Nie identyfikuję się z Kurdwanowem. Rozmowa z Yerzmyeyem

Yerzmyey / Piotr Marecki

Twój nick Yerzmyey jest pewnie bardziej rozpoznawalny poza Polską, niż w samej Polsce, nie mówiąc o Krakowie. Ale ciekawi mnie kwestia identyfikacji lokalnej, czy identyfikujesz się w tym co robisz artystycznie z Krakowem, a może jeszcze bardziej w skali mikro z Kurdwanowem, gdzie mieszkasz? 

Z grubsza – w Polsce nie ma zainteresowania tymi dziedzinami, którymi się zajmuję. W Krakowie to już w ogóle. Na Kurdwanowie zaś jest tylko, rozumiesz, „festiwal pieroga”, „festiwal placka ziemniaczanego”, Maryla Rodowicz i inna tego sortu strawa dla ducha. Lata temu to jeszcze były w Krakowie jakieś fajniejsze imprezy electro, EBM, gothic, noise, organizowane przez Frontmana 242, przez NIN-ę, i innych, ale nic mi nie wiadomo, by to nadal miało miejsce. Mieszkam tu i do tego się ta kwestia sprowadza. Dobre osiedle, nadal jeszcze fajne miejsce do mieszkania. Ładne. Porządne komusze bloki, drzewa itp. Ale swojej twórczości z tym miejscem nigdy nie identyfikowałem i nie zamierzam. Bez powodu, dodam.

Ale jednak to właśnie na Kurdwanowie miały miejsce aktywności Twoje i Twoich kolegów, jak chociażby audycje radiowe, które bardzo mi się kojarzą z twórczością osiedlowo-dzielnicową. No bo chociażby zasięg?

To akurat fakt, audycje radiowe, które prowadziliśmy w latach 90s, były siłą rzeczy nierozerwalnie związane z Krakowem, a głównie nawet z Podgórzem (Kurdwanów, Wola Duchacka, Piaski Nowe itp.). Domowe nadajniki miały oczywiście ograniczoną moc, toteż audycji naszych słuchano jedynie w Krakowie. I właśnie ze względu na zasięg. Mieliśmy to szczęście, że istniała tu cała "subkultura", jeśli można to tak określić, piracka - i przez długi czas byliśmy jej częścią. Stąd również w ogóle wziął się nick 'Yerzmyey' – wtedy jeszcze nijak nie pisany (zapewne byłoby coś, jak „Jerzmiej”, hehe), bo służył jedynie do radia i dopiero w dobie internetowej, czyli od około roku 1997, zyskał swoją pisownię, heh... ;-) 

 

Audycje Yerzmyeya

 

Podobnie na Kurdwanowie organizujesz International Vodka Party, imprezę na którą ściągasz pewną liczbę osób z różnych części Europy. 

...chociaż trudno to nazwać działalnością stricte artystyczną. Fakt, organizujemy międzynarodowe konkursy, np. na najlepszą grafikę komputerową na dziwny sprzęt (ostatnio robiliśmy na kalkulator Texas Instruments, hhehe ;-) ), na muzykę komputerową, na audiowizualną prezentację demoscenową / demo, ale na samym zlocie już tylko oglądamy prace i głosujemy na najlepszą – jak to zazwyczaj jest na party. Od roku 2002 liczba gości utrzymuje się na wyrównanym poziomie; przyjeżdża zazwyczaj ok. 20 osób. Jeżeli zlot dotyczy jedynie komputerów Sinclair (ZX Spectrum, ZX81, klony) to zazwyczaj więcej jest gości zagranicznych – Wielka Brytania, Niemcy, Czechy, Francja – natomiast gdy przychodzi czas na edycję multiplatformową (ZX, Atari, Commodore, inne), wówczas już polska ekipa przeważa w liczbie chłopa. A nawet niejednokrotnie – dziewczyny. 

Mówisz, że IVP jest mocno niekulturalna. Pozwolę sobie zaprotestować, w ramach imprezy są compo, na które powstają prace, więc to przyczynia się do produkcji kulturowej w obszarze cyfrowym. Jakie nowe prace wystawione na IVP wskazałbyś jako najbardziej dziwne?

Hehe, no niekulturalna jest z powodu wzmożonych bachanaliów. :-P Poza wszelkie dopuszczalne granice, heh. ;-) Ale faktycznie jakieś pół roku przez zlotem ogłaszamy na sieci tematykę konkursów i pracę nadesłać może każdy z dowolnego miejsca na kuli ziemskiej. Oczywiście osoby obecne na party najczęściej również przygotowują prace na compo. Był konkurs na najgłupszą prezentację multimedialną (demo) na ZX Spectrum. Na współcześnie napisane demo oldschool (czyli takie w stylu przełomu lat 80s/90s). Na grafikę dla komputera ZX81. Na grafikę dla dopalonego Spectrum (tzw. Eva). Na muzykę 1-bitową na beeper / bzyczek ZX Spectrum 48K. Różnie. Zależnie, co mi przyjdzie do głowy, a czasami ktoś coś podpowie. Ostatnio muzyk i programista z Niemiec - Irrlicht Project - zasugerował wspomniane powyżej compo na grafikę dla kalkulatora Texas Instruments i bardzo fajne prace nadeszły. 

Zajmując się retro sprzętem, zauważyłem, że jeśli idzie o Kraków, dużo się dzieje właśnie w okolicy Kurdwanowa tzn. jest tam jakieś nagromadzenie kolekcjonerów i osób robiących coś kreatywnie w tym kierunku... Są też inne imprezy, też w mieszkaniach, jak Sztab u Krolla. 

Faktycznie jakoś tak się złożyło, że mieszka na Kurdwanowie kilka osób związanych z retro-platformami (głównie Atari 8-bit oraz Atari 16/32 bit). Jeśli chodzi o osoby wykorzystujące retro-sprzęt do twórczości, to oprócz mnie mieszka tu jeszcze Pinokio, który tworzy muzykę na Atari XL/XE. Ja zresztą myślę, że na Kurdwanowie jest nie mniej różnorakich twórców, niż na innych osiedlach – po prostu nie wydaje mi się, by łączyli oni jakkolwiek swoją działalność z miejscem zamieszkania. 

Akcje Twoich różnych działań artystycznych są osadzone najczęściej w jakichś wymyślonych lokacjach, jak Dupland. 

No tak, hehe, tym się nierzadko charakteryzuje fantastyka; zwłaszcza ta głupawa. ;) Ewentualnie wymyślone przeze mnie wydarzenia rozgrywają się w miejscach nieokreślonych. Fakt. 

 

Polska, czy krakowska rzeczywistość nie są na tyle inspirujące, żeby je wykorzystać w komiksach czy grach ?   

Hm. Nie. Raczej nie bardzo. Czasami w niektórych opowiadaniach (głównie w shortach) pojawiają się drobne elementy faktycznie związane z moim codziennym życiem, typu jazda zatłoczonym autobusem lub ogólny obraz miasta, ale takie rzeczy mogłyby się de facto wydarzyć w każdym miejscu Polski (i nie tylko), tak więc trudno to tak naprawdę uznać za celowe lokowanie akcji w Krakowie. W tym ujęciu, najbardziej „krakowsko-kurdwanowskie” opowiadanie, jakie napisałem, to byłaby „Nietolerancja”, czyli to: 

Tłok i ścisk w autobusie był trudny do zniesienia. W dodatku panował upał, co wcale nie pomagało pasażerom w zachowaniu - rzec by można - zimnej krwi. 

Pojazd zatrzymał się na kolejnym przystanku, a do wnętrza weszła rodzina z wózkiem dziecięcym. 

— Panie! — rzuciła kobieta jazgotliwie — Idź pan stąd, tu jest miejsce dla matek z dziećmi!!

Mężczyzna ze słuchawkami na uszach odwrócił się dopiero, gdy mąż kobiety poklepał go po ramieniu. 

— Tak, pan, pan! — zaskowytała ponownie napastliwa pasażerka, napierając wózkiem tak energicznie, że dziecko zaczęło kwilić — Proszę zrobić dla nas miejsce!!!

Atakowany pasażer, rozdrażniony ściskiem, temperaturą oraz rażącym prostactwem kobiety odpowiedział w końcu: 

— Skąd mogę wiedzieć, że w tym wózku ma pani dziecko? Nic nie mówi, wciąż tylko leży i coś tam miauczy. Równie dobrze mógłby to być ogolony kot. 

Kobietę zatkało. Jednakże tylko na krótką chwilę: 

— Co?! Ależ to cham! Słyszeliście ludzie?!! Wariat! To wariat! — wrzeszczała w boleśnie już wysokich rejestrach — Zatrzymać autobus! Wyrzucić wariata!!! 

Powstało zamieszanie; mąż kobiety najwyraźniej nie bardzo wiedział, jak ma zareagować i tylko rozglądał się niepewnie, natomiast jeden z pasażerów pochylił głowę nad wózkiem, po czym powiedział: 

— Jeśli pani pozwoli — z zawodu jestem weterynarzem; podpierając się swoją wiedzą oraz autorytetem swej profesji muszę z pełną mocą stwierdzić, że w wózku w rzeczy samej znajduje się ogolony kot. 

Tym razem kobieta zaniemówiła na znacznie dłuższą chwilę, twarz nabiegła jej krwią i prawdopodobnie planowała już jakąś daleko poważniejszą awanturę, lecz w tym momencie autobus zatrzymał się na przystanku i otworzył drzwi. Histeryczna matka krzyknęła tak, by wszyscy pasażerowie usłyszeli: 

— To jest jaskrawa i karygodna nietolerancja! — Rzuciła mężowi krótkie piorunujące spojrzenie i podniesionym głosem rozkazała — Chodź, Mruczek, natychmiast wysiadamy! 

I to faktycznie było – jeśli tego określenia się trzymamy - „zainspirowane” chamskim, roszczeniowym i agresywnym zachowaniem jakiejś wariatki w autobusie nr 179, jadącym alejami na Kurdwanów. Chociaż nie twierdzę, że w wózku miała kota, tylko że w mózgu przewoziła ciężką czarną kulę neurozy oraz bardzo skąpy skrawek inteligencji. 

Czy jednak atmosfera smogowego, depresyjnego Krakowa nie wpłynęła na Twoją ostatnią grę In nihilum reverteris

Gra jest o wzrastającej samotności i utracie kolejnych bliskich osób. Na tym w sumie polega życie, bo tracimy te osoby tak długo, dopóki sami nie zdechniemy – wówczas to nas stracił ktoś inny. Ja mieszkam tu całe życie, więc w tym kontekście takie podejście można uznać za uzasadnione i przyjąć, że Kraków miał tu jakiś wpływ. Z założeniem jednak, że oczywiście w każdym innym miejscu jest to samo gówno. 

 

 

 

Cykl tekstów pod patronatem Krakowa Miasta Literatury UNESCO

 

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information