strona domowa l i n i a    c z e r w o n a

xvii
Stali więc obok siebie. Konrad nie wiedział, o czym ona myśli i co może odczuwać. Tak doskonale oddzielni, przemknęło mu przez głowę, ona i ja, zupełnie dwa odrębne światy wypełnione myślami i snami, planami i pamięcią, napędzane krwią i prądem mózgu – samowystarczalne automaty. Milczeli. Spojrzał w lewo i przez chwilę starał się zrozumieć i rozpoznać, to co widzi. Barwy. Ciemnoczerwona wysmukła bryła w swej dolnej części spotykała się z czarnym pasmem, który dalej zmieniał swoją fakturę i tworzył równomierną siatkę ciemnych punkcików połyskujących niby żółtymi ognikami, tak jak odległe światła miast widziane z okienka samolotu w nocy. Wyżej plama rozjaśniała się, przechodząc w wysoki słup rozmazanego beżu, by zatopić się w atramentowej przestrzeni ciężkiej od tego koloru, który jakby spływał w środek obrazu, nadając mu skondensowaną gęstość. Tę ciemną maź, wypełniającą kontury wyznaczone przez ciemną czerwień z lewej i czarń od dołu, rozjaśniły dwa żółte ślepia. Towarzyszył im zgrzyt i jazgot ścierających się z sobą metalowych części. To od strony Franciszkańskiej nadjeżdżała osiemnastka.