Mój sąsiad nie śpiewa nic wartościowego, nie śpiewa też dobrze. Nie śpiewa jednak całkiem źle. Gdyby fałszował ścierając kurze, byłoby mi z tym łatwiej. On za to siada do keyboardu i śpiewa nieokreślone piosenki pop, z nurtu popu „niższego”, coś między Piaskiem a balladą disco polo. Śpiewa głosem cienkim, a nadrabia wczuciem. Ten półprofesjonalizm pozostaje dla mnie zagadką. Może przygotowuje się do jakiegoś talent show? Może utrzymuje się śpiewając do kotleta? Czy jeśli polecę zrobić awanturę, nie rozwieję jego amerykańskiego marzenia?
O ile u Mickiewicza dzika, ponura przyroda skrywa tragiczną historię unicestwionego miasta, o tyle w naszym świecie rosnąca w siłę infrastruktura urbanistyczna w niebyt strąca zmuszaną do zejścia z drogi przyrodę. W Świtezi pełno jest chwytliwych zwrotów i symbolicznych obrazów, które przy kreatywnej interpretacji można odwrócić tak, by ballada o zatopionym przez jezioro mieście stała się przypowieścią o zanieczyszczonym przez miasto jeziorze, o chorobach cywilizacyjnych, o śmierci ekosystemów, o rabunkowej eksploatacji surowców – długo by wymieniać.
Dogorywająca Michnikowszczyzna ma jeszcze kilka swoich cichych klitek, dzięki którym garstka osób traktuje ją poważnie. Spróbujmy się zatem przyjrzeć tegorocznej literaturze tzw. wysokiej, czyli tej sygnowanej przez „Gazetą Wyborczą” i zaprzyjaźnione z nią media (tak, wciąż jeszcze takowe istnieją). Nie żebym Państwa zachęcał do czytania tego wszystkiego – jest to przecież badziewie, jak sama „Gazeta Wyborcza”, którą czytam tylko dlatego, że mi płacą.
Od dziecka coś tam rysowałem, ale nigdy nie zająłem się tym na poważnie, a moim szczytowym osiągnięciem w dziedzinie plastyki było to, jak kiedyś na studiach jedna laska zobaczyła moje bazgroły w zeszycie i stwierdziła, że fajnie by było, gdybym to ja zaprojektował jej tatuaż. Na co tylko parsknąłem śmiechem. Talent plastyczny? Jak najbardziej. Praca nad nim? A skąd!

Ulubiony film Jarosława Kaczyńskiego i Szydło z worka, czyli absurdalne podsumowanie filmowego sezonu 2017
Nagroda Jarosława Kaczyńskiego dla najbardziej inspirującego filmu roku: Kedi – sekretne życie kotów / Nagroda im. Ryszarda Petru za snucie głupot nie z tej ziemi dla Darrena Aronofsky'ego, reżysera i scenarzysty Mother! / Szydło z worka dla twórców biografii politycznej byłej polskiej premier (Kobieta, która odeszła), która to biografia okazała się być 3-godzinnym filipińskim kinem zemsty / Nagroda im. Ernesta Hemingwaya za zwięzłe podsumowanie polskiej sceny politycznej dla serialu Netflixa Seria niefortunnych zdarzeń
Xiaolu Guo nie stroni od tematyki politycznej, ideologicznej, socjologicznej, ba, wręcz się do niej garnie, w swoiście wyrazisty sposób dokonując rozrachunku z ojczyzną, ale i z Zachodem, ze światem własnym i zewnętrznym, od praw kobiet w patriarchalnym społeczeństwie po rolę artysty w społeczeństwie materialistycznym. Czy ten, jeśli nie interwencyjny, to na pewno zaangażowany wymiar jej twórczości zachowa po latach wartość artystyczną, czy też tylko historyczną? Czy warto, czy wolno o to pytać?
„Ma się jedynie swój smutek i swój smak”, ma się jedynie swoją małą osobność, z którą nie da się już podzielić, zwłaszcza na fejsbuku. Siedzi się więc ze sobą smętnie i samotnie, podczas gdy posty spływają. Z wydawnictw, pism, od znajomych, od znajomych znajomych. Tylko reklamy, akcje, byle cię wciągnąć. Głównie o polityce, tej bardziej bieżącej. Chce ci się w czymś uczestniczyć, pożyć chce dziś trochę twój zmysł udziału? (Mówię teraz do siebie, proszę o wyrozumiałość). Włącz się do którejś z debat lub zniknij.
Niedawno obejrzałam litewski film pod tytułem Trzy dni. Nie przeczytałam przed seansem opisu i byłam bardzo zdziwiona, kiedy okazało się, że spędziłam przed ekranem półtorej godziny – bez najmniejszej przerwy, ani na siku, ani na papieroska, ani na szklankę wody, co się prawie nigdy nie zdarza w przypadku laptopowych seansów. Bite półtorej godziny patrzyłam na biedę. I dobrze mi się na nią patrzyło.
Allen nie jest już komediowym egzystencjalistą, dla którego humor to amortyzator w podróży przez podziurawione życie. Niektórzy krytycy nazywają to dojrzałością – jak gdyby odrobina humoru była z definicji dziecinna... Ja to nazywam szkodliwym defetyzmem. Defetyzm pochłania prywatność i emocje bohaterów. Rządzi intrygą i jej symbolicznym finałem. Włada doczesnością i (opróżnioną z sensu) eschatologią. Defetyzm jest tu zwyczajny i nieatrakcyjny, a równocześnie nadnaturalnie paraliżujący.