Karolina Plinta - Sztuka na gorąco (4): ☺.:::.*~ JAK ZOSTAĆ WSPÓŁCZESNYM ARTYSTĄ? ~*.:::.☺
Dzisiaj mam pisać o sztuce, zanim jednak to zrobię może parę słów o mnie – a konkretnie, o tym, jak kto mnie dissuje i co właściwie sobie o tym myślę.
Jest o czym dumać, wydarzenia ostatniego miesiąca utwierdziły mnie bowiem w przekonaniu, że wszystko w sztuce się zmienia, nowe zastępuje stare, a staremu pozostaje już tylko gryźć własny ogon i żałować, że swojego czasu nie zainwestowało w zastrzyk z botoksem. Sytuacja całkiem jak z liceum, kiedy to moja WF-istka lubiła powtarzać:
ĆWICZCIE ZWIERACZE, DZIEWCZYNKI. MŁODOŚĆ NIE WIECZNOŚĆ
Pierwsze ważne spostrzeżenie – całkowita zmiana dyskursu w mówieniu o sztuce. Od jakiegoś czasu w polskim środowisku mówi się już o tzw. „krytyce na fejsbuku” i rozważa wszelkie za i przeciw tego zjawiska. Ja sama dużo interesowałam się tą dyskusją i nawet pisałam gdzieś coś o tym, mając jednak wrażenie, że większość polskich krytyków lekko nie kuma czaczy z fejsem. Życie mi jednak pokazało, że jest inaczej.
Choćby ostatnio – spokojny wieczór przy kompie, YouTube'owa didżejka i samplowanie na tumblrze, a przy okazji siedzę także na fejsbuku i konwersuję z T., znajomą z Sopotu, zwolenniczką tzw. „krytyki lękowej”. Właściwie trudno było to nazwać przyjacielskim czatem, raczej wysmażałam jej długi wywód o tym, co mi się w krytyce artystycznej podoba, a co nie, przy okazji zaznaczając, że jej postawa wydaje mi się wyjątkowo nie na temat: „kto jak kto, ale krytyk akurat nie powinien być bojaźliwy”. No i piszę jej to, przy okazji okraszając swój wywód typowymi dla mnie fazami: „myślę, że…”, „zdecydowanie nie zgadzam się z…”, „twoje poglądy są dla mnie nie do przyjęcia…” i już zupełnie przypadkowo, lekko ocierając się o bufonadę, „forget fear, bejbe!”. Po napisaniu dobrej rozprawki wysłałam jej to wszystko i ciekawie patrzyłam, co odpisze. Wkrótce też nadesłała odpowiedź:
„Wiesz co? Nie lubię cię.”
Po czym hyc! i wyrzuciła mnie z grona swoich znajomych na fb. Nie powiem, zatkało mnie, szybko jednak pozbierałam się do kupy: czasy się w końcu zmieniły, mamy nowe narzędzia i nowy, bardziej treściwy język; trzeba z tego wszystkiego korzystać.
Oczywiście, przeświadczenie, że fejsbuk upraszcza wszystko, jest dosyć naiwne. Nawet jeśli czasem prowadzi do pewnego konsensusu (żeby nie powiedzieć: Ostatecznego Rozwiązania Kwestii Konwersacji), to równie dobrze może wzniecić niepotrzebne konflikty – niepotrzebne lub też może po prostu niesmaczne. Takie doświadczenie mam właśnie z A., dyrektorką artystyczną festiwalu, który niedawno pozwoliłam sobie skrytykować. Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy rzeczona kurejtorka zaczęła się odgrywać, złośliwie komentując moje posty na fejsbuku tudzież blogu. „He he he, ale krzywy nochal!”, czytam na fejsiku i nie wierzę. Do czego prowadzi nas fejsbuk i czy to na pewno jest taki zwrot w krytyce artystycznej, jakiego byśmy sobie wszyscy zażyczyli? A co będzie, gdy inni krajowi kurejtorzy wezmą przykład z A. i zaczną hejtować krytyków via media społecznościowe?
W takiej sytuacji tylko czekać, aż kuratorzy ZUJ-a zaczną opluwać złośliwościami fanpejdż Obiegu (jaką rolę w tym wszystkim miałby Stach Szabłowski???), a Anda Rottenberg trollować The Krasnals. W tym ostatnim przypadku było by to naprawdę COŚ – kto wie, może znów zaczęłabym czytać ich bloga? Hm… a może kurejtorskie dissowanie krytyków to rzecz jednak nie tak nowa jak sądzę? Przecież w końcu Masza P. dyrektorka której nie trzeba przedstawiać, nieustannie praktykuje tego typu działalność – czy to zakulisowo, czy też otwarcie poprzez uznane w środowisku portale (np. Obieg). Może więc nie mamy do czynienia z żadnym przewrotem, a co najwyżej wypłynięciem czegoś niesmacznego na wierzch? I jeśli tak, jaka prawda właściwie tutaj wypływa? Może taka, że
KURATORY TO CHAMY
Oczywiście, pośród tego całego fejsbukowego mrowia są także tzw. „krytycy starej daty”, którym, pomimo ich wątpliwego talentu literackiego, ciągle marzy się kariera „krytyka-poety”. Otwieram więc ostatnio Gablotę Krytyki (trochę co prawda nie wierząc, że coś nowego tam znajdę – chłopcy z Gabloty w wakacje przechodzili przez fazę zawierania związków małżeńskich i ta czynność najwyraźniej wyczerpała ich witalność krytyczną) i co tam widzę? Pełen poetyckich fraz (a może bąków?) tekst Piotrka Sikory, który nie boi się wygarnąć mi tego i owego (czego?), co oczywiście robi z czystej przyzwoitości, abym to ja – Plinta – dowiedziała się, co przyzwoitość znaczy. Proszę, proszę, co za niesamowita moralność ze strony kogoś, kto sam kiedyś stwierdził, że „krytyka to gra”...
Cóż, najwyraźniej słodkiemu S. nie podoba się drugoplanowa rola, jaką nieustannie przydzielam mu w moim zjawiskowym, postkrytycznym szoł. „Rola statysty mnie nie satysfakcjonuje”, zdaje się z cicha sugerować nasz autor, po czym nieproszony wypycha się przed szereg, aby znów odegrać swoją popisową scenę z czaszką. „Być moralnym czy sobie poświntuszyć?”, monologuje S. wykwintnie, inwersję stosując co krok i aż do upadku, do samego dna… na którym nie czai się nic innego, jak spleśniały, krakowski sos, który to Sikora z całym swoim lokalnym patriotyzmem celebruje i wypija. Smacznego.
PYTANIE: DLACZEGO NIE LUBIMY KRACOFFSKIEJ QUCHNI?
PONIEWAŻ ZA DUŻO W NIEJ TRUCHŁA
Co do mnie, nadal nie wiem, co to jest przyzwoitość, w tekście to było jakoś nieoczywiście podane. Z tych wszystkich przytyków tylko jeden mnie w zasadzie zainteresował, a mianowicie (tu cytat): „czy tonący Ha!art Plinty się chwyta?”(podkreślenie moje). Dobre pytanie, warto pozostawić je właścicielom tego folwarku, żeby może pomyśleli o nowym layautcie albo coś. Przecież nie możemy tak myszką trącić, jeszcze ktoś pomyśli, że wszyscy jesteśmy tutaj takimi Piotrkami S., o staromodnej stylówie i z binoklem w ręku. LOL.
Haters gonna hate, tymczasem ja jak zwykle zbyt wiele czasu poświęcam krakowskim smakom i zupełnie odeszłam od tematu nr 1, to jest pytania: JAK ZOSTAĆ ARTYSTĄ WSPÓŁCZESNYM? Jak wykazałam dobitnie powyżej, świat zmienił się znacznie. Czy tego chcemy, czy nie, współczesna krytyka artystyczna rozwija się w najlepsze (tagi: hejtowanie, lajkowanie, wyrzucanie z grona znajomych na fb, trolling). Artyści nie mogą tego faktu ignorować i również powinni podążyć co prędzej za duchem czasu, odświeżając nie tylko swoją garderobę, ale także i umysł. Część artystów już sobie to uświadomiła i wesoło biegnie w stronę sukcesu; ciągle jednak są wśród nas osoby, które nie wiedzą, kto to jest hipster. Takim właśnie nieborakom dedykuję ten krótki poradnik. To wszystko dla Was, bitches!
~~~###†☺♥ JAK ZOSTAĆ ARTYSTĄ WSPÓŁCZESNYM? שּׂשּׂשּׂ▒▒▒▲>>
1. NIE BÓJ SIĘ BYĆ NARCYZEM
Tak, dokładnie – pora przestać udawać, że cechuje nas skromność i umiar. Życie w necie dzisiaj to trudna umiejętność, oparta na uważnym kreowaniu własnej fajności poprzez błyskotliwe szpanerstwo. Ostatnio, gdy byłam na wyjątkowo nie-fajnym festiwalu nad morzem, co krok natykałam się na ludzi, którzy częstowali mnie mądrościami w stylu „robię sobie odwyk od fejsbuka”. WHAT THE FAMA? Epoka kamienia łupanego się kłania. Bitches, zamiast uśmiercać siebie na fb i tracić wszystkich przyjaciół, lepiej zróbcie sobie milusią słitfocię i wrzućcie ją na swojego walla. Najlepiej jako zaproszenie na wasz rozdupccony wernissage.
Oczywiście, są jeszcze inne odbicia figury narcyza, tak modnej w dzisiejszych kręgach arti. Moją ulubioną odmianą są tzw. znudzone lolity (bosze, chyba nie powinnam do tego się przyznawać jednak), które nakręcają siebie na domowe kamerki lub/i obrabiają swoje focie w photoshopie i wrzucają ten szajs do neta. Efekty softporno mile widziane, można także poepatować troszkę swoją własną żałosnością i młodocianym niewyżyciem. Kiedyś na swoim blogu pisałam już o Petrze Cortright, w międzyczasie poznałam także kilka innych fajnych dziewczyn (np. Alexandrę Gorczynski, Emilię Gervais, Brennę Murphy czy młodziutką krakuskę, Gabrysię Sułkowską – xoxo!!!)
TRUE STORY: MOGŁABYM IM WSZYSTKIM POPRZEGRYZAĆ KARKI
2. OTACZAJ SIĘ TRÓJKĄTAMI
Tak, tak, wiem – moja nieustająca nawijka o trójkątach przekroczyła już granice żenady, warto jednak jeszcze ten jeden raz przypatrzyć się tej figurze, tak istotniej w lanserskim kośćcu hipstera.
Pierwsza sprawa – nie ważne ile, tylko jak i dlaczego. Dobry sposób obnoszenia się z trójkątami wypracował niejaki Jeremy Bailey, młody artyściak z Toronto. Patrzcie na to:
Na pierwszy rzut oka, Bailey to wariat; niezbicie wskazuje na to jego aparycja wychudzonego nerda (bladość cery wywołana brakiem słońca i świeżego powietrza, okulary-denka, gadanie do siebie czy też wyimaginowanych fanów) oraz różne dziwne przedłużenia jego ciała, które zdają się złośliwie latać mu koło nosa. Ważne spostrzeżenie: wokół Baileya latają nie tyle trójkąty, co różnego rodzaju bryły geometryczne, napisy i wielobarwne spirale. Od czasu do czasu, znudzony pustką w swoim pokoju, nasz mały hipster lubi sobie wypuścić wiązkę lasera w stronę widzów i poudawać, że jest jednym z superbohaterów gierek komputerowych, w których wcielał się w dzieciństwie. Jak zresztą podkreśla w wywiadach Bailey, granie w gry było dla niego bardzo ważne, a on i jego brat byli specjalistami od projektowania gier na domowym komputerze. „Gry komputerowe stanowiły istotną część mojego dzieciństwa” – twierdzi B. – „Pomimo faktu, że do 15. roku życia nie mogłem mieć własnej konsoli. Dopiero na 15 urodziny dostałem pierwsze PlayStation”. Głód gier i nieustające poczucie niedosytu przepoczwarzyły Baileya w to, czym jest teraz: zniewieściałego narcyza-nerda, parającego się żenującymi, dokamerowymi performances, w których celebruje siebie i hejtuje stetryczały świat sztuki. I jak tu zaprzeczyć, że kontakt z komputerem za młodu niszczy charakter? BTW, zły wpływ komputera był także i moim doświadczeniem z dzieciństwa. U mnie jednak to wyglądało trochę inaczej: gdy Bailey wesoło współtworzył gierki z bratem, ja byłam zajęta nieustannymi walkami z Ro, moim starszym braciszkiem, który zaanektował kompa do swojego pokoju. „WON!” – zwykł mawiać Ro, gdy znajdował mnie w swojej świątyni dumania. – „BO CI NOGI Z DUPY POWYRYWAM, NO JUŻ, WYPAD!”. I tak w koło macieju, aż do studiów, kiedy to szczęśliwie wyjechałam z domu i wzbogaciłam się o własnego lapa (my precious…). Jaki z tego morał? Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci… i może właśnie dlatego dzisiaj ja jestem opryskliwą bitchfighterką, a Jeremy Bailey – upadłym herosem sztuki nowych mediów, który w ramach kolejnych pokazów swojej sztuki czatuje z mamą. SO EMO, w obu przypadkach.
Do czego jednak w zasadzie zmierzam? Może do tego, że otaczanie się trójkątami jest fajne, ale w całej tej zabawie liczy się kontekst, szczególnie ten z lat dziecinnych. Ostatnimi czasy co krok się przekonuję, że stylówa a la Windows 97 to już niemal mainstream... Kto wie, może właśnie dlatego mamy taką, a nie inną modę, a oczojebne kolorki, jakie królują teraz na ulicach. to nic innego, jak rozkoszne reminiscencje z Painta? Często o tym myślę, wędrując ulicami i tonąc w potoku gradientów.
3. ZAINWESTUJ W KOLORY
Powtórzę to jeszcze raz lub dwa: gradient, gradient, gradient. Absolutny must have dla każdego przedstawiciela pokolenia '90, który poznawał świat, patrząc na niego poprzez ekran kompa. Jak się z resztą okazuje, kolorystyka gradientowa pasuje do wszystkiego: obrazów, rzeźb, fajnych graficzek, ciuszków czy instalacji – zarówno w białym kubie, co i w necie.
Jak odpowiednio dobierać kolory, doskonale pokazuje Rafaël Rozendaal, młody artysta z Nowego Jorku, zwany dalej „panem modnym”.
Aby lepiej zapoznać się z twórczością pana modnego, warto zajrzeć na jego stronę, gdzie u góry znajdziemy liczne odnośniki do jego barwnych i dowcipnych prac.
Pytanie z widowni: Przepraszam, Plinto, czy Rafaël Rozendaal to taki Andy Warhol
Anno Domini 2012?
Plinta: He he, bardzo możliwe, popowość jego dziełł jest uderzająca. Warto jednak zwrócić uwagę na niezwykłe niu ejdżowe efekty, jakie osiąga on w swoich kolejnych pracach. Gradientowe refleksy przychodzą w nich i odchodzą niczym morskie fale… hłe hłe hłe, to taki sea skrin blułe punk…
Pytanie z drugiego końca sali: Jak myślisz, Plinto, czy Rozendaal coś bierze?
Plinta: He, he, he… Przepraszam, co pan mówił?
Oczywiście, gradient gradientowi nierówny, i jeśli zaczniemy śledzić losy poszczególnych młodych artystów z sieci, przekonamy się, że używają go oni na różne sposoby. W przypadku pana modnego możemy chyba mówić o trójkątnej celebracji przyjemności i zabawy; już jednak dla Gregora Różańskiego, polskiego artyściaka zamieszkałego w Berlinie, gradientowa kolorystyka to pretekst do snucia mniej lub bardziej cynicznych/ponurych refleksji o sztuce, własnym pokoleniu i czasach, w których przyszło mu dorastać.
Jest kilka rzeczy, które zachwycają mnie w Gregoru. Po pierwsze, fakt, że robi to, co robi, będąc w moim wieku (pozdrawiam rocznik '88!!! xoxoxo, bitches), po drugie – Gregor wydaje się bardzo ogarnięty i już hejtuje to, co w Polsce nawet nie zaczęło być modne, przynajmniej nie w tzw. oficjalnym obiegu. Prawdziwy z niego HIPSTER KILLA.
4. RÓB COŚ Z NICZEGO
Naczelny postulat naszych czasów: materialność znowu jest na fali, nawet pomimo faktu, że najczęściej spotykamy ją w sieci. Aby uniknąć efektu rozdwojenia jaźni (staromodne słowa: real vs. świat wirtualny), część artystów i dizajnerów uwielbia ostatnimi czasy zabawy w tzw. uprzedmiotowienie tego, co do tej pory były tylko uroczą wiązką świateł i cieni na ekranie naszego lapa.
Pewną ciekawostką jest fakt, że cała dyskusja o „materializacji tego, co wirtualne” i wpływie praw rządzących internetem na świat fizyczny zaczęła się od bloga niejakiego Jamesa Bridele'a, londyńskiego dizajnera, który od maja 2011 prowadzi bloga New Aesthetic. Bridle na swoim tumblrze zebrał niezłą kolekcyjkę wystajlowanych przykładów realizacji Nowej Estetyki, czym wzbudził duże zainteresowanie naukowców i humanistów, zawsze żądnych nowych tematów do omawiania i dyskursywizacji wszystkiego. Po wzniosłym tekście Bruce'a Sterlinga na łamach Wired (An Essay on the New Aesthetic), w którym zapowiedział on nadejście nowej ery etc., wśród zgłodniałych nowości naukowców wybuchła prawdziwa burza dyskusji, czym właściwie jest Nowa Estetyka i czy faktycznie coś takiego istnieje. Spore grono zapewne do tej pory nie jest przekonane… W tym czasie reszta pracowicie jara się tematem i nawet już powstała mała książeczka New Aesthetic, New Anxieties, omawiająca pokrótce problemy naszego nowego, wspaniałego świata. Jeśli Nowa Estetyka zainteresowała was choć trochę, zachęcam by przekartkować jej pdf-a i wyrobić sobie własne zdanie na ten temat (tagi: free download http://www.v2.nl/publishing/new-aesthetic-new-anxieties).
Co do mnie, trudno powiedzieć, czy jestem gorącą zwolenniczką Nowej Estetyki, czy nie; w każdym razie muszę przyznać, że przeglądając kolejne portfolia artystów sieciowych, co chwila natykam się na coś, co zaskakująco pasuje mi do tych mętnych teorii, oplatających z wolna gardło naszej milusiej, postinternetowej rzeczywistości. Choćby ostatnio – siedzę sobie znudzona przy kompie i zupełnie od niechcenia wchodzę na traingulation blog, na którym akurat wisi artykuł o wystawie artystycznych gifów. Ciekawostka – tym razem gify zostały zaprezentowane jako fizyczne rzeźby lub instalacje. Jakie to proste (i koniunkturalne?).
Cóż, bitches, mam wrażenie, że ta garść porad to całkiem sporo jak na pierwszy raz. Co z nimi zrobicie, wasza sprawa – możecie zająć się tandetnym kopiuj wklej pomysłów, które tu przedstawiłam, możecie próbować zrobić coś własnego. Ten drugi wariant brzmi chyba trochę lepiej, nie sądzicie? Na dobrą sprawę przecież nie chodzi o to, żeby małpować innych, co raczej zacząć rozglądać się na boki i myśleć, jak w zasadzie wygląda świat, w którym żyjemy. Your choice, jak o tym będziecie mówić; bylebyście tylko wreszcie wychylili nosa z waszej cieplutkiej dziupli. A wtedy, kto wie – może podlinkuję was na moim wspaniałym i błyszczącym blogu na tumblrze?
XOXOXOXO, BICZE!
• • •
Czytaj także:
- Karolina Plinta - Sztuka na gorąco (9): Jak zostać prawdziwą feminazi?
- Karolina Plinta - Sztuka na gorąco (8): Sztuka w dobie grantozy
- Karolina Plinta - Sztuka na gorąco (7): Co to takiego "HIPSTER SEKSIZM"?
- Karolina Plinta - Sztuka na gorąco (6): SPISEG sztuki
- Karolina Plinta - Sztuka na gorąco (5): Bitwa o ceezwu
- Karolina Plinta - Sztuka na gorąco (3): Krytyk jako hipster
- Karolina Plinta - Sztuka na gorąco (2): Odpowiedź Lucynie J., czytelniczce
- Karolina Plinta - Sztuka na gorąco (1): Artist wannabe
• • •
Karolina Plinta (ur. 1988) – zła kobieta. Studiowała historię sztuki na UJ w ramach MISH. Upierdliwa i nieznośna, twórczyni słynnego bloga Sztuka na gorąco. Sama o sobie mówi: „Hipster wannabie”.