Stare przyjaźnie mają tę zaletę, że redukują do minimum liczbę słów potrzebnych do tego, by połączeni wspólnymi wspomnieniami ludzie mogli zrozumieć się bez problemu. Milczeli przez pierwszą chwilę. Potem zwyczajnie objęli się i poklepali po plecach. Tamten zwięźle wyjaśnił sytuację. Mieszkał teraz z żoną, Murzynką, w czynszowym bloku na peryferiach stolicy Kenii. Mieli nawet dzieci. Cóż, pomyślał, nie wolno mi rozbijać rodziny, tym bardziej, że żona zrobiła właśnie pranie i upiekła placki. Nieważne, w każdym razie nie mógł się u nich zatrzymać. Widać było, że jest mu naprawdę przykro, gdy to mówi, tym bardziej że przecież musiał zauważyć, że jego towarzysz chodził boso. W każdym razie przyniósł ze sobą zieloną, do połowy napełnioną butelkę rumu. Położyli plecaki na ziemi i usiedli oparci o siebie ramionami. Podając butelkę z ręki do ręki, patrzyli na koło czerwonego księżyca, zawieszone nad nimi na granatowym niebie. Spoglądali przed siebie jak
w soczewkę lunety jarmarcznej zabawki, w której ktoś złośliwie ukrył ich przyszłość.