– To chyba wy tego nie wiecie – wyrzucił w końcu z siebie, być może trochę za głośno, kiedy już siedzieli przy stoliku na piętrze drewnianej antresoli z widokiem na wybrukowana uliczkę, prowadzącą do rynku.
– Uspokój się – rzuciła krótko – ludzie mają swoje życie, własne problemy.
– Wiem i nie chcę się tym zajmować ani też nikomu przeszkadzać. Ani mi to w głowie – okryła go przez chwilę para z dymiących na talerzu samosów – ale to, gdzie żyję ma na mnie wpływ, na to co myślę i co mówię, a przecież nie o to chodzi, że ja myślę, że ja mam rację a inni nie – zapatrzył się na biało-czerwoną flagę, owiniętą o wystający z muru pręt – przez długi czas nawet nie wiedziałem, dlaczego tak mi się tu wszystko układa. Odetchnął w końcu głębiej i
zanurzył widelec w pierogu.
– I teraz już wiesz? – Asia żuła już w najlepsze z całkiem zadowoloną miną, najwyraźniej bagatelizując wagę tego, co mówił. – Być może o tym powinieneś napisać.
– Może – kiwnął głową. - Ale znasz mnie i wiesz, że nie to jest dla mnie najważniejsze, a przynajmniej nie jest to cel a tylko środek. Zdarzenia mają swoje przyczyny, a przyczyny powstają na skutek warunków. Zmienisz warunki zaistnienia przyczyn, zmienią się i wydarzenia. Chyba ją zirytował i nawet zobaczył cień złości w jej oczach. Nic nie mówiła. Jej twarz, na moment ściągnięta w grymasie obcości, powoli zaczęła się wypogadzać.
- Tylko nie zrób sobie niczego złego – powiedziała. Kiwnął głową i uśmiechnął się do niej po raz pierwszy tego wieczoru.