– A, to znaczy, że nie tylko masz już pomysł, ale wiesz jak go zastosować – spojrzał na mnie tak, że w jednej chwili pojąłem, co chciał mi przez to zakomunikować. – No, stary, bardzo dobrze, tylko trzeba to jeszcze wszystko napisać – upił drobny łyk z kieliszka – wyborne mają tu wino – dodał. – Jest ogólna koncepcja, idea i poza tym mniej więcej wiem, jak miałyby wyglądać poszczególne części, ale reszta to
wciąż mgła… Machnął ręką, wyraźnie bagatelizując to, co miałem mu do powiedzenia na temat powstającej książki. Trudno było mieć mu to za złe, przy jego sposobie życia, którego zasadą było, jak się zdaje, programowe trywializowanie przeszkód życiowych, a jeśli nawet pojawiały się jakieś szczególnie uciążliwe, to traktował je jako impuls do jeszcze bardziej skutecznego działania.
– Trudności są, bracie, po to, by je pokonywać – klepnął mnie wolną ręką po ramieniu. –
Z nią porozmawiaj o literaturze – powiedział, wskazując na samotnie stojącą przed kilkumetrowym ekranem dziewczynę, wpatrującą się w
wyświetlane wiersze liter, które co chwila rozsypywały się, by zaraz znów się ułożyć w innej konfiguracji, tworząc zapewne tym samym zupełnie nowy utwór. – Masz ochotę poznać panią? – uśmiechnął się i mrugnął lewym okiem.