Kora

Aldona Kopkiewicz

Kora zmarła, więc od razu ją włączyłam i przez cały dzień słuchałam starego Maanamu, myśląc o czasach, kiedy te piosenki znaczyły dla mnie najwięcej i oglądając, jak kolejni znajomi wrzucają kolejne piosenki na Fejsa. Wielu poetów, wielu czytelników poezji – pomyślałam i przypomniałam sobie, że tak samo było, gdy odszedł Robert Brylewski, tak samo, gdy odszedł David Bowie i Lou Reed, i tak samo będzie, gdy będziemy żegnać Boba Dylana czy Patti Smith. Sentyment poetów do niektórych gwiazd rocka – tych, które są ucieleśnieniem pewnego mitu poety – może być oczywiście złudą, w końcu na swojej liście znajomych mam wielu poetów i miłośników poezji, łatwo o pochopne wnioski; ale może jest coś na rzeczy, skoro Marcin Świetlicki mówi chętniej o punk rocku niż o wierszach, zaś Andrzej Sosnowski od czasu do czasu powołuje się na Davida Bowiego – oczywiście, ładnie to wygląda w autokreacji, nonszalancko, z pazurem, można uniknąć kłopotliwej rozmowy o wpływach i wierszach. Wiem jednak, że to nie tylko zmyłka, bo sama wciąż przeżywam niektóre rockowe piosenki, noszę je z tyłu głowy i jeszcze oglądam się czasem na tych piosenkarzy: ich gesty, głosy, życie, i cały ten etos, który zobowiązuje do wierności rzeczom dzikim, lecz szczerym, no i płynącym z czystego serca.

 

 

Jest też kwestia pokoleniowa: dzięki kontrkulturze część z nas nie wchodziła w środowisko literackie poprzez samą literaturę, ale właśnie poprzez muzykę: potrzebę buntu, teksty piosenek i poszukiwanie alternatywnych stylów życia; powiedziałabym nawet, że dla dzieciaków z domów nie bardzo inteligenckich rock był ważniejszą inicjacją w literaturę niż szkoła. A także czymś, co zawsze dystansowało do grzecznego kulturalnego salonu. W  samej zaś poezji współczesnej ta fala popłynęła mocno i daleko, że wspomnę jedynie Marcina Świetlickiego i Jacka Podsiadłę, a z prozaików – Andrzeja Stasiuka, który także ostatnio zaczął śpiewać, czy też melorecytować z zespołem Haydamaky, za to w dobitnie romantycznym stylu, bo między rockiem i ukraińską pieśnią sonety Mickiewicza.  Nic więc w tym sentymencie specjalnego: rock to po prostu melodia młodości dwóch pokoleń autorów i nie ma w tej historii nic więcej od wyznania, że poezja poezją, ale to kołysanki i piosenki młodości budzą prawdziwą tkliwość. 

A jednak to nie złudzenie i nie chodzi tylko o moje uczucia czy pewną formację: piosenka i wiersz mają ze sobą więcej wspólnego niż jakiekolwiek inne spotkania sztuk, od zarania są ze sobą blisko, a sentyment do rocka wynika z tego, że właśnie w tej formie realizuje się najmocniej romantyczne marzenie o autentyczności i wolności, które razem są w stanie porwać tłumy. Porwać do czegoś dobrego, także do autentyczności i wolności, żadnego faszyzmu, tylko piękna intensywność, a po koncercie siła do życia naprawdę, w zgodzie ze sobą. Zresztą romantyzm wzmocnił po prostu postać, która była w kulturze od zawsze: śpiewaka, wieszcza, barda – malowniczego wyrzutka z charyzmą, z mocą, która przeszywa i unosi, i którą czuć w brzuchu, w sercu; piosenkarz nie ma żadnych zahamowań, by wlać nam słowo przez ucho i mocno wstrząsnąć, podczas gdy z tych zahamowań wyrasta cała nowoczesna poezja. 

Może moglibyśmy być nawet z siebie dumni, poeci i miłośnicy nowoczesnej poezji, skoro to zahamowania komunikacyjne poety przynoszą złożone, wyrafinowane formy, a także dają wolność czytelnikowi – nawet jeżeli wiersz na zawsze wbije się w pamięć, jeżeli dotknie do żywego, pozostanie niepochwytny, a więc da czytelnikowi szansę, by pochwycił go sam; choć i to nie do końca jest prawdą, na przykład Nirvana czy Sonic Youth miewały enigmatyczny przekaz, po prostu z muzyką łatwiej w niego zaangażować albo nawet, brutalniej rzecz ujmując, wtłoczyć go i wypełnić ostrą muzyką przestrzeń, która w cichej lekturze pozostaje wolna dla myśli i uczuć czytelnika.  

Za czym więc nasza tęsknota? Za mocą oddziaływania? Za bezpośrednim kontaktem? Gwiazdy stają na scenie żywe i swą obecnością otwierają przestrzeń rytualnego rozprzężenia zmysłów, przyjmując jednocześnie osobiste ryzyko za to zdarzenie; muszą być integralne przed publicznością i w prywatnym życiu, całe sobą, pełne osobowości – jak wiemy także w literaturze właśnie tacy pisarze pociągają nas szczególnie, czytelnicy kochają najbardziej właśnie tych.  To działa nawet wśród masek i zmiennych scenografii, nawet w przypadku Bowiego. Dopiero takiej osobie można zaufać, pomiędzy takim idolem i widzem może dokonać się nieświadomy akt wiary, który pozwala wziąć słowo na poważnie, zrobić dla niego w sobie miejsce. Autor nie umarł, bo w morzu komunikatów, których prawdziwości nie sposób udowodnić, w powodzi przekazów artystycznych, których nie sposób sprawdzić argumentami, wiedza o tym, kto i w jakich okolicznościach do nas mówi, stanowi najważniejszą podstawę relacji. To ta podstawa daje miejsce wyobraźni, uczuciom i rozumowi, daje podstawę osądu. W końcu poezja ma być częścią życia; tekst można lubić, kochać, odrzucić – w grę wchodzą zatem więzi przyjacielskie lub towarzyskie,  i pewnie to sama nasza natura domaga się, by po drugiej stronie tych uczuć spotkać drugiego człowieka, a przynajmniej żywą istotę (bo nawet Homera jakoś sobie wyobrażam, nawet Safonę, a jak wielki niepokój wciąż budzi ten moment życia Rimbauda, gdy znika jako poeta i zostaje handlarzem, pozostawiając nas bez żadnych wskazówek, skąd ta zmiana). 

Poezja nie musi być więc wcale przejrzysta, ale nie może rezygnować ze środków, które działają także na uczucia, nie może zamykać wymiarów, które otwierają na egzystencjalną przygodę i rezygnować z tropów zatrzymujących w tekście ślad życia. W tym sensie najbardziej jałowa byłaby poezja pisana jako zagadka ze znaków – przeznaczona dla czytelnika, który usiądzie nad kartką z wierszem i spokojnie rozwikła semantyczną grę. W tego rodzaju skrajnie intelektualnym pisaniu dochodzi do całkowitego zatarcia melicznych źródeł poezji, ujawniających się w tekstach opartych mimo wszystko o rytm, choćby to był najluźniejszy rytm mowy.  Zresztą bardzo niewielu poetów rezygnuje ze środków poetyckich rekompensujących pismu głos czy brzmienie (a po drugiej stronie: tekst piosenki może być prostszy, bo drugą część informacji i wrażeń przenosi muzyka). 

Tęsknimy więc za tym, co poezja nowoczesna hamuje, poddusza w sobie – musi to jednak robić delikatnie, tak, by nie zabić w sobie życia, nie kiełznać go całkiem, poddać się jego przepływom. Nie piszę tego po to, by namawiać do zakładania zespołów. Introwersja przynosi przecież piękne owoce – to w odosobnionym wnętrzu rodzą się rzadkie obrazy i melodie, to w nim rodzą się złożone formy, oddziałujące na znacznie dalszy dystans i przynoszące trwalsze doświadczenie niż śpiewana właśnie ze sceny rockowa piosenka; to samotny poeta pracuje na rzecz nieznanego, a tego scena w zbyt radykalnej formie nie przyjmie. 

Tu pojawia się kolejny dylemat: tęsknimy, ale też zazdrościmy, ponieważ miejsce, które kultura miała mieć dla poety, zajmują ludzie, którzy genialnie przerabiają na scenę za wielkie pieniądze rzeczy wypracowane sto lat wcześniej przez pozbawionych sławy i środków do życia poetów. Na pozycję gwiazd rocka składa się cały szereg zjawisk kulturowych i społecznych oraz pieniędzy, z którymi znacznie łatwiej być prawdziwie obecnym na scenie. Na tę prawdę składa się zaś ogromny kapitał symboliczny, wysiłek i talent samego piosenkarza grają tu tylko jedną z ról. Oczywiście w przypadku wspomnianych gwiazd rocka to właśnie budowanie tej kultury, okres pionierski i heroiczny, buduje legendę, ale warto o tym pamiętać, przyglądając się kolejom ich karier. Zwłaszcza że w tym samym czasie poeta niemal całkowicie utracił swą społeczną pozycję.

Poza tym gwiazdy kochamy ze względu na ich czar, charyzmę i łatwość, z jaką zdobywają miłość tłumu –  jest to więc także marzenie o władzy, zarówno nad sobą, jak i słuchaczem. W gwieździe rocka artysta znów może być na chwilę nadludzki, nadludzki i wspaniały, bo pozwala nam poczuć to, co w sobie kochamy. Nic to, że nasze otwarcie pozostaje pasywne, że by poczuć własną wolność, będziemy potrzebować nad sobą piosenki i głosu. Fan rocka pozostaje bierny, o ile za słuchaniem nie pójdzie rzeczywiste przepracowanie we własnym życiu, a forma rockowej piosenki – tak intensywnej, jakby wydarzyło się tu i teraz już wszystko – nie zmusza mimo wszystko do takiego przepracowania. Być może na tym polega jedna z klęsk kontrkultury: można słuchać i czuć się w pełni prawdziwym, nie potrzeba nic więcej. 

Warto wziąć na poważnie, czemu czytając poezję tęsknimy do rockowych piosenek; z tym jednym zastrzeżeniem, że ufając zbytnio osobie i wierząc przesadnie w siebie, kultywujemy narcyzm, hodujemy idola. Kora zerwała kwiat narcyza i została porwana do Hadesu. Teraz podróżuje między dwoma światami: światem ciemnym, wewnętrznym, gdzie zjawia się to, co minęło oraz światem na zewnątrz, przestrzenią wzrostu i życia, obecności. Poezja to sztuka, której często przypisywano możliwość pełni, widziano w niej miejsce jedności słowa, dźwięku, sensu, obrazu. Wydaje się, że właśnie śpiewająca gwiazda rocka znów budzi i urzeczywistnia marzenie o holizmime. W tej samej chwili zrywa jednak kwiat narcyza, a genialna całość znów rozpada się na dwa światy – na zawsze związane, niezbędne sobie nawzajem.

 

• • •

Czytaj także:

• • •

Aldona Kopkiewicz – urodzona w 1984 roku w Szczecinie. Autorka poematu sierpień (Lokator 2015), filozoficzno-fantastycznych bajek i esejów (publikowanych głównie w „Dwutygodniku”, „Ha!arcie”, „Ricie Baum”, „Twórczości”). Bywa też dramaturgiem. W 2016 sierpień został wyróżniony Wrocławską Nagrodą Poetycką Silesius za debiut roku.

 

Cykl tekstów pod patronatem Krakowa Miasta Literatury UNESCO

 

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information