Fazy i zwały X muzy (12): Kokainowi kowboje (Cz.1)

Julia Girulska

Floryda z końcówki lat 70. była naprawdę przyjemnym miejscem do życia. Lustrzane blaty stolików w klubach, kelnerzy bez mrugnięcia okiem wyrównujący kreski usypane z koksu, damskie toalety, z których wychodzą mężczyźni. Jeśli coś należało do towarzyskiego KOMILFO (dla nieobeznanych z francuskim wyrażeniami, to odpowiednik dzisiejszego musthave (z uwzględnieniem przesunięcia sfery „być” na „mieć”), było to WCIĄGANIE. Tak, Floryda końca lat 70. to mogło być naprawdę miłe miejsce, a szczególnie, jeśli akurat byłeś baronem kokainowym.

Już na przełomie dekady w okręgu Miami-Dade zaczyna się jednak robić gorąco. Jest rok 1979, a pod centrum handlowym Dadeland Mall dochodzi do strzelaniny w biały dzień. Ponad osiemdziesiąt serii z karabinu maszynowego zostaje wystrzelonych w kierunku sklepu monopolowego. Bogu ducha winne samochody stojące na parkingu nieopodal zostają ostrzelane niczym ford Bonnie i Clyde’a. Dwie ofiary – Kolumbijczyk i Latynos pochodzenia niekubańskiego – podziurawieni jak sito, leżą w kałuży krwi. Są przypadkowi ranni, wszędzie pełno rozbitego szkła. Punkt zwrotny walk o wpływy z kokainy? Eskalacja przemocy na nieznaną do tej pory skalę. Z dnia na dzień Południowa Floryda staje się cholernie nieprzyjemnym miejscem do życia. Każdego roku pobijany jest rekord najbardziej krwawego sezonu w okręgu Miami-Dade. Strzelaniny są tutaj na porządku dziennym – do tego stopnia, że lokalne media nie relacjonują już tych, w których ginie mniej niż pięć osób. Jak wspomina pewna dziennikarka – świadek tamtych czasów – „Człowiek nagle potykał się o kolejnego trupa”.

 

 

Chciwość bierze górę nad wszelkimi innymi instynktami, w tym samozachowawczym, i oto rozpoczyna się kilka tłustych fabularnie lat, które posłużą za kanwę dla takich produkcji filmowych jak Policjanci z Miami (1984) czy Człowieka z blizną (1983). W pewnym momencie, gdy handlarze i ich cyngle pójdą razem na premierę tego ostatniego, nie będzie już wiadomo, czy to dzieło filmowe naśladuje rzeczywistość, czy sama rzeczywistość naśladuje film.

 

 

Billy Corben, pochodzący z Florydy reżyser, nakręcił w 2006 r. wnikliwy i atrakcyjny dokument, oparty na bogactwie materiałów archiwalnych, przedstawiający panoramę tamtych wydarzeń. Film osadza czasy florydzkiej prosperity, która z sukcesem opierała się dotkliwemu dla reszty kraju kryzysowi, na barkach kilku kluczowym postaci ze światka kokainowych graczy. Poznajemy głównych rozgrywających kartelu z Medellin, osoby odpowiedzialne za transport narkotyków na Florydę, ważnych cyngli oraz samą Matkę Chrzestną nadzorującą cały przemyt kokainy do Stanów – krwawą, znienawidzoną i wszechwładną Griseldę Blanco.

 

Kokainowi Kowboje, reż. Billy Corben (wersja z polskim lektorem)

 

Szczególnie ciekawy jest kontekst, w który wpisany zostaje cały ten arcyciekawy i burzliwy okres w dziejach południowej Florydy: przemiany społeczne, swoistego rodzaju wyzwolenie obyczajowe związane z nowo powstałą modą na kokainę, która – rozlewając się na wszystkie warstwy społeczne – zapewniła niektórym bajeczne fortuny, a innym przypadkową śmierć z rąk płatnych zabójców działających na usługach Griseldy.

 

 

Z dużą dozą prawdopodobieństwa zostaje wysnuta hipoteza współzależności pomiędzy rozwojem urbanistycznym miasta, wzrostem jego potencjału turystycznego, boomem gospodarczym a brudnymi pieniędzmi, które prane są w licznych bankach Florydy, powstających jak grzyby po deszczu. Tamte działania, choć moralnie dwuznaczne, były w pewnym sensie mniej zakłamane niż dzisiejsze praktyki banków, które poza ochoczym udzielaniem kredytów konsumpcyjnych, wiążących przecież ludzi z systemem na całe lata, oraz zajmowaniem najlepszych lokali w miastach, nie czynią zbyt wiele dla interesów wspólnoty lokalnej. Banki okupują miejsca, które mogłyby zostać przeznaczone na kawiarnie lub na inne fajne miejsca, sprzyjające integracji mieszkańców i rozrostowi żywej tkanki miejskiej. Nie jestem tak nierozsądna, żeby twierdzić, że banki nie powinny zarabiać, tylko zajmować się Miejską Partyzantką Ogrodniczą. Chodzi mi jedynie o zachwiane proporcje. I o martwotę, którą przynoszą ze sobą na osiedla, tak jak Buka z Doliny Muminków przynosiła ze sobą mróz. Z filmu wynika bowiem, że ówczesne instytucje bankowe nie tylko zarabiały, ale i napędzały gospodarkę, chroniąc Florydę przed kryzysem, który trawił resztę kraju.

 

 

Tzw. pozytywni bohaterowie filmu tę pełną entuzjazmu „epokę”, która ostatecznie zadławiła się własną krwią, oceniają jednak, patrząc na rozświetloną panoramę wieżowców Miami, negatywnie. Mówią, że się nie opłacało. Za dużo ofiar. Czy podobna refleksja przejdzie nam przez głowę, gdy o zmierzchu przypatrywać będziemy się w zauroczeniu bajecznie rozświetlonemu „City” Paryża czy Londynu? A przecież źródła bogactwa tych pięknych miast także tkwią w ofiarach, które zostały poniesione przez państwa afrykańskie. Mało kto się dziś zastanawia, co przywiodło je do takiej świetności. Proszę nie zrozumieć mnie źle, nie popieram ani przemocy, ani nie przyklaskuję wykorzystywaniu jednych ludzi przez drugich, co w przypadku kokainy polega na bogaceniu się dilerów kosztem uzależnionych. Ale jednak jakiś pociągający duch wolności unosi się nad tamtymi czasami, gdy granice nie były dobrze strzeżone (otwarty szlak wodny z Kuby); gdy do banku można było przyjść z walizą gotówki i nikt nie pytał, skąd ta kasa; gdy wreszcie chęć zabawy i jej przywilej stały się tak powszechne, jak rozbudzona świadomość człowieka czasów po Rewolucji francuskiej, podpowiadająca mu, że bez względu na urodzenie, ma prawo do szczęścia (Hannah Arendt). Gdybyż móc wyznaczyć punkt szczytowy, przy którym „wszystko” jeszcze dobrze działa i móc zatrzymać się na nim. Nie musieć staczać się w nałóg, chciwość, przemoc, tyranię, niewolę. Bezhołowie, które nastało w Miami po okresie nieposkromionej wolności, przeżarta korupcją policja i wyniszczające wojny karteli stanowią smutne świadectwo nieumiejętności opanowania się człowieka. Druga strona medalu, czyli stan kontroli, jaki mamy dzisiaj, jest przesadną reakcją na tamtą przesadę. Tak jakby demokracja przeszła w ochlokrację, a ta z kolei – w tyranię Państwa, które ani nie umie z narkotykami walczyć, ani na nich zarabiać. Na wszelki wypadek zaś sprawdza kwity, prześwietla i inwigiluje.

 

 

Narkotyki nie stanowią głównego tematu filmu, a ich rola jest służebna wobec postaci, ich postaw oraz rozwiązań taktycznych, podejmowanych w związku z koniecznością ogarnięcia biznesu. Stanowią koło zamachowe dla inwestycji, rozwoju, bogacenia się, ale też postępującej chciwości, rozrzutności i demoralizacji. I nie chodzi tu o demoralizujący charakter samych narkotyków, ale o fakt, że generują duże pieniądze – to one stają się czynnikiem prawdziwie niszczącym. Znamienny jest fakt, że główni bohaterowie negatywni dokumentu, Jon Roberts i Mickey Munday, nie entuzjazmują się specjalnie kokainą jako narkotykiem do „brania”. Owi dwaj najpotężniejsi przewoźnicy towaru z Kolumbii na Florydę, tak bogaci, że co tydzień mogli sobie kupować – i kupowali – po nowym mercedesie na głowę, przyznają, że nie wiedzą, o co chodzi w tej całej bani na kokainę. Nie rozumieją tego szału na koks. LOL.

 

 

Mickey Munday, szmugler, pilot, człowiek o stalowych nerwach, jest w tym momencie ostatnim żyjącym na wolności Kokainowym Kowbojem. Reszta bohaterów filmu albo nie żyje, albo siedzi za kratkami z wyrokiem dożywocia. W filmie nie pada ani razu, że Mickey zdecydował się na współpracę z policją, dlatego za przemyt kokainy wartej 2 miliardy dolarów – nie będąc zamieszanym w sprawę o żadne morderstwo – dostał tylko siedem lat odsiadki. Jon Roberts zmarł w 2011 r., lecz zdążył przed śmiercią wydać autobiografię pt. Prawdziwy gangster. Od żołnierza mafii do kokainowego kowboja (ang. American Desperado), aby, jak mówił: „Syn miał szansę go poznać”. W filmie ten uśmiechający się przy własnym basenie, trochę chytry dziadek robi ogólnie pozytywne wrażenie – wrażenie człowieka, który nie bał się sięgnąć po marzenia. Trochę awanturnik, może nawet ideowiec, rozrzutny ekscentryk, a w każdym razie postać godna swoich czasów. Tymczasem spomiędzy wierszy książki wyłania się obraz bezlitosnego i szaleńczo okrutnego człowieka, który w sposób niemający nic wspólnego z romantycznym mitem Dzikiego Zachodu uśmierca swoich przeciwników, gra brudno, a poza dużymi pieniędzmi nic dla niego się właściwie nie liczy. Dziadzio Roberts przesiedział może ze trzy lata w więzieniu, by zacząć pracować dla rządu jako informator. I o ile kibicowałabym mu może, gdyby do dziś ukrywał się w lasach Kolumbii, życząc mu, by całymi dniami musiał przeżuwać liście koki na eksport, o tyle jego w gruncie rzeczy triumfalny powrót do Stanów i frapująca umiejętność odnalezienia swojego miejsca w systemie, także emerytalnym, pozostawia ślad niesmaku. Czy nie ośmiesza to trochę wymiaru sprawiedliwości? Czy przypadkiem nie poświęcamy naszej wolności w imię bezpieczeństwa, gdy tymczasem za ograniczeniami naszej autonomii stają nieznane nam interesy rządzących? Czy, wreszcie, nie stawia to pod znakiem zapytania sensu istnienia Policjantów z Miami? Proszę, nie odbierajcie mi dzieciństwa.

 

 

• • •

Fazy i zwały X muzy – spis odcinków

• • •

Julia Girulska (ur. 1986) – zawód wyuczony: filozofka, zawód wykonywany: operatorka kamery. Jeździ po świecie; patrzy, jak ludzie łowią ryby; nawraca myśliwych; kocha zwierzęta. Kino od zawsze było jej bliskie, kino narkotykowe – dopiero, odkąd dorosła.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information