Wszystko było już zjedzone. Stali przed wejściem do knajpki nie rozmawiając z sobą. Wiedzieli, że za chwilę każde z nich pójdzie w swoją stronę. Konrad czuł znowu spokój, którego dawno nie miał. Tak jest dobrze – myślał – wiedzieć o tym, że ona jest blisko, i że będzie, nawet gdyby ich już miało nie być. Ale są – roześmiał się nagle. Mieliśmy rozmawiać o nas, a ja, jak zresztą zwykle, rozgadałem się o sobie.
- To znaczy, że nie musieliśmy rozmawiać, bo nic się nie zmienia między nami. Prawda? - stwierdziła. Zbliżyła się i pocałowała go. - Jeszcze raz – powiedział. Wtuleni w siebie, objęci, potrącani na chodniku przez przechodniów, zatrzymali się w tym uścisku, jakby mieli tam zostać już na zawsze. Leciutko musnęła jego wargi swoimi, a on poczuł miękkość jej ust i ciepło ciała, które naraz zapragnął zatrzymać w sobie i nieść je poprzez wszystkie noce i dnie, i mieć to ciepło i spokój, ukryty, dla siebie, by go ogrzewał i rozjaśniał.
Zaczęło padać.