mateuszem i Michałem do końca tygodnia nie wyjdziesz, to ty wiedz!
Dostawca poczuł na sobie nienawistny wzrok Andzi vel Andżeliki.
Mimo to strasznie go korciło, żeby zapytać o tatuaż.
— Fajna dziarka, gdzie robiona? Też myślałem nad tatuażem ostatnio.
— Tutaj niedaleko jest taki salon, nawet tanio mają. A jak się dogadasz, to nawet za flaszkę zrobią, hehe…
— Dlaczego akurat taki motyw? Interesuje się pan militariami?
— CO? CHYBA CIĘ NIEDOINFORMOWAŁO! CHWAŁA BOHATEROM! CZOŁEM ŻOŁNIERZOM ZAKLĘTYM!
Dziewczyna omiotła go jeszcze bardziej nienawistnym spojrzeniem.
— Przepraszam, nie chciałem nikogo urazić. A czyją właściwie podobiznę ma pan na tym tatuażu?
Zapadła chwila ciszy. Tak czułem.
— Yyy… a czy to ważne? Ważne jest oddanie chwały poległym obrońcom Wielkiej Polski! ŻYLI PRAWEM WILKA, WIĘC HISTORIA O NICH MILCZY, ALE MY NIE ZAPOMNIMY!
— No cóż, liczy się przesłanie, prawda?
— Jak najbardziej! Jeszcze jak!
Przez chwilę nikt się nie odzywał; słychać było tylko gotującą się wodę w czajniku.
— Napije się pan czegoś, jak już pan tu tak siedzi? — spytała Andżelika lodowatym głosem.
— Nie, dziękuję. Obędę się bez — dodał łagodząco.
Zapadła niezręczna cisza.
— A czemu nie jesteś w koszulce patriotycznej? Nie jesteś Polakiem? Co? — zainteresował się osiłek.
— Jestem Polakiem, patriotą nawet, ale do pracy mam uniform i nie mogę go sobie, ot tak, zdjąć.
— Ale po pracy ubierasz, nie?
— Zdarza mi się, ale dosyć rzadko. Mam jedną koszulkę, na więcej mnie nie stać. Ja rozumiem, gdyby one były tańsze, ale bluza z małym orzełkiem za 250 złotych, a koszulka z husarzem za 90 złotych? Za drogie to wszystko jest.
— Prawdziwy patriota powinien chodzić tylko w takiej odzieży. Dla ciebie, widzę, lepiej, bulwa, kupić koszulkę za trzy dychy od jakiegoś żółtka, niż prawdziwą, bulwa, polską koszulkę, uszytą w Polsce przez polskich pracowników.
— Powiedziałem już. Za drogo.
— Akcesoriów też nie?
— Nie no, mam breloczek do kluczy, z orzełkiem na tle flagi.
— Tyle chociaż… Ja to ostatnio kupiłem sobie kij bejsbolowy, taki z małym powstańcem. Przydał się, jak taki ziomek fikał do nas, jak żeśmy szli ostatnio z kumplami. My się go tylko spytaliśmy, za kim jest, a on zaczął uciekać, więc pewnie był za Ległą, czy coś, to go dogoniliśmy i dostał w mordę. A przedwczoraj pobiliśmy arabusa ze sklepu na dole. Zapamięta,
co to znaczy zadrzeć z Polakami. Dziewczyna spojrzała na dzielnego bejsbolistę z przerażeniem.
— Seba, pojednało cię? Ziomek pewnie zaraz przykonfidenci na pały.
Co z tobą?
— O bulwa, nie pomyślałem o tym…
— Ty rzadko kiedy myślisz. I co teraz?
Dostawca też nie wiedział. Chyba pora się wynosić. Spróbował jeszcze
załagodzić sprawę.
— Spokojnie, nigdzie nie pójdę, o niczym nie słyszałem.
Na twarzy Seby widać było wewnętrzną walkę. Chyba mi uwierzył.
— Nie wierzę ci, ale chyba nie mam wyboru.
Ponownie zapadła cisza, zakłócana jedynie przez muchę krążącą wokół zalegających w kącie kuchni, pustych (chociaż nie było to do końca pewne) pudełek po pizzy. Jeśli zaraz nie wyjdę, skończę z podbitym okiem i wybitymi zębami. Albo nie wyjdę wcale. Niezręczny moment został przerwany przez dryblasa. Jego twarz zrobiła się czerwona, na czoło wyszły żyły.
— Można wiedzieć, za kim jesteś?