strona domowa l i n i a    n i e b i e s k a

viii
Naprawdę piękny koniec października – pomyślał, będąc już na chodniku, gdzie z trudem mijał innych przechodniów, przeciskając się pomiędzy zaparkowanymi samochodami, które blokowały swobodne przejście. – Piękny, ale cóż to znaczy, że jest piękny? Jest ciepły i z drzew nie zdążyły spaść jeszcze wszystkie liście, a powietrze bardziej przypomina to, które pamięta się z wieczorów w maju, późną wiosną. Można oddychać. Stał już chwilę przed przejściem dla pieszych, próbując bezskutecznie dotrzeć na drugą stronę ulicy – pięknie, piękny wieczór, to nic nie znaczy – dodał sobie w myślach, obserwując zarysy postaci ludzkich po drugiej stronie, które ledwie oddzielał od półmroku utworzonego przez światła neonów i latarni. – Układa mi się to tylko w oczach, te wszystkie obrazy, albo gdzieś w głowie, nawet nie wiem dobrze gdzie, a to, co jest na zewnątrz mnie, to nie wiem, co to jest – przeciągłe trąbnięcie klaksonu przejeżdżającego samochodu wyrwało go z zamyślenia. O mało nie wszedł pod pędzące auto. – Trzeba otrzeźwieć – powiedział do siebie, przechodząc przez jezdnię.