Afrykańskie korzenie UFO

Anthony Joseph / Książka

W gorącej i hedonistycznej atmosferze Toucan Bay, karaibskiej enklawy na planecie Kunu Supia, z pustyni powraca legendarny szmugler syntetycznej melaniny Joe Sambucus Nigra. Za głowę dilera wyznaczono nagrodę, a w portowym burdelo-barze „U Houdiniego” czeka na niego gromada wrogów, w…

Historie o ludziach z wolnego wybiegu. Pasty i skity

Sławomir Shuty / Książka

"Historie o ludziach z wolnego wybiegu. Pasty i skity" to pierwszy sezon serialu dokumentującego zielone wieloświaty. Wchodzimy w butach w życie społeczności przemasowionej bez zastanowienia w trakcie jej upadku z kosmicznego drzewa braku czasu i empatii. Zaludniające zielony mixkosmos hominidy…

Zaczarowany uber

Zenon Sakson / Książka

***Zrodzone z podziemia psychoaktywne bajdy tajemniczego geniusza, którego tropem idą tylko prawdziwi dzicy detektywi literatury polskiej. Zaszyfrowany anty-jaszczurzy przekaz, literackie mołotowy rzucone ku chwale Santa Muerte. Meskalina kipi w garczku, ciało zabitego Buddy gnije na trakcie z Polski do Meksyku,…

Niż

Maciej Topolski / Książka

Niż Macieja Topolskiego to zbiór próz poetyckich zawierających elementy eseju i reportażu, a poświęconych pracy kelnerskiej. Książka została podzielona na pięć części, w których autor porusza kolejne aspekty pracy w gastronomii. Od rekrutacji przez kontakt z klientem po problematyczne relacje…

Pokolenie wyżu depresyjnego

Michał Tabaczyński / Książka

Depresyjne przebudzenia, poranny szczyt depresji, depresyjna droga do pracy, sama praca – jeszcze bardziej depresyjna. Depresyjne samochody i depresyjne korki, w których te samochody beznadziejnie tkwią. Depresyjna literatura i muzyka depresji w tle. Depresyjne kolacje i przedsenne miłosne uniesienia naznaczone…

Oni migają tymi kolorami w sposób profesjonalny. Narodziny gamedevu z ducha demosceny w Polsce

Piotr Marecki, Tomasz Tdc Cieślewicz / Książka

Obecnie, gry komputerowe produkowane w Polsce stanowią jedną z najbardziej na świecie rozpoznawalnych marek. Jak jednak wyglądały początki rodzimego gamedevu? Czy wszyscy twórcy gier się do nich dziś przyznają? Jaki był wpływ demosceny na gry? I co autorzy gier z…

Nauka i praca

Aleksandra Waliszewska / Książka

Album Aleksandry Waliszewskiej. Aleksandra Waliszewska - lubi wydawać albumy.   Dear Customer! If you want to order the book and have it shipped abroad, please contact us at dystrybucja@ha.art.pl

Dropie

Natalka Suszczyńska / Książka /

W Polsce, w której wysokie czynsze, niskopłatna posada w bankomacie, gadające ptaki, uchodźcy z krajów Beneluksu oraz psy upijające się w tawernach są na porządku dziennym, dziewczyna o refleksyjnej naturze mierzy się z wejściem w dorosłość.

Gigusie

Gigusie / Książka

Jakub Michalczenia ma znakomity zmysł obserwacji, co dla prozaika realisty jest ogromnie istotne. Świat, który opisuje, jest prawdziwy i wiarygodny, czytelnik nie ma wątpliwości, że to wszystko prawda, że tacy ludzie istnieją i takie jest ich życie.Kazimierz Orłoś  To nie…

Dziwka

Dziwka / Książka

Weronika pada ofiarą zbrodni ze szczególnym okrucieństwem. Jej przyjaciółka Mery wraca do znienawidzonego rodzinnego miasta, by znaleźć mordercę. Jednak gdy słowo "ofiara" przeplata się z "dziwka" łatwo zgubić  właściwy trop. *** Śmierć Weroniki jest przedwczesna, tragiczna i wielce zagadkowa. Prywatne…

Turysta polski w ZSRR

Turysta polski w ZSRR / Książka

Jeśli pół życia się zmyśliło, a resztę przegapiło, to można zawrócić do ostatniego wyraźnego obrazu w pamięci i od niego zacząć jeszcze raz. Nawet jeśli tym obrazem jest Związek Radziecki. Po wyjściu ze szpitala psychiatrycznego trafiłem na przewodnik po ZSRR,…

Psy ras drobnych

Psy ras drobnych / Książka

Bohaterka: pacjentka (lat 28) depresyjna, bezczynna, zalegająca w łóżku, wycofana z relacji towarzyskich, przyjęta do szpitala psychiatrycznego z powodu pogarszania się stanu psychicznego i nadużywania leków. Cechuje ją postępująca apatia, spadek energii z zaleganiem w łóżku, utrata zainteresowań, gorsze skupienie…

Frontpage Slideshow | Copyright © 2006-2013 JoomlaWorks Ltd.

Karolina Plinta - Sztuka na gorąco (8): Sztuka w dobie grantozy

Redakcja

„Mam wrażenie, jakby sztuka polska w tym roku zamarła” – stwierdziła ostatnio Izabela Kowalczyk, przesyłając swoje propozycje kandydatur do Paszportów „Polityki”. Naczelny krytyk sztuki tego pisma, Piotr Sarzyński, skwapliwie się z nią zgodził, dodając do tego swoje trzy grosze: (...)

oto, według niego, od kilku lat mamy do czynienia ze stanem bliskim hibernacji. „Brak spektakularnych wystaw prezentujących sztukę najnowszą, brak wyraźnych manifestacji pokoleniowych czy choćby grupowych”. Do pewnego stopnia można się z tym zgodzić: dzisiejsza rzeczywistość artystyczna na pewno nie obfituje w tak spektakularne trendy, jakimi kiedyś była fala sztuki krytycznej czy pop-banalizm. Przykro mi, krytycy, na dzisiaj żadnych nowych mód – chciałoby się powiedzieć kąśliwie, pamiętając, jak funkcjonuje świat sztuki, nieustannie domagający się nowych trendów i głośnych nazwisk.

Odkładając jednak złośliwości na bok, mam ochotę stwierdzić, że opinia sformułowana przez Kowalczyk i Sarzyńskiego jest dosyć powierzchowna i nie oddaje dobrze sytuacji, w jakiej znajduje się młoda sztuka i artyści z najmłodszego pokolenia. Bo takie osoby oczywiście istnieją i jakoś w tej rzeczywistości funkcjonują, lepiej lub gorzej. Koniec końców, ja sama przecież przynależę do „tej najmłodszej generacji” i nie mam poczucia, jakbym funkcjonowała w ideowo-pokoleniowej pustce. Znam jakieś grupy, czy też środowiska i czuję ich odrębność względem spróchniałego z lekka artystycznego mainstreamu. Oczywiście, o żadnych pokoleniowych fajerwerkach nie ma mowy, ale jakoś to życie się toczy.

W tym momencie wypadałoby zapytać: skoro jakieś grupy artystyczne w Polsce istnieją, dlaczego nikt o nich właściwie nie pisze, nie powstaje wokół nich żadna dyskusja i w zasadzie funkcjonują sobie one jakby na boku, gdzieś odrobinę poza głównym nurtem? Dlaczego nikt się nimi nie interesuje (no, to już może trochę grube stwierdzenie, ale jednak coś w tym jest), skoro, jak to wynika z wypowiedzi Kowalczyk i Sarzyńskiego, krytycy aż palą się do odkrycia czegoś nowego w sztuce? Cóż, może po prostu owi krytycy szukają czegoś innego, niż to, co jest podane; nowe artystyczne kolektywy najwyraźniej nie spełniają tych kryteriów, które niegdyś charakteryzowały grupę Ładnie czy artystów „Kowalni”.

I w zasadzie – nic dziwnego. W końcu czasy się zmieniły i młodzi artyści funkcjonują dziś na zupełnie innych zasadach niż piętnaście czy dwadzieścia lat temu, kiedy warunki społeczno-ekonomiczne były inne, a środowisko dużo bardziej swawolne i nieokrzesane. Mam wrażenie, że swojski model „artysty-kreatora” powoli jest wypierany przez inny – „artysty-przedsiębiorcy”, co zapewne ma jakiś związek z powszechnym dzisiaj, prekaryjskim nastrojem towarzyszącym młodym ludziom.

 

Zawodówka

Znak naszych czasów: otwieram „Przekrój” (pismo, zdaje się, skierowane do hipsterów, cokolwiek to w tym wypadku znaczy) i pierwsze, co mi się rzuca w oczy, to wielki artykuł o sztuce Zbigniewa Libery o jakże mocnym tytule „Liberator”. Wiadomo – w Rastrze odbył się niedawno pokaz nowych prac słynnego artysty, więc pojawiające się ostatnio teksty o Liberze nie dziwią. Tak na boku, nowa wystawa mistrza sztuki krytycznej w równie sławnej warszawskiej galerii nie powaliła chyba nikogo. Było miło, ale trochę jakby akademicko i aż nazbyt wymuskanie… Jednak autor „przekrojowego” artykułu, Stach Szabłowki, zdaje się nie dostrzegać tego faktu – jego tekst jest w całości poświęcony poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie „Co zrobić, by być jak Zbigniew Libera?”. Jak się wydaje, to pytanie równie dobrze można by zastąpić innym, a konkretnie – „Co zrobić, żeby być tak sławnym jak Libera?” lub też po prostu „Jak odnieść sukces w świecie sztuki?”. Cóż, być takim „Liberatorem” (tj. artystycznym terminatorem?) nie jest łatwo, ale Szabłowski podaje szereg wskazówek, zawsze zaczynających się od złotego zwrotu „Aby być jak Libera…”. Dla wyjątkowo tępych czytelników krytyk przygotował także krótki poradnik „Branża Libery”, w którym dokładnie wyłuszcza realia świata sztuki i opisuje reguły, które nimi rządzą. Bez cienia złośliwości, mogę powiedzieć, że jest to chyba najlepszy tekst Stacha Szabłowskiego, jaki przeczytałam ostatnimi czasy, choć pewne rozbawienie budzi we mnie właśnie ten „poradnikowy” ton, wyrażony już na poziomie śródtytułów: „Gdzie się uczyć?”, „Ile i jak można zarobić”, „Perspektywy”. Warto chyba także zacytować przynajmniej jeden fragment poradnika, zamieszczonego – żeby wszystko było jasne – w dziale „Zawodówka”:

 

Sztuka to okrutny biznes, w którym nieliczni zbierają wszystko, a większość nic. Honoraria oferowane przez publiczne instytucje rzadko przekraczają kilka tysięcy złotych za przygotowanie dużej wystawy i zwykle nijak mają się do wkładu czasy oraz pracy, które artysta musi zainwestować w swoją twórczość. Ta zaś potrafi nie tylko zawieść jako źródło utrzymania, lecz stać się studnią bez dna – do własnej sztuki można dokładać bez końca. Bardziej demokratyczny charakter mają granty i stypendia, sztuka to obecnie świetna dziedzina dla ludzi wprawnych w wypełnianiu wniosków i aplikacji. („Przekrój” nr 48/2012, podkreślenie – K.P.)

 

 

Ojej, a co się stało z mitem artysty-myśliciela, uważnego obserwatora rzeczywistości, kontestatora czy też z innymi, równie romantycznymi hasłami? No cóż, nie bądźmy naiwni: sztuka to niełatwy biznes, i żeby cokolwiek tu osiągnąć, najpierw musisz nauczyć się wypełniać wnioski i zdobywać granty. Nie mówię tego ironicznie, taka jest po prostu rzeczywistość: po kilku dniach od przeczytania artykułu na facebooku dostałam zaproszenie na spotkanie organizowane przez Salon Akademii (czyli warszawskie ASP), z cyklu o dosyć znamiennej nazwie „Artysta przedsiębiorczy”. Tym razem (29 listopada), gościem Akademii była Marika Zamojska (galeria Starter), która miała opowiedzieć „jak założyć własne stowarzyszenie, jakie są konsekwencje prowadzenia organizacji i na czym polega artists and curators run-space”. Uff! Oczywiście jest to tylko jedno z wielu spotkań „Przedsiębiorczych artystów”, za które odpowiedzialne jest ASP-owskie UCP, czyli Uczelniane Centrum Przedsiębiorczości. Swoją drogą – ech, czego na ich stronie nie ma! Zazdroszczę studentom warszawskiej ASP, że mają taką organizację i żałuję, że historycy sztuki/studenci ASP z Krakowa nie mają czegoś podobnego. Może wtedy łatwiej byłoby nam odnaleźć się w tej trudnej rzeczywistości i prędzej stać się kolejnym „Liberatorem” polskiej kultury i sztuki.

 

Kuratorujmy się

Zanim jednak część z nas stanie się „Liberatorami” (a reszta wyląduje na śmietniku historii, chciałoby się dopowiedzieć), zapewne niejeden młody artysta czy domorosły historyk sztuki będzie musiał wykrzesać z siebie sporo energii i jakoś się zorganizować, żeby coś wreszcie zacząć robić. Może właśnie dlatego idea artystycznego kolektywu zdaje się dzisiaj wracać do łask – w grupie raźniej i bardziej widocznie, łatwiej się wyrwać z impasu i zyskać minimum niezależności. Będąc w grupie, nie trzeba już czekać na łaskawy gest kuratora, który przyjmie nas do swojej galerii – sami możemy być kuratorami, krytykami, menadżerami i licho wie, czym jeszcze.

Ta specyficzna atmosfera kuratorsko-artystycznego D.I.Y. wydaje mi się w zasadzie czymś powszednim. Oczywiście, wypada zaznaczyć, że z pewnością nie znam wszystkich możliwych grup artystycznych z Polski, ponieważ przede wszystkim orientuję się w krakowsko-warszawskim środowisku. Jednak sposób działania tych z nich, które znam, dawać może wiele do myślenia.

Pierwszą grupą artystyczną, jaką było mi dane poznać bliżej, była swojego czasu opolska grupa Kuratorki&Co, w skład której wchodzi kilka dziewczyn (Maria Bitka, Ela Gądek, Malwina Mielinczuk i Basia Sztybel), które łączy uczelnia, jaką wspólnie skończyły (Instytut Sztuki UO). W zasadzie, skład grupy jest chyba zmienny i często obok „opolskich kuratorek” kręcą się także inne postaci (Ilona Barszcz, Anna Gądek?). Jak głosi notka na blogu artystek, grupa działa od 2009 roku i zajmuje się „organizowaniem sobie wystaw, projektów i różnych działań artystycznych”. Pamiętam, że kiedy (kiedyś tam) spytałam się Kuratorek, o co im właściwie chodzi i czy kierują się jakąś „grupową filozofią”, wyjaśniły mi, że chodzi o takie „kurze kuratorowanie się”, grzebanie kurzym pazurem w niezbyt urodzajnej, artystowskiej ziemi z nadzieją wygrzebania jakiegoś ciekawego kąska. Rzeczywistość, w jakiej żyją dziewczyny z Opola, nie jest zbyt ciekawa: w ich mieście niewiele się dzieje i nie jest to zbyt dobre miejsce na rozpoczęcie artystycznej kariery. Z artystycznym wykształceniem trudno znaleźć tam jakąkolwiek sensowną pracę – właśnie z tego powodu nasze rozmowy często dotyczyły kolejnych kuriozalnych fuch, jakie wykonywały Kuratorki, żeby mieć z czego żyć.

Bycie w grupie trochę pomaga, jednak do „liberatorskiego” sukcesu ciągle im daleko, czego wyrazem może być jeden z ich kuratorsko-kurzych projektów, wystawa Kurriculum Vitae, która miała miejsce w lutym tego roku w opolskiej galerii Aneks. Mówiąc bardzo zdawkowo, wystawa została opleciona wokół problemu braku pracy i niezbyt przyjemnych sposobów jej zdobywania (czyli rozsyłania wszędzie swojego CV, w którym w zasadzie można wpisać wszystko, i chyba i tak nikogo to nie obchodzi).

 

 

 

 

Działalność Kuratorek, choć może niezbyt nęcąca pod kątem artystycznym (ciągle wydaje mi się, że poszczególne ich projekty, jak i genderowo-dadaistyczna filozofia, pod jaką lubią się podpisywać dziewczyny, są zbyt proste i naiwne, by wybić się z opolskiej niszy i zaistnieć w głównym nurcie), wydaje się znamienna dla dzisiejszych czasów: cokolwiek robią, chodzi przecież głównie o kuratorowanie się, działania po części animacyjne, mające za zadanie ożywiać lokalną, opolską scenę (za co akurat Kuratorki zostały już docenione).

 

Jęki pokolenia

Z podobnym typem działalności zetknęłam się w Krakowie, gdzie od trzech lat działa Zbiornik Kultury, nieformalna organizacja mająca na celu ożywianie lokalnej sceny. Idea jest prosta: każdego lata ekipa młodych artystów i kuratorów z Krakowa znajduje sobie jakieś prowizoryczne miejsce, w którym urządzane są wystawy i dyskusje. Przez cały ten czas głównym mózgiem Zbiornika był Mateusz Okoński, członek grupy Strupek i artysta znany ze swojej niezwykłej energii i zdolności organizacyjnych. Kto wie, może właśnie dzięki jego energiczności Zbiornik Kultury od początku był inicjatywą dosyć ambitną, narzucającą sobie zawrotne tempo – co tydzień nowa wystawa.

 

 

Oskarżany o elitaryzm i zamykanie się we własnym, ciasnym gronku, Zbiornik Kultury w tym roku otworzył się na inne środowiska i zaprosił do współpracy grupę Spirala, która składa się z kilku studentów krakowskiej ASP (między innymi). Grupa Spirala zdążyła już w krakowskim środowisku zaistnieć jako organizator co bardziej undergroundowych imprez (wydaje mi się nawet, że udało mi się na jednej z nich być – był to piorunujący wernisaż sztuk wszelakich połączony z imprezą elektro, który odbył się kilka lat temu w podziemiach hotelu Forum… brud, smród i orzeszki). Dysponując w tym roku salą w Bunkrze Sztuki i podziemną klitką w klubie Bomba, Zbiornik Kultury i grupa Spirala znów – w zawrotnym tempie – zaczęli organizować tam wystawy i spotkania, co w efekcie dawało trzy wystawy na dwa tygodnie i niezliczoną ilość pomniejszych eventów.

Na pierwszy rzut oka, wszystko wygląda świetnie: nic przecież tak nie ożywia środowiska, jak dawka pozytywnej energii. Gdy jednak mój wakacyjny entuzjazm opadł, zauważyłam, że mam sporą trudność z określeniem, czym właściwie jest Zbiornik. Do czego prowadzić miała ta niezwykła nadprodukcja wydarzeń i wystaw, w jaki sposób formowała środowisko i jaka właściwie refleksja płynie z działalności Zbiornika, którą można pokrótce określić jako „od Sasa do Lasa?”. Jak się wydaje, pod natłokiem wydarzeń i imprez w Zbiorniku czai się tylko ideowa pustka – działalność Zbiornika nie rodzi żadnej realnej dyskusji o sztuce i rzeczywistości, jest tylko właśnie takim gorączkowym kuratorowaniem się. Gdy skończyło się lato i Zbiornik znikł, można było odnieść wrażenie, jakby nic w zasadzie się nie wydarzyło. Na dobrą sprawę, Zbiornika Kultury mogłoby wcale nie być – tego nieprzyjemnego odczucia nie zatarła nawet próba stworzenia Wirtualnego Zbiornika Kultury (oferującego wystawy w Internecie), który był inicjatywą dosyć nieudaną, świadczącą dobitnie o tym, że jej organizatorzy najwyraźniej nie wiedzą, jakimi zasadami rządzi się dzisiaj Internet.

Pamiętam, że jedną z bardziej interesujących przygód, jakie przeżyłam obcując z tym środowiskiem, było pomieszkiwanie u jednej z członkiń grupy Spirala: dosyć zastanawiający był dla mnie jej zawrotny tryb życia, który rozkładał się pomiędzy pracę na dwa etaty, pracę dla Zbiornika i rozliczne imprezy. Moja gospodyni była ciągle na chodzie: zawsze gdzieś biegła, gdzieś się spieszyła, gdzieś tam uwijała się niczym w ukropie. Gdy udawało mi się wreszcie ją spotkać, była zwykle śmiertelnie zmęczona, do tego stopnia, że nie była nawet w stanie dojść do własnego mieszkania, które w zasadzie znajduje się w centrum Krakowa (a wiadomo, że w Krakowie wszędzie jest blisko). Gdy tak obserwowałam jej nieustanną krzątaninę, często zastanawiałam się, czy w tym zawrotnym tempie jest w stanie pomyśleć, kim jest i co właściwie robi. Przy okazji, trudno było mi pozbyć się wrażenia, że w całej tej sytuacji to ja jestem przykładem zgnuśnienia i lenistwa: zamiast zabrać się do pracy, siedzę sobie przed komputerem i „rozmyślam”. Co za absurd i żenada, szczególnie w momencie, gdy reszta mojego pokolenia po prostu haruje, pracując na ileś tam etatów i studiując na co najmniej dwóch kierunkach równocześnie.

Patrząc na tegoroczne osiągnięcia Zbiornika Kultury i Grupy Spirala, mam ochotę powiedzieć: ach, oczywiście, że moje pokolenie ma głos! A konkretnie: jest to jęk – człowieka, który mdleje ze zmęczenia, powalony natłokiem wydarzeń i obowiązków.

 

Piękni i enigmatyczni

Innym krakowskim kolektywem spod znaku kuratorsko-artystycznego D.I.Y. jest New Roman, który można uznać za lokalny odpowiednik warszawskiej galerii Czułość. W przeciwieństwie do Zbiornika Kultury, działalność New Roman wydaje się bardziej przemyślana, z kolejnych działań kolektywu można wyczytać pewnego rodzaju „strategię”. Tak na boku, mam wrażenie, że działalność New Roman jest trochę bardziej interesująca od osławionej Czułości, która zawdzięcza chyba swój sukces faktowi, że znajduje się w Warszawie. Jeśli bowiem w Czułości prezentowana jest głównie młoda fotografia, charakteryzująca się instagramową estetyką i melancholijnością, w krakowskich salach New Roman możemy zobaczyć wystawy, które balansują na granicy fotografii, współczesnej grafiki i designu oraz sztuki instalacji. Istotnym aspektem działalności NR wydaje się także ich fotoblog na tumblrze (zdjęcia następnie są umieszczane na facebooku), który jest specyficzną manifestacją i pokazem wizualnych fascynacji kolektywu. Jak się rzekło, zainteresowania grupy koncentrują się głównie na współczesnej kulturze wizualnej, wyrazem czego jest chyba nawet sama nazwa New Roman, najbardziej kojarząca się z popularną czcionką. Trzeba przyznać, że stylówa New Roman jest bardzo dobra: gdy przeglądam ich kolejne zdjęcia z wystaw i bloga, mam wrażenie, że jest to działalność na wskroś współczesna i całkowicie na temat. Kolejne wizualne zestawienia tworzone przez ekipę NR zachęcają widza do przyjęcia pozycji nowoczesnego flâneura, który podróżuje poprzez kolejne, posthumanistyczne krajobrazy i gąszcze internetowych wizerunków. Są chyba dwa hasła, które ujmują dążenia krakowskiej ekipy – są to fascynacja (współczesną kulturą wizualną) i podróżniczy liryzm.

 

Księgarnia w New Roman

 

I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie… właśnie ta nieustającą fascynacja i liryzm, które w pewnym momencie każdemu muszą wyjść bokiem. Jeśli nie jesteś sobowtórem Lany Del Rey, działalność New Roman nie jest dla ciebie; z pewnością brakuje mi w niej swojskiego dla młodych ludzi cynizmu i umiejętności zdystansowania się także od tej fascynującej kultury wizualnej, jaką obecnie posiadamy. New Roman można zarzucić także nadmierną enigmatyczność i pewnego rodzaju bezkrytyczność wobec mediów, poprzez jakie działa kolektyw. Jest np. dosyć znaczące, że na blogu NR żadne zdjęcie nie jest podpisane, co w zasadzie czyni ich blogowy przekaz dosyć nieczytelnym; tylko najbardziej wtajemniczeni będą mogli się domyślić, skąd ewentualnie pochodzą owe zdjęcia – czy może z jakiś innych blogów lub wystaw? Mam wrażenie, że intelektualna działalność NR sprowadza się właśnie do oferowania publiczności zestawu pięknych wizerunków, które jednak nigdy nie są opatrzone komentarzem. Można je lubić (zalajkować) lub nie, w każdym razie trudno jest o nich rozmawiać. Ale czy hipsterzy z Krakowa mają ochotę na jakiekolwiek rozmowy? Po co dzisiaj rozmawiać, skoro można po prostu kliknąć przycisk „like” lub „share”?

 

 

 

Z podobnym problemem zdaje się zmagać wrocławskie środowisko. Nie jestem specjalistką od wrocławskich układów artystyczno-towarzyskich, w każdym razie wiem, że i tam działa grupa młodych ludzi zainteresowana współczesną kulturą wizualną, designem i instalacją. W październiku udało mi się zobaczyć we Wrocławiu dwie interesujące wystawy – Najlepsze wystawy, które nie miały miejsca w Muzeum Współczesnym i Nomadik w galerii Dizajn, która została określona jako wystawa podróżnicza (!).

Najlepsze wystawy… była pewnego rodzaju gonzo-wystawą, ponieważ prezentowała pomysły na bardziej lub mniej fikcyjne wystawy, choć to może dosyć niefortunne określenie: znaczący był w niej futurystyczno-utopijny rys, przejawiający się w mniej lub bardziej interesujących artystycznych propozycjach. Na wystawie można było zobaczyć zarówno pracę kolektywu New Roman, co i manifest Billy Gallery, o której za chwilę; sympatycznym akcentem wystawy była także net artowa praca Anthony'ego Antonellisa, która zachęcała od zabawy w internetowego „kuratora”. Z kolei Nomadik, jak się rzekło, był podróżniczy, a wręcz seapunkowy; bardziej dosłownie tropikalny i gradientowy (czytaj: internetowy?) niż wystawy w New Roman. Kuratorką obu wystaw była Beata Wilczek, która jest także kuratorką projektu Czarny Neseserserii małych wystaw w najmniejszej salce galerii Dizajn, w której – jak to w każdym drobnym pudełeczku przeznaczonym na domowe precjoza – prezentowała różne ładne rzeczy.

 

''Tiki Bar'', praca Beaty Wilczek zaprezentowana w ramach wystawy Nomadik w BWA Dizajn

 

 

 

 

Jednak podobnie jak w przypadku New Roman, także wrocławscy hipsterzy wydają się mieć problem z przekuciem swoich wizualnych fascynacji na jakąkolwiek krytyczną dyskusję o współczesności i ewentualnym „pokoleniowym” odczuwaniu. Myśląc o tych trzech środowiskach: warszawskiej Czułości, krakowskim New Roman i wrocławskim Czarnym Neseserze, doceniam przede wszystkim ich zdolności kuratorskie i organizacyjne, a także wyczucie stylu. To znamienne, że postrzegam ich nie tyle jako wybitnych artystów czy też kolektywy twórcze, ale właśnie jako bardzo dobrych graczy na lokalnej scenie. Może nie uda im się wykształcić żadnego znaczącego dyskursu krytycznego, ale z pewnością zostaną docenieni za swoje umiejętności kuratorsko-animacyjne. Zresztą, galeria Czułość już spotkała się z uznaniem – warszawscy krytycy z upodobaniem piszą o „legendzie”, jaką obrosła galeria... Najwyraźniej kilka hucznych imprez zaprawionych mdławą twórczością wystarczy, żeby tę „legendę” wytworzyć.

Ale czy nie wydaje się wam, że to jednak trochę za mało?

 

''Potem nie znaczy dlatego'', wystawa Mikołaja Moskala w Czarnym Neseserze, BWA Dizajn

 

Prawdziwa sztuka musi boleć

W dobie nadprodukcji (sic!) artystycznych wydarzeń, informacji i internetowych obrazów wypadałoby chyba jednak stwierdzić, że stara maksyma less is more zyskuje na szczególnej wartości. Tak przynajmniej twierdzą twórcy Billy Gallery, internetowej galerii ulokowanej gdzieś pomiędzy Warszawą i resztą świata – Paweł Sysiak i Tymek Borowski. Działalność twórców Billy Gallery zdaje się w jakimś stopniu odstępować od prostego i aż nazbyt popularnego schematu „kuratorowania się” na rzecz bardziej krytycznej refleksji o sztuce, art worldzie i współczesnej, internetowej rzeczywistości. Podstawą do zrozumienia intencji Sysiaka i Borowskiego jest krótki film HOW ART WORKS?, dostępny na YouTube i stronie galerii.

 

 

HOW ART WORKS? jest rodzajem meta-krytycznego komentarza na temat mechanizmów, jakie rządzą dzisiejszą sztuką i sprawiają, że jest ona tworem wsobnym, akademickim i skostniałym (według autorów); jest to także próba odpowiedzi na pytanie, czy można jakoś tej sytuacji zaradzić i przełamać zaistniały impas. Pod koniec filmu autorzy wygłaszają swój manifest, podany – jak wszystko w BG po angielsku. Warto go chyba przytoczyć, tym razem po polsku (z góry przepraszam za wszelkie ewentualne nieścisłości):

 

  1. Okryj na nowo metafizykę.

  2. Pogódź się z faktem, że życie jest loterią, a ludzie są do siebie podobni.

  3. Nauczyć się usuwać. Postrzegaj „czyszczenie” jako akt kreatywności, a utratę – jako cnotę.

  4. Wykształć w sobie umiejętność nie przywiązywania wagi do szczegółów. Przestaw się z „sztuk pięknych” na sztuki „zgrzebne” (czyt: niepiękne, nieulizane, nieakademickie – K.P.)

  5. Przestań adresować swoją sztukę do „wymyślonego, typowego widza”; skieruj ją do świata jako takiego.

  6. Przestań traktować sztukę jako źródło zarobku i uznania. Rolą sztuki jest mówienie prawdy.

  7. Poszukuj nowej ekonomii sztuki.

  8. Proces tworzenia sztuki staraj się uczynić tak transparentnym, jak to tylko możliwe.

  9. Staraj się porozumiewać z innymi w najprostszy możliwy sposób, nawet jeśli brzmi to głupio.

 

Powyższy manifest pojawił się – w wersji z poprawkami – także na wrocławskiej wystawie Najlepsze wystawy, które nie miały miejsca. Dodatkowe postulaty, dodane przez Sysiaka i Borowskiego, dotyczyły tym razem Internetu (jako medium, które należy traktować poważnie), języka angielskiego (którego wszyscy powinni używać, jako języka globalnego) i – w końcu – artystycznej wolności, która ma się przejawiać w byciu awangardowym.

 

 

Aż chciałoby się rzec: „hurra, to jest właśnie to, co powinniśmy robić – awangardę!”

 

 

Nie zdziwię się jednak, jeśli część z was, zamiast wiwatować podrapie się po głowie. Manifest Billy Gallery brzmi w pewnych podpunktach całkiem fajnie, w innych może rodzić serię pytań i niejasności. Bo w końcu, co to znaczy, że wszyscy „jesteśmy tacy sami”? W jaki sposób nieprzywiązywanie wagi do szczegółów ma nas uchronić przed sztuką akademicką? Dlaczego proces tworzenia dzieła musi być transparentny? Z całą swoją utopijnością i swobodą znaczeniową, manifest Billy Gallery tak czy siak jest próbą odbicia się od rzeczywistości, w której sztuka jest „dziedziną grantów i stypendiów” i kuratorowania się, które zwykle łączy się z dość nikłą meta-refleksją. Przyznajcie sami, że coś w tym jest: dzisiaj sztukę robi się jak każdy inny biznes.

 

 

Pewnym sukcesem Billy Gallery jest z pewnością fakt, że udaje się im powoli kreować krąg osób zainteresowanych ich działaniami i poglądami. Tym bardziej, że właśnie „bycie w razem, tu i teraz”, wspólne rozmowy i kultywowanie artystyczno-intelektualnych przyjaźni są ważnymi aspektami filozofii Billy Gallery. Inna sprawa, że ich postulaty po prostu odpowiadają chyba na pewne społeczne zapotrzebowanie: działająca w minionym roku akademickim na warszawskiej ASP Pracownia Struktur Mentalnych także motywowała swoje istnienie potrzebą kultywowania koleżeńskich przyjaźni, dzięki którym możliwe jest prowadzenie wspólnych rozmów o sztuce i otaczającej rzeczywistości. Cóż, nic dziwnego, że w czasach, gdy mówi się o ogarniającej wszystkich manii grantozy, zaczynają się pojawiać ludzie domagający się czegoś innego… kto wie, może sensu.

Oczywiście, wbrew założeniom Billy Gallery, że „wszyscy jesteśmy tacy sami”, dla każdego ten „sens” może oznaczać co innego. Pracownia Struktur Mentalnych, samozwańczo założona przez Kubę Marię Mazurkiewicza i Łukasza Izerta, wydaje się kierunkować swoje zainteresowania w trochę inną stronę: o ile Billy Gallery bardziej idzie w Internet i myślenie lokalno-globalne, o tyle środowisko skupione wokół PSM nastawiało się stricte na lokalność, często gęsto zaprawiając to polityczno-środowiskowym kontekstem (niechęć do tego czy owego lub kato-liberalny dyskurs, jaki od czasu do czasu pojawiał się w ich tekstach, prezentowanych czy to na Gablocie Krytyki, czy w zeszytach PSM). Jednak to, co wydaje się najbardziej interesujące w działalności PSM, to właśnie próba rozbudzenia środowiska studenckiego z typowo „szkółkowego” letargu i przekucie tej śpiączki w dialog (jakikolwiek by on nie był – mruczy pod nosem Plinta, wspominając jeden z tekstów Łukasza Izerta o robieniu kupy jako akcie oczyszczenia).

 

 

Warto dodać, że z pewnością jest jedna rzecz, która łączy Billy Gallery i Pracownię Struktur Mentalnych – jest to zmęczenie i potrzeba zdystansowania się wobec zinstytucjonalizowanej rzeczywistości świata sztuki, gdzie wszystko (i wszyscy) musi być zamknięte w białym kubiku, izolującym sztukę i artystów od reszty świata. Stąd tak duży nacisk na „bycie razem” i kreowanie grup alternatywnych, co – mam wrażenie – w każdym z przypadków jest wzmocnione mitem „bycia fajnym chłopakiem z podwórka”. Dżizas… ci z was, którzy czytali mój poprzedni tekst z ha!artowej serii Sztuka na gorąco, wiedzą, co o tym wszystkim sądzę. Nie to, że myślę schematami, ale wiecie: podwórka, chłopcy, tzw. męskie wyznania czy też odczuwanie… hm… nie to, że coś tam, ale… cóż, po prostu nigdy nie lubiłam zapachu męskiego potu, i tyle.

 

 

Na dobrą sprawę, ciągle zastanawiam się, na czym skończą się te wszystkie „chłopięce rewolucje”. Z ostatniej wystawy Sławka Pawszaka, artysty zaprzyjaźnionego z Billy Gallery, wywnioskowałam, że to, co się w sztuce liczy naprawdę, to solidny warsztat i kto wie – może to właśnie ten warsztat jest „prawdą”, jaką postulowali swojego czasu artyści. Obraz, jaki się z tego wyłania, jest tylko po części interesujący: zamiast artysty-intelektualisty mamy tu model artysty-pakera, który ponad umysł ceni siłę swoich mięśni. Sorry, boys…

 

Niezbyt optymistyczne zakończenie

Tym, którym udało się dobrnąć do końca tego tekstu, chciałam z jednej strony podziękować, a z drugiej – jak zwykle przeprosić, że jak zwykle nie zmieściłam się w obowiązującej dzisiaj wszystkich formie zabawnego tweeta. Cóż… czasami po prostu mam wrażenie, że w polskiej sztuce nie ma zbyt wielu powodów do wesołości (no, chyba że takiej cyniczno-prześmiewczej). Zwykle gdy wędruję poprzez kolejne wystawy i galerie, towarzyszy mi nastrój większej lub mniejszej nudy, połączonej z narastającą stopniowo rezygnacją. Dzisiaj sztuki mamy bardzo dużo, ale tylko niewielki jej ułamek naprawdę mnie interesuje; zbyt często natykam się na wystawy, które przypominają mi wypracowania grzecznych uczniów i niewiele mają wspólnego z tym, co dzieje się za oknem galerii. Wiem, schematyzuję, ale może tak czasem trzeba; trzeba zacząć odrzucać śmieci, żeby widzieć to, co naprawdę ważne i dla nas samych wartościowe. W czasach, kiedy myśli się o sztuce w kategoriach „od rubryki do rubryki”, warto chyba samego siebie się spytać, po co właściwie wypełniać te rubryczki. Może zamiast kultywować własne pustosłowie, lepiej wyjść z galerii i spróbować zderzyć się życiem, nawet pomimo faktu, że jest to gówniany pomysł i (kto wie) może nie nazbyt utopijny.

• • •

Czytaj także:

• • •

Karolina Plinta (ur. 1988) – zła kobieta. Studiowała historię sztuki na UJ w ramach MISH. Upierdliwa i nieznośna, twórczyni słynnego bloga Sztuka na gorąco. Sama o sobie mówi: „Hipster wannabie”.

Online za darmo

ha-art-55-3-2016
Numer specjalny: DANK MEMES

Ha!art 55 3/2016

Numer specjalny: DANK MEMES W środeczku: Ahus, Mateusz Anczykowski, Cichy Nabiau, Cipasek, Czarno-biały Pag, Ewa Kaleta, Princ polo, Top Mem, Przemysław...Więcej...
literatura-polska-po-1989-roku-w-swietle-teorii-pierre-a-bourdieu
Nadrzędnym celem projektu był naukowy opis dwudziestu pięciu lat rozwoju pola literackiego w Polsce (1989–2014) i zachowań jego głównych aktorów (pisarzy...Więcej...
bletka-z-balustrady
Bletka z balustrady to ciąg zdarzeń komponujący cyfrowy wiersz. Algorytm opiera się na ramie syntaktycznej utworu Noga Tadeusza Peipera, z którego zostały...Więcej...
rekopis-znaleziony-w-saragossie-adaptacja-sieciowa
Dzięki umieszczeniu arcymistrzowskiej prozy hrabiego Potockiego w cyfrowym otoczeniu, czytelnik otrzymuje gwarancję świeżej i pełnej przygód lektury....Więcej...

Czasopismo

ha-art-59-3-2017

Ha!art 59 3/2017

Literatura amerykańska XX i XXI wieku, o której nie mieliście pojęcia Autorki i autorzy numeru: Sandy Baldwin, Charles Olson, Piotr Marecki, Araki Yasusada, Shiv Kotecha, Lawrence Giffin, Kenneth...
Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information