"I Herkules nie poradzi napisać o wszystkim" - Janusz Piechociński spisuje świat

Aldona Kopkiewicz

±1354

źródło: H.M. Enzensberger

 

Janusza Piechocińskiego odkryłam dzięki stronce Mądrości z twittera Janusza Piechocińskiego, która co i rusz – i teraz, gdy to piszę, także – wyświetla mi się na Facebooku. O Piechocińskim głośno, ponieważ informacje zamieszczane przezeń na Twitterze należą do najmniej pociągających w całym internecie. To właśnie Piechocińskiego można by obwołać największym dziwem mediów: nie chce być atrakcyjny. Nie szuka poklasku, nie zabiega. Nawet dla rozmaitych ironistów i miłośników kiczu przekaz Piechocińskiego wydaje się zbyt niewyraźny – za bardzo żaden. Piechociński tweetuje czyste fakty, rzetelne dane, i to z dziedziny produkcji żywności – jakieś nic. Zarazem jako jeden z ostatnich w sieci tweetuje informacje, które są zgodne z prawdą.

 

 

Lektura tych faktów powoduje wstrząs, a potem niedowierzanie. Sama przeczytałam je za jednym zamachem, i był zawrót głowy, ten egzystencjalny. Nie wiadomo, co z tymi notatkami zrobić. Nawet „Mądrości” nie powtarzają zatem tweetów pana ministra co do joty. Wybierają te co lepsze – czyli co przaśniejsze. Przaśność wciąż bowiem poprawia nastrój i pozwala z dobrotliwym uśmiechem bawić się rozmową z wąsatym wujkiem ze wsi na imieninach cioci. Piechociński jest do przyjęcia jako sympatyczna niedorajda – koleś, który nie rozumie, w jaką grę się tu gra. Lecz przecież rozumie, bo bywa autoironiczny. Po prostu wybiera inaczej. Rozgłos przyniosły mu jednak takiego rodzaju wpisy:

 

 

 

 

Piechociński lubiany jest więc w sieci jako pocieszny pan o wyjątkowo nudnym hobby i takimże guście, przejawiającym się przede wszystkim w prostych jak drut dowcipach, zdolnych u osoby obytej wywołać jedynie tłumiony rechot, ewentualnie pogodny uśmiech i ciche westchnięcie, podczas gdy oczy tejże obytej osoby spoglądają już gdzie indziej, zatapiając się na chwilę w miłej, melancholijnej rezygnacji, która musi w końcu zawitać w duszy każdego wrażliwego obserwatora codziennego życia w krajach wysokorozwiniętych. Czasem w spojrzeniu tym odzywa się też ciche wołanie o pomstę do nieba.

Ale melancholia, w jaką wpadłam czytając twittera Janusza Piechocińskiego, jest innej natury niż słodko-gorzka obserwacja ludzkich przypadłości i wykracza ona poza satyryczno-realistyczną konwencję. To melancholia głębsza, zimna i kwaskowata, budząca się wtedy, kiedy wielki nadmiar i wielka pustka spotykają się i wpadają sobie w oko, i stają się dla siebie całym światem. Ten egzystencjalny nerw wybija się na pierwszy plan w samej poetyce jego wpisów; dla filologa zaprawionego w odczytywaniu negatywnych doświadczeń, poetyk traumy i znaków katastrof sprawa jest dość jednoznaczna. Lecz tę dwoistą postać pana ministra przeczuwają chyba także internauci:

 

 

Piechociński zaś – mimo docinków – uparcie trwa przy swoim. Być może to coś więcej niż wierność własnemu powołaniu – podejrzewam, że w grę wchodzi nawet jakiś wewnętrzny przymus powtarzania, że utrzymuje się w Piechocińskim jakaś niepokojąca perseweracja. Pan minister nieustannie powraca do aktualnych statystyk i wrzuca je do sieci bez żadnego komentarza. Żąda jedynie faktów. Tak, jakby nie mógł się od nich uwolnić, jakby nękało go poczucie, że gdzieś w tych raportach znajdzie odpowiedź, choć pewnie sam nie wie, jakie pytanie rozbrzmiewa w jego udręczonej duszy. W dzisiejszym świecie tylko cyfry gwarantują prawdziwą informację, a dane stanowią niepodważalną wiedzę o rzeczywistości. Lecz to poszukiwanie miary wszystkich rzeczy, wyliczanie całego świata, przepisywanie najprostszych pewników zwiększa jedynie niepokój, że świat jest ostatecznie nieosiągalny i nawet opis wszystkiego nic nam nie jest w stanie wyjaśnić. Bo nawet jeśli pan minister wie, o czym mówią te cyfry, czytelnik musi sprostać danym, które nie dają się złożyć w żadną postać rzeczywistości. Wraz z przyrostem danych, odczuwam jeszcze mniej rzeczywistości – teraz dopiero poznaję, czym jest bezładny flux sfragmentaryzowanych symulakrów, stan jeszcze niższy i cichszy, niż gdy to „chaos rządzi”:

 

 

 

 

Piechociński publikuje je bez żadnego komentarza, żadnej emocji i żadnego przekonania: puszcza je w świat nagie niczym kamyczki rzucane z powrotem do morza. Kamyczki są także suche i obłe. I milczą. Nie bez przyczyny stały się jednym z najbardziej nośnych obrazów poetyckich. Że nic w nich nie ma, a zdają się wieczne, poeci biorą je na metafory ostatecznej tajemnicy egzystencji. Efekt zagadki powstaje jednak dlatego, że kamyki nie mają żadnego sensu i stawiają mu wielki opór – jakby sama natura powtarzała ci: „Wolałbym nie”. Taki sam efekt wywołują właśnie najczystsze dane, informacje same w sobie. Nie mają żadnego znaczenia, przynajmniej w tym, co przyjmujemy jako rzeczywistość – czego jesteśmy w stanie doświadczyć. Są w ten sposób nieludzkie. Ich ilość za to, ich nieskończona mnogość sprawia, że świat objawia się jako skomplikowana cyfrowa maszyna, której nie ogarniemy nigdy. Labirynt wiedzy, w której czeka na ciebie pół-człowiek, pół-GUS. Minotaur, którego dałoby się zignorować, gdyby nie ta okropna świadomość, że rozrzucane przezeń okruchy świata może same nie mówią, ale wskazują na niesłychane, gęste i mroczne obszary wiedzy, będącej podstawą twojego życia – to ekonomia, gospodarka. Giełda, spekulacja. Wiedza tajemna, której sens pozostaje coraz mniej dostępny nawet dla specjalistów. Fakty pozbawione sensu trzeba zaś wyliczać, wymieniać, powtarzać – bo nic lepszego nie da się z nimi zrobić. Jakiekolwiek działanie wydaje się jałowe wobec ich nadmiaru i ogromu. Z melancholijnej tęsknoty zostaje jedynie nuda.

Nuda to zaś gorsza siostra melancholii. Siostra upadła. Świat w niej rozpada się na drobne fragmenty i przesypuje przed oczami w postaci takich samych ziarenek piasku. Jednym słowem – pustynia. Tracąc kontakt z sensem i z rzeczywistością, znużony poeta zostaje sam na sam z nazwami. Wylicza wypatroszone ze znaczeń imiona, z których wyparowało już nawet piękno poetyckiego słowa. Przypomnę zatem fragment katastroficznego wiersza Środa Popielcowa Tadeusza Pióry, poety ponowoczesnej melancholii (nie tylko w tym wierszu nawiązującego do nowoczesnej melancholii T.S. Eliota), by zestawić go z paroma tweetami Janusza Piechocińskiego. Pióro wylicza nazwy miejscowości tak, że zostaje nam tylko ich brzmienie, wyzute z życia jak popiół z refrenu Extra-mocne z filtrem:

 

Puszcza Goleniowska
Kępa Żarnowiecka
Puszcza Jaktorowska
Woła Korzeniecka
Ruda Maleniecka
Marklowice Górne
Ostrów Mazowiecka
Strykowice Górne
Witowice Górne

(...)

Budy Dzierążyńskie
Środa Popielcowa
Tuszów Narodowy
Ekstra-mocne z filtrem

 

A tu odpowiednie tweety:

 

 

 

 

Pomiędzy czystą cyfrą i czystym słowem, samym tylko faktem i samym tylko brzmieniem, rozpościera się pustynia, na której zwykle, w czasach przed i po katastrofie, żyją sensy, znaczenia i wartości. Jak wielu nowoczesnych poetów i utopistów, Piechociński żąda zbyt wiele – żąda najczystszej prawdy, lecz w procesie oczyszczania traci ona wszystko, co czerpała z brudnego życia i staje ponad nim – lecz staje już jako niedosiężny i niezrozumiały ideał, liczba. To dlatego mawiamy za Nietzschem, że fakty to jeszcze nic, zaś prawda rodzi się w interpretacji – w procesie odczytywania, przepracowywania, rozumienia, nadawania znaczeń. Ten proces jest tożsamy z nieustanną pracą ludzkiej świadomości. Prawda musi być bowiem związana ze swym źródłem, a pochodzi – mówiąc dość grubo i ogólnie – z naszego życia.

Dziś, gdy w wyniku rozplenienia postprawdy – czyli manipulacji – odczuwamy palącą potrzebę odróżniania manipulacji od prawdy, powracają wołania o prawdę obiektywną, fakty i wyniki badań. Są oczywiście takie fakty potrzebne, ale i tak pozostaną niczym bez kontekstu, osobistej perspektywy oraz moralności. Dlatego konserwatywna krytyka ponowoczesnego pluralizmu jest jedynie mydleniem zapiaszczonych oczu, podczas gdy tym, czego nam brak, jest właśnie rzeczywiste ujednostkowienie – praca rozumienia siebie i rozumienia innego, czy też przyjęcia do wiadomości, że rozumienie zawsze odbywa się w rozmowie z innym. A innym jest każdy, nie zaś określone, opisane i nazwane tożsamości, choćby akurat były wykluczone. Taka praca nad sobą i sensem nigdy nie została wykonana przez osoby, które ufają swoim zakłamanym przywódcom. Odwracają się one od rzeczywistości, polegają zaś na sądach już danych i autorytecie, nawet jeśli twierdzą, że wyszukały go w sieci osobiście. Osoby takie są pozbawione możliwości sięgnięcia po władzę nadawania znaczenia swojemu życiu – czy to przez biedę i brak równych szans w edukacji, czy to z własnej głupoty i pychy. Doświadczają świata jako miejsca całkowicie niezrozumiałego, serii niepowiązanych zdarzeń i faktów. Przyjmują więc bezkrytycznie jakiegokolwiek mesjasza sprzedającego mocną narrację o tym, czym to wszystko jest – sprawnego retora, który gra faktami na uczuciach. Taki mesjasz nadaje znaczenia siłą, lecz właśnie przesadna perswazja różni go od poety czy filozofia. Między uczuciem i faktem, na których gra agresywny lider, brak rozumu i wyobraźni, czyli przemyślanej relacji i rzetelnego dialogu. Nikt nie mówił nigdy, że każda perspektywa jest prawomocna, choć w demokracji do władzy może dojść każda głupota. Największą nicością byłaby zaś władza czystych faktów.

 

 

 

• • •

Aldona Kopkiewicz – urodzona w 1984 roku w Szczecinie. Autorka poematu sierpień (Lokator 2015), filozoficzno-fantastycznych bajek i esejów (publikowanych głównie w „Dwutygodniku”, „Ha!arcie”, „Ricie Baum”, „Twórczości”). Bywa też dramaturgiem. W 2016 sierpień został wyróżniony Wrocławską Nagrodą Poetycką Silesius za debiut roku.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information