Tajna historia Polski, czyli naród Polski, który ma kilkadziesiąt lat

Ziemowit Szczerek

Z czym wam się, hipsterzy, kojarzą lata dziewięćdziesiąte? Z kasetami magnetofonowymi pewnie, z jaraniem z fifki przed szkołą, z szufladą jako jednostką sprzętu, z koszulami w kratę, bojówkami ze sklepów z demobilu, a co – nie?

Z podróbami martensów, i w ogóle podrabianymi ciuchami, z nagrywaniem na wideo (wideo… ) filmów z telewizji, i potem te filmy na wideo miały loga TVP i Polsatu, i nie było słychać, co mówią bohaterowie, bo gnoił ich głos lektora.

Z totalnym chaosem i filmami o mafii, z handlowymi budoszczękami, jak Polska długa i szeroka, z kolesiami ze złotymi ketami na karczochach, z zajumanymi w Niemczech furami, którymi wozili się po tym rozpieprzonym w drzazgi kraju nowi warlordowie z golonymi baniami. Wozili się i tworzyli nowe, barbarzyńskie struktury społeczne w miejsce tych, które już nie istniały.

Nikt o niczym nie pamiętał. Nikt nie wiedział, jakie skarpetki nosić do jakich spodni, i jakimi sztućcami co jeść. Wszyscy udawali, że wiedzą, a tak naprawdę gorączkowo sprawdzali, gdzie się dało (co za los w czasach, w których nie było jeszcze Wikipedii), w jaki sposób nie być prowincjonalnym burakiem i każdy udawał przed innymi, że wie, jak rzeczonym burakiem nie być. Ci zresztą też udawali, więc nikt nikomu nic nie mówił. Naród buraków odburaczał się pospiesznie i wszyscy udawali, że ą-ę, że każdy świeżo i na bieżąco nabywane maniery z domu powynosił.

Fajnie się jeździło po Polsce w latach dziewięćdziesiątych. Wsiadało się w dużego fiata i zapierdalało po wybojach. To były czasy. Siedziało się na tylnym siedzeniu, delektowało zapachem skajowej tapicerki i patrzyło, jak kraj z totalnej ruiny lat osiemdziesiątych obracał się w jeszcze większą ruinę najntisów, choć wydawało się to nieprawdopodobne, że po latach osiemdziesiątych cokolwiek może obrócić się w jeszcze większą ruinę.

Nikt niczego nie ogarniał. Nadal mało kto co ogarnia, ale wtedy naprawdę nikt nie ogarniał niczego.

Bo dopiero wtedy tak naprawdę rodziła się struktura, którą obecnie nazywamy narodem polskim.

No nic.

Wyjeżdżało się tym dużym fiatem spod bloku, który sterczał dramatycznie spomiędzy błot, bo był zbudowany w latach osiemdziesiątych, czyli w czasie, gdy władza ludowa zdychała na niedowład wszystkiego i nie dała już rady do bloku dorobić okolicy.

Ale później niedowład został pogłębiony, bo po tym, jak już władza ludowa zdechła, to nikt już nie tylko nie miał głowy do tego, żeby dorabiać do bloku okolicę, ale nikomu nie przyszło do głowy, by jakąkolwiek okolicę dorabiać.

Bo nie było żadnej głowy.

Wszyscy zostali sami.

Po raz kolejny.

No ok, od początku. Z narodem polskim, który w latach dziewięćdziesiątych tak rozkosznie rozpieprzył się o glebę było tak.

Na początku były plemiona, grupy ludzi, które klepały się ze sobą wzajemnie.
Później na czele jednego z plemion stanął koleś, któremu udało się wziąć za mordę inne plemiona. Dokładnie w taki sam sposób, w jaki mafijne klany biorą za ryj inne mafijne klany i w ten sposób zdobywają samodzierżawie w mieście. Być może to banał, ale w ten sposób stworzono państwo polskie. I prawie wszystkie inne europejskie państwa.

Okej, było państwo, ale narodu jeszcze nie było. Poczucie jakiej-takiej wspólnoty ze sobą mieli ci strongmeni, którym udało się w tej mafioidalnej organizacji (dalej – Organizacji) zwanej państwem dochrapać się lepszej pozycji: byli po prostu od innych cwańsi, silniejsi albo mieli porządne plecy. W taki sposób organizują się jednostki ludzkie na całym świecie i nie ma w tym nic wyjątkowego. Ci cwańsi stanowili w państwie polskim arystokrację, którą w Polsce zwano szlachtą. I ta szlachta uznała się za wspólnotę, której wspólnym interesem jest ochrona organizacji, którą nazywano królestwem polskim. Wspólnota ta nazwana została narodem.

Szybko zaczęto zauważać, że coś członków tej wspólnoty (dalej – Wspólnoty) łączy – potrafili się ze sobą porozumiewać tym samym językiem, wyznawali tę samą religię, mieli wspólnych wrogów i znajdowali się w podobnej sytuacji.

Łączyło ich też przekonanie, że są lepsi od reszty homines sapientes zamieszkujących przestrzeń opanowaną przez Organizację, którym była Korona Królestwa Polskiego. Chłopi, bo o nich mowa, czyli zdecydowana większość ludzkich jednostek na terytorium Organizacji, nie byli przez nich uznawani za część Wspólnoty. Chłopi też się zresztą za nią nie uważali. Byli po prostu tłumem (dalej – Tłumem), którego jedynym celem istnienia było zapewnianie jako-takiego bytu Wspólnocie. Nie zawsze się z tym godzili, bo rzeczone zapewnianie bytu równało się zapierniczaniem od świtu do zmierzchu, co niespecjalnie przekładało się na tzw. jakość życia. W chwilach, gdy Tłum miał serdecznie dość kontrolującej go Wspólnoty, Wspólnota wywierała na Tłum presję i zaganiała go z powrotem do roboty.

Organizacja zarządzana i chroniona przez Wspólnotę przeżywała przeróżne turbulencje, weszła w unię z inną Organizacją tego typu, tłukła się z jeszcze innymi Organizacjami – aż w końcu nie wydoliła i upadła. Jej terytorium zostało włączone do terytorium tych Organizacji, które okazały się silniejsze. Pozostała jednak Wspólnota, która dążyła do odbudowy swojej Organizacji, wokół której zdążył już narosnąć romantyczny mit, w której Organizację nazywano Rzeczpospolitą Obojga Narodów, która miała swoje symbole, mitologię, specyficzną kulturę i tak dalej.

W ramach walki o odtworzenie Organizacji przypominano sobie o Tłumie. Do tej pory pogardzany i wykorzystywany, został nagle przypuszczony do Wspólnoty. Oczywiście, było to przypuszczenie głównie teoretyczne – nie chodziło bowiem o pełnoprawne uczestnictwo we Wspólnocie, takie, znaczy, uczestnictwo, które pozwalałoby czerpać zyski z przynależności do Wspólnoty – ale coś w rodzaju „honorowego uczestnictwa”. Chodziło o to, żeby pierwotni członkowie Wspólnoty (dalej – Stara Wspólnota) nadal mogli stanowić w ramach nowej wspólnoty elitę, tyle że ważne było, aby Tłum przyłączył się do ochrony tejże elity.

Zresztą, w ramach samej Wspólnoty również zaszły pewne zmiany. W przeciwieństwie do Tłumu, który tkwił w ciemnocie i biedzie, Wspólnota żyła we względnym dobrobycie, który pozwolił jej zajmować się rozważaniami na temat natury świata, opanowywać prymitywne odruchy przetrwaniowe i zastępować je bardziej humanitarnymi zwyczajami, co, zresztą, z jednej strony uzmysłowiło jej, że moralnym byłoby przyjęcie do Wspólnoty Tłumu, bo ileż można patrzeć, jak członkowie Tłumu żyją jak półzwierzęta, ale z drugiej strony, sprawiło, że zaczęła jeszcze bardziej pogardzać Tłumem z powodu jego prymitywizmu.

W każdym razie – po splocie fortunnych okoliczności, w wyniku których Organizacja powstała na nowo (działająca już na bardziej skomplikowanych zasadach niż dawniej) – Tłum został ogłoszony częścią Wspólnoty, niby równoprawną, ale ekonomicznie upośledzoną względem Starej Wspólnoty. Co zresztą nie miało już aż tak dużego znaczenia jak dawniej, bowiem elita (dalej – Elita) rozszerzyła się o ludzi innych niż członkowie Starej Wspólnoty (w wielkim skrócie – części mieszczaństwa, a także tych członków Tłumu, którym udało się dochrapać bogactwa i wpływów).

To jednak Stara Wspólnota była nadal esencją Organizacji. To ona uczyła Tłum i nową Elitę, co to znaczy być częścią Wspólnoty i czym w ogóle ta Wspólnotowość jest. Elita, natchniona duchem Starej Wspólnoty, próbowała jako-tako ogarnąć Organizację i sprawić, by dotrzymywała kroku innym okolicznym Organizacjom, co było zadaniem tak niesamowicie trudnym, że okazało się niemożliwe. Okres ten nazywamy II Rzeczpospolitą. Jak się skończył – wszyscy wiemy.

Po wielkiej światowej klepaninie, w czasie której europejskie, a za nimi – światowe Organizacje rzuciły się sobie do gardeł, na terenie Organizacji zwanej Polską zaczął rządzić Tłum. Członkowie Starej Wspólnoty, co raczej nie dziwi, zwiali na terytoria innych Organizacji. Tłum czuł się już Wspólnotą, tyle, że była z niego Wspólnota inna od Starej Wspólnoty. Niby podobna z kształtu, ale – jednak – nie tak mocno ukształtowana jak Stara Wspólnota.

Powstała nowa Elita (dalej – Nowa Elita), złożona z członków dawnej Elity (dalej – Stara Elita) i tych przedstawicieli Tłumu, którzy wcześniej mocno angażowali się w ruch emancypacji Tłumu. Ta Nowa Elita również próbowała ogarniać Organizację i sprawić, by urządzenia dostępne do tej pory Starej Wspólnocie i dawnej Elicie były również dostępne dla Tłumu. Co się w pewnym stopniu udało. Jednocześnie jednak Nowa Elita prześladowała członków Starej Elity i Starej Wspólnoty i doprowadziła do tego, że wyżej wymienione prawie zupełnie zniknęły z terytorium Organizacji.

Nowa Elita jednak, naciskana przez Tłum, który przejął zwulgaryzowaną wersję części etosu Starej Wspólnoty i przez niedobitków Starej Elity – upadła.

Na placu boju został Tłum i bardzo, bardzo nieliczna Stara Elita.

Był początek lat dziewięćdziesiątych.

I ten Tłum nie miał pojęcia, w jaki sposób dobudować otoczenie do bloku, bo nikt go nigdy tego nie uczył. W związku z tym dookoła bloku nadal nie dobudowano okolicy. I blok nadal wystawał z morza błota.

Nowa Elita, będąca już starą, obaloną elitą (dalej – Stara, Obalona Elita, SOE), tłumu już nie prowadziła. A resztówka Starej Elity miała inne rzeczy na głowie niż dobudowywanie otoczenia do bloku: gorączkowo próbowała ogarnąć Tłum i sprawić, żeby wspomniana część etosu przejęta przez Tłum od Starej Wspólnoty nie była częścią najbardziej wulgarną i agresywną.

I to były właśnie lata dziewięćdziesiąte. Tłum pozostał bez głowy. I nie miał pojęcia, co robić.

Jego członkowie rzucili się na rzeczywistość i zaczęli ją urabiać po swojemu – bez głowy, sensu, każdy pod siebie. Infrastruktura istniejąca na terytorium Organizacji, stworzona przez Starą Wspólnotę, Starą Elitę i SOE – zamieniła się w gruzy. Tłum próbował coś z nią robić, uzupełniać o nowe rzeczy, ale nikt nie mówił mu jak i co ma robić, w związku z tym próbował kopiować na chybcika, na łapu-capu to, co mu imponowało – czyli bogackie i najbardziej wulgarne klimaty z zachodu; zaczął tankować kolorowość do wyrzygania, klecił jakieś niestworzone szałasy, byle były z chromu i metalu, zasrał sobie absolutnie całą przestrzeń reklamami swoich biznesików – guzików w proszku, szkół nauki jazdy bez trzymanki, koników bujanych z wbudowanymi odtwarzaczami pirackich kaset magnetofonowych firmy Jolly Rogex, napojów Black Dick i sprowadzanych z USA via Najdżeria i Indoniżja ciuchów noszonych kiedyś przez amerykańskich łajt traszów.

I w tym wszystkim, w tym łajttraszowskim kraju, pełnym gówna, którego nie miał kto ogarniać – brodził nowy polski naród. Nowy Polski Naród. Nowa Wspólnota, która stworzyła się całkiem niedawno, i która naprawdę nic, poza wulgarnym fragmentem etosu Starej Wspólnoty, nie miała wspólnego z tymi, którzy ten etos tworzyli.

Nawet struktura, którą pozostawiła po sobie Stara Wspólnota, została przez Nową Wspólnotę, postTłum, wzgardzona i zamieniona w Dziki Zachód. Nie dlatego, żeby się Nowej Wspólnocie nie podobała – podobała się, o wiele bardziej nawet niż ta nowocześniejsza, i pod wieloma względami bardziej sensowna, zbudowane przez Starą Elitę i SOE – ale Nowa Wspólnota nie miała pojęcia, jak się z nią obchodzić i w jaki sposób ją organizować. Co więcej, Nowa Wspólnota nie miała pojęcia, jak zorganizować samą siebie, i jeśli nawet co bardziej ogarnięte jednostki wiedziały, co zrobić z przestrzenią zajmowaną przez państwo, to próba wykształcenia u Nowej Wspólnoty odruchów mających na celu jej sensowne zorganizowania – przerastała je.

Nic nie zostało. Bóg, co prawda, niby został – na kościołach i domach katechetycznych – a nawet go przybyło, bo pojawił się też na ścianach instytucji publicznych.

Ale Bóg, co raczej nie mogło być zaskoczeniem, okazał się chujowym administratorem państwa.

• • •

Więcej o książce Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian Ziemowita Szczerka w katalogu wydawniczym Korporacji Ha!art

Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian w naszej księgarni internetowej

• • •

Czytaj także:

• • •

Ziemowit Szczerek – dziennikarz portalu Interia.pl, współpracuje z „Nową Europą Wschodnią”, autor opowiadań publikowanych m.in. w „Lampie”, „Studium”, „Opowiadaniach” i E-splocie oraz współautor wydanej w 2010 r. książki pt. „Paczka radomskich”. Pisze doktorat z politologii, zajmuje się wschodem Europy i dziwactwami geopolitycznymi, historycznymi i kulturowymi. Jeździ po dziwnych miejscach i o tym pisze. Ostatnio najbardziej inspiruje go gonzo i literatura / dziennikarstwo podróżnicze.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information