Porozumialcy. O nowej poezji (cz. 1)

Maja Staśko

0[d] kilku lat, mniej więcej trzech, bardzo mocna jest poezja – tworzona przez młodych- która w sposób intensywny stara nam się pokazać potencjał polszczyzny, którą się posługujemy. To są wiersze, w których zjawiają się polszczyzna nieobecna wcześniej w literaturze, nieobecna wcześniej w poezji. To jest poezja, która flirtuje z językiem cybernetycznym. Zajmuje się sposobem komunikacji jaki jest właściwy sferze internetowej, który określa pewną część naszego językowego uposażenia, jednak bardzo często traktowaną przez nas marginalnie. To znaczy wchodzimy w tą komunikację, jesteśmy w tej komunikacji ale nie przypisujemy jej specjalnego znaczenia. Ta poezja właśnie się tym zajmuje. W tym roku jest to naprawdę bardzo mocna grupa książek w finale reprezentują ją tomy nominowane do nagrody za debiut: repetytorium Macieja Taranka i Clubbing Kamila Brewińskiego.

– to Grzegorz Jankowicz o nowej poezji przy okazji nagrody poetyckiej Silesius. Polszczyzna nieobecna wcześniej w literaturze, język cybernetyczny – jasne. Tylko co to znaczy? Znaczy przede wszystkim to, że niejasne. I że znaczenie to nie jest już najlepsze słowo – inaczej wygrywa Franaszek z Buliżańską do wtóru.

Około połowy lat 90. wśród starszych przedszkolaków i młodszych uczniów podstawówki narodziła się nowa gra. Po zbieraniu szyszek a przed zbieraniem karteczek z obrazkami istniała moda na zbieranie dokumentów. Im bardziej dokumenciaści rodzice, tym bardziej znacząca kolekcja dokumentów. Dokumenty były rozmaite – faktury, rachunki, akty, wnioski, świadectwa – ich istotą była jednak nieaktualność bądź skopiowanie. Nikt nie miał dokumentu ważnego. Dokumentami wymienialiśmy się przez wzgląd na stopień ich zniszczenia (im bardziej zniszczone, tym bardziej prawdziwe), na kolorowość papieru (kolorowy papier bił na głowę papier biały), długość tekstu i charakter podpisującego pisma. W wypełnionych po brzegi segregatorach można było zatem spotkać pisma urzędników, lekarzy, profesorów, robotników, prawników, pracowników i właścicieli prywatnych firm. Najwięcej było tych od własnych rodziców – z krajobrazu segregatora łatwo można było wyczytać status rodziny – reszta charakteryzowała spluralizowanie środowiska w przedszkolu/podstawówce i dobór znajomych. Dzieci prawników garnęły się do dzieci robotników, ich karteczki były bowiem całkiem odmienne. Panowała zasada odmienności – im odmienniejsze, tym lepiej. Każdy pragnął dokumentu, którego jeszcze nie miał. Treść nie liczyła się wcale – mało kto wśród nas umiał już wtedy czytać. Nie chodziło także o odgrywanie dorosłych i sytuacji, w których taki dokument mógłby się przydać – to nie realność czy projekcja-identyfikacja były punktem dojścia. Punktu dojścia nie było. Liczyło się tylko zdobywanie karteczek, chowanie w segregatorze – niekonieczne według jakiegokolwiek klucza, przeważnie przypadkowo, chaotycznie – pokazywanie innym i wymiana. Liczył się proces zbierania i interakcji z innymi zbieraczami, a nie cokolwiek, czemu ten proces miałby dalej służyć. Tworzyliśmy rzeczywistość pismem: nie pismem jako drogą ku nie-pismu (ku pracy, wynajmowi mieszkania, pieniądzom itd. – to performatywna funkcja języka), lecz pismem jako pisemną (choć jeszcze niepiśmienną) rzeczywistością (to afunkcyjna funkcja języka, autoteliczność języka). Pismem jako sposobem funkcjonowania – bez znajomości pisma. A ci, co już je znali, wcale nie byli szczególnie uprzywilejowani, wręcz przeciwnie – niewprawne dukanie w celu rozszyfrowania idiomatycznych zawijasów rodziców niszczyło przyjemność zbierania, która karmiła się różnorodnością i niepowtarzalnością pism, a nie iterabilnością tego, co za nimi. Niepowtarzalność zakładała nierozszyfrowalność – wedle potocznie przyjętego klucza znaków konwencjonalnych. Każde pismo było jednorazowe, a zatem ułożenie go w powtarzalne kody – litery, słowa, zdania czy sensy – nie miało sensu, choćby przez zamienność: wirtuozerska pętla mogła być zarówno „a”, „&”, ale i „ja” czy „ya”. Z powykręcanych szlaczków każdy mógł odczytać dowolną historię, która za nimi stała. W dowolnym języku. Historia była wtórna, nieważna. Dokumenty niczego nie dokumentowały. Zbieranie służyło zbieraniu – gra nie prowadziła do żadnej wygranej, gra się nie wygrywała, gra się grała.

Aż do momentu, w którym modne stało się zbieranie karteczek w kratkę – tym razem niewypełnionych pismem (pismo kalało nienaganność karteczki), ale za to z obrazkami popularnych wówczas piosenkarek, postaci z kreskówek i filmów lub zwierzątek. W miejsce pisma pojawił się obrazek, a dążenie do ułudy prawdziwości (dokumentalności) zastąpiła sklepiana (o)czy(wi)stość i niewypełnienie. Karteczki kupowało się w sklepach w pakietach kilkudziesięciokarteczkowych – dzięki temu wymiana przeważnie nie zmuszała do wyrzeczeń, każda karteczka w pakiecie była bowiem taka sama. Idiomatyczność i bezcenność (wartość symboliczna) dokumentu wyparły multiplikacja i cena (wartość rynkowa). Naznaczenie rodzicielskim piętnem zastąpiła autokreacja – wystarczyło wejść do sklepu i wybrać zestaw, który najbardziej odpowiadał gustom młodego klienta. Cena pakietów była taka sama, różniły się tylko obrazkami, a zatem decyzja rzadko podyktowana była względami finansowymi. Ich wartość leżała w odmienności i rzadkości przedstawienia oraz popularności wizerunku na karteczce (Just Five jak najbardziej, ale tylko ze zdjęciem, jakiego nie ma nikt inny). Czasem dotarcie do upragnionej karteczki wymagało przemyślnej strategii na rynku wymiany: Spice Girls za Kubusia Puchatka – Kubuś Puchatek za trzy Kosmiczne mecze – dwa Kosmiczne mecze za Czarodziejkę z Księżyca, a jeden za Kaczora Donalda – wreszcie Czarodziejka z Księżyca i Kaczor Donald za wymarzoną Xenę, wojowniczą księżniczkę. Ale znów – karteczki w kratkę przeznaczone do pisania nie służyły do pisania (nadal mało kto to umiał). Ich nadrzędny cel nie mógł być wypełniony, chodziło wszak o zbieranie i wymianę. Grę w granie. I tak bez końca.

W tym czasie, w latach 90., debiutował także Andrzej Sosnowski. W 1993 r. ogłosił manifest-niemanifest „Apel poległych” (o poezji naiwnej i sentymentalnej w Polsce), w którym odrzucił jakiekolwiek podporządkowanie literatury – nie tylko rzeczywistości (naiwność Nowej Fali), ale i autorskiej podmiotowości czy reprezentacji przez subiektywność (sentymentalność Nowej Prywatności i zwłaszcza bruLionu). Referencja wreszcie przestała rządzić literaturą. Literatura wreszcie zaczęła rządzić (się) literaturą.

Stąd się wzięliśmy. I stąd kształt najnowszej poezji, którą ostatnio z coraz większym powodzeniem zagarniają roczniki (przed- i około)dziewięćdziesiąte. I to na wskroś dobre roczniki.

W 2004 r. Andrzej Niewiadomski w tekście Poezja niezrozumiała, czyli o nadzwyczaj trwałym nieporozumieniu krytycznym. Rekonesans badawczy („Teksty Drugie”, nr 4) dokonał diagnozy „niezrozumiałości” współczesnej poezji na podstawie wierszy Andrzeja Sosnowskiego. Jego dekalog właściwości tej twórczości obejmował reguły: 1) wzniosłości (za Lyotardem), 2) mimetyzmu wyższego rzędu, który odsyła nie tyle do rzeczywistości, ile do nieporządku mówienia o rzeczywistości i do możliwości takiego mówienia, 3) powtórzenia i różnicy w opozycji do tożsamości i sprzeczności, 4) rywalizacji oraz wzajemnego przenikania się i znoszenia dyskursu i sugestii, refleksji i brzmienia, 5) napięcia pomiędzy konstrukcją w wierszu i jej brakiem (pętla wznoszenia i burzenia konstrukcji wierszowych), 6) fragmentaryzacji, 7) językowej heterogeniczności, 8) ciągłej wymienności makro- i mikroperspektyw, 9) mediacji pomiędzy skrajnymi wariantami stosunku do rzeczywistości (pojmowanie, które zawiesza dokonywanie kategorycznych wyborów), 10) poszukiwania terytorium „bez właściwości”.

Poszczególne reguły osadzają się w nowej formie i nowym rozumieniu wiersza jako energii, żywiołu, ruchu, wrażenia – wiersza-działania w miejsce wiersza-znaczenia; wiersza, który nie przedstawia rzeczywistości, bo sam jest – alternatywną, językową – rzeczywistością. Poezja nie jest reprezentacją, interpretacją ani antynomią rzeczywistości. Poezja nie prowadzi do żadnej prawdy rzeczywistości. Poezja z rzeczywistością nie ma nic wspólnego, zgodnie z estetyczną ideologią reprezentacji według Michała Pawła Markowskiego (O reprezentacji, KTL). Autonomizacja rzeczywistości językowej wyzwala przestrzeń wiersza spod podporządkowania realnej rzeczywistości – zakładanego fundamentu literackiego mimetyzmu (od Platona i Arystotelesa) – na rzecz fundamentu materialnie (a zatem rzeczywiście) źródłowemu – języka.

Poezja składa się ze słów: znaczenia są wtórne, dowolnie zamienne, zależne od kontekstu pisania/czytania – a zatem ruchliwe, przechodnie. Tak wymodelowany wiersz „wychodzi z domu i nigdy nie wraca”, by zamieszkiwać rozliczne stacje, Stancje, albowiem „skądinąd wiadomo, że nic co znaczące i wolne nigdy nie jest zameldowane na pobyt stały pod jakimś adresem”1. Dom-znaczenie ulegać może zmianom, w przeciwieństwie do tego, przez co znaczenie się objawia – medium. Medium ma swoje reguły, reguły te nie pokrywają się jednak z konwencjonalnym rozumieniem wiersza jako odzwierciedlenia rzeczywistości przez chronologię wydarzeń, linearność, przyczynowo-skutkowość czy racjonalną logikę wywodu. „Przez”, którym karmił się dotychczas język (sensy, prawdy, fabuły działy się przez niego), zostaje rozsadzone. Reguły medium to reguły języka i jego znaków, które bardziej przypominają zdarzenia i zderzenia realnej rzeczywistości niż jej obłaskawioną konwencją reprezentację. Literatura karmi się literaturą, literatura wyzwala się spod podporządkowania: A poem should not mean / But be.

Takiemu modelowi pisania sprzeciwiał się Karol Irzykowski w sporze o niezrozumialstwo z 1924 r. (Niezrozumialcy. Teoria niezrozumiałości o ile można zrozumiale wyłożona, 1908; Niezrozumialstwo, 1924), gdy krytykował teksty, które niczemu nie służą. U Sosnowskiego następuje zamiana biegunów: o ile dotąd punktem wyjścia i dojścia był dom – sens, prawda, rzeczywistość – a słowa miały go słusznie oddawać, o tyle odtąd prymarnie liczy się forma, język, materia, którym wtórnie nadaje się sensy, te zaś słusznie oddają słowny żywioł; o ile dotąd literatura żywiła się nadrzędnym sensem czy prymarną rzeczywistością, o tyle odtąd może się bez nich obyć. To słowo ubiera się w myśli, a nie myśl – w słowa; słowo swobodnie może też chodzić nago. Wiersz rezygnuje z adresu, z domu (esencji, sensu, wartości – wyjściowej i wejściowej), z zadomowienia na rzecz mobilnego po-bytu w języku:

 

Zatem: dom w języku,
czy dom na końcu
języka? Na końcu
ulicy lśni światło.
Ktoś, kto spowodował
katastrofę, na pewno
za nią nie odpowie.
Na krańcu ulicy,
pod światłem, stoi
odpowiedzialny za
katastrofę i uśmiecha się
pod nosem, pod nosem
ma mleko, ale sypie
mu się wąs. A zatem
trwa to od dawna?
I co w tym czasie
dzieje się w domu?
Źle postawiona kwestia.
Powinna brzmieć: jak
dzieje się dom. I czy
to widać, czy to słychać?
Gdzieś w głębi? W kuchni,
amfiladzie, loggii,
w największym zakamarku
pokoju, gdzie dociera
światło z końca ulicy;
na krańcu ulicy
tabliczki sugerują
wiele jej nazw, na
krańcu ulicy już
rosną domy. Po co więc
pytać, skoro to jest
znana ulica, znane
światło i znany koniec?2

 

Taką (znaną) koncepcję poezji Andrzej Franaszek nazywa czystą i przeciw niej występuje.

Taka koncepcja poezji dziś już całkiem się nie sprawdza. Od 2004 r. minęło 10 lat. W tym czasie opublikowany został nekrolog neolingwistów (2005), Wojciech Bonowicz wygłosił pochwałę poezji niezrozumiałej (2006/2007), ogłoszony został Manifest Poezji Cybernetycznej (2008), Manifest Rozdzielczości Chleba (2011), manifest niedoczytania (2011) i Manifest Poezji Cybernetycznej 2.0 (2012), Igor Stokfiszewski proklamował nowy tryb poezji jako sprzeciw wobec dominującego modelu Polskiej poezji uników (2011), Henryk Markiewicz wytknął niezrozumiałość krytyce literackiej (2012), Małgorzata Kalicińska – jako powidok animozji Krasińskiego i Cieszkowskiego względem Norwida w 1850 r. – zarzuciła nagradzanym autorom niejasność i ponurość (między innymi Eugeniuszowi Tkaczyszynowi-Dyckiemu: „niemrawy pan ma pod górkę z mamusią”) w przeciwieństwie do jasności i radosności literatury czytanej, czyli popularnej (2013), Kaja Malanowska obnażyła wstydliwą rynkowość literatury (2014), Marcin Świetlicki „wolałby nie” dostać Nagrody Literackiej Nike (2014), wreszcie Andrzej Franaszek wytoczył batalię przeciw nowej poezji, która nie jest już taka, jak dawniej (2014). A Andrzej Sosnowski nagrał dwie płyty (Trackless, 2007; Dr Caligari resetuje świat, 2011) i zaczął koncertować z zespołem Chain Smokers oraz wydał tom poems (2010) z zamykającymi książkę hiperłączami do stron internetowych, które obecnie częściowo są puste.

Co z dekalogiem Niewiadomskiego? Zdaje się, że nieszczególnie stracił na aktualności – wymienione cechy wciąż mogą być użyte do opisu mechanizmów nowej poezji. Drastycznie zmieniły się natomiast konsekwencje takiego trybu wiersza, w rytm słów z Manifestu Neolingwistycznego: „Wybieramy dialog zamiast dekalogu”. O ile bowiem Sosnowski oddzielił literaturę od rzeczywistości, dzięki czemu język uwolniony został spod zewnętrznych podporządkowań na rzecz rzeczywistej autonomii medium, o tyle obecna poezja wyzwala się spod immanentyzacji języka ku zniesieniu granic pomiędzy rzeczywistością a literaturą:

Kultywowanie opozycji między poetami języka i poetami doświadczenia, między wątpiącymi w możliwość porozumienia w języku i zachowującymi tę wiarę może nie nadawać się już do opisu poezji najmłodszego pokolenia poetów. Poezji, która przezwycięża opozycję język i świat.

Innym, bardziej uniwersalnym i zarazem bardziej polemicznym w swojej naturze sposobem na rozbrojenie mechanizmów opisanej pseudodyskusji jest każdorazowe komplikowanie podziału między „poezją czystą” a „poezją ze świata”; wskazywanie, że żadna poezja nie jest po prostu „językowa”, żadna też nie ma „bezpośredniego” wglądu w rzeczywistość. Nie chodzi nawet o odrabianie lekcji dekonstrukcji – raczej o wskazywanie, w jaki sposób czytelne krytycznoliterackie etykiety są niemal zawsze pochodną niedoczytań, braków lekturowych i nieznajomości tradycji innych niż najbliższe i rodzime.

Sosnowski dokonał bardzo istotnego przesunięcia – ujawnił aksjologiczną równość literatury i rzeczywistości przez oddalenie aksjomatu o wtórności literatury (literatura jest gorsza, bo nie istnieje bez rzeczywistości). Teoretyczna autonomizacja literatury, przypominająca tę strukturalistyczną (ale bez przekonania o esencjalnej zależności znaczącego i znaczonego), w rzeczywistości doprowadziła do zrównania, które umożliwiło zamianę – wreszcie „coś innego” zaczęło wchodzić w grę: „No więc czy najpierw fakty / czy mówienie o nich, / i czy naprawdę nic innego / w grę nie wchodzi”3. Skoro żaden z elementów nie jest podporządkowany innemu elementowi, skoro nie panuje między nimi dialektyczne napięcie wsparte na wykluczeniu, to ich formy i formułki ulec mogą wprawieniu w dowolne konteksty: fontanna może stać się pisuarem, a pisuar – fontanną. A skoro są wzajemnie zamienne, ontologiczna różnica między nimi zostaje zniesiona. Fontanna rzeczywiście jest pisuarem, a pisuar – fontanną. Fajka rzeczywiście jest fajką. Język rzeczywiście jest językiem, gdy „przejęzyczenie to jak język ześlizgnie się // z cipy na dupę – boki zrywać”4, a „rzeczywistość odmienia się przez przypadki”5. Awangarda to (też) klasycyzm, barbarzyńcy to (też) klasycyści. Zrozumiałe i niezrozumiałe leżą obok siebie.

Kod rzeczywistości i kod języka scaliły się w jeden pankod. Rzeczywistość realna i rzeczywistość językowa wypluły wynik (roz)mnożenia: hiperrzeczywistość. Estetyczna ideologia reprezentacji przekonwertowała się w symulacyjną (symulakryczną) ideologię reprezentacji, której Michał Paweł Markowski w swojej typologii już nie wyróżnił. Baudrillardowska symulacja to ani udawanie (sztuka, sztuczność), ani realne istnienie (rzeczywistość) – dychotomia zostaje zniesiona. Znakomicie obnaża to nazwa Rozdzielczości Chleba: scalenie tego, co wirtualne (rozdzielczość) i tego, co materialnie konieczne (chleb) implikuje wspólnotowe rozdzielanie i dzielenie się (chlebem). Panuje „awangardowość inaczej”, wedle określenia, którego użył do opisu poezji Bohdana Zadury Andrzej Sosnowski. I tu znajduje się współczesna poezja. Doświadczenie pokoleniowe to doświadczenie nowej rzeczywistości i nowego medium (języka nowych mediów) – w jednym.

Co się dzieje, gdy literacka referencja przestaje odnosić się do tego, co zewnętrzne i ponad nią – rzeczywistości – a zaczyna powtarzać to, w czym sama jest i czym sama jest? Co się dzieje, gdy reprezentacja dzieje się w czasie rzeczywistym? Gdy wyprzedza to, co reprezentowane? Czy referencja do hiperrzeczywistości to jeszcze referencja? Czy literatura w hiperrzeczywistości to jeszcze literatura? Jak opisać się, pętlę, autoteliczność, która buduje metaznakową przestrzeń działania?

 

CZYTAJ DRUGĄ CZĘŚĆ TEKSTU

 

1 Andrzej Sosnowski, Zasady ruchu lokalnego (z tomu Stancje, 1997), w: idem, Pozytywki i marienbadki (1987-2007), Wrocław 2009, s. 217.

2 Andrzej Niewiadomski, Domi bellique, w: idem, Dzikie lilie, Poznań 2012, s. 85.

3 Piotr Sommer, Też coś, w: idem, Dni i noce, Wrocław 2010, s. 22.

4 Bartosz Sadulski, dojczland, w: idem, post, Poznań 2012, s. 6.

5 Adam Kaczanowski, bądźmy szczerzy, w: idem, Nowe zoo, Poznań 2008, s. 15.

• • •

Maja Staśko – hipostaza. Publikowała między innymi w „Ha!arcie”, „e-CzasieKultury”, „eleWatorze”, „Przystani!”, „Cegle”, „sZAFie”.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information