O tej porze, na chodnikach i brukowanych uliczkach oplatających rynek, pełno było spacerujących. Co chwilę rozdzielał ich ktoś nadchodzący z przeciwka, czasami pary bądź większe grupy, rozmawiający swobodnie z sobą, jakby lekko upojeni atmosferą wieczoru spędzonego wśród knajpek i kawiarni zabytkowej części miasta. Na rzeczowy i pełen wewnętrznej energii angielski nakładały się słowa innych europejskich i światowych języków, tworząc melodię chłodnego, jesiennego wieczoru, której czarowi trudno było się nie poddać.
– To o czym chciałeś ze mną porozmawiać – powiedziała, gdy wkraczali na otwartą przestrzeń rynku, ograniczonego z trzech stron fasadami kamienic – właściwie, to ostatnio byłeś cały czas zajęty bardzo ważnymi przemyśleniami. Zdawało mu się, że mrugnęła do niego okiem, ale nie był tego zupełnie pewny.
– Chciałem się
czegoś dowiedzieć – ni to mruknął, ni powiedział.
– I jak, dowiedziałeś się?
– Na tyle, ile mogłem.
– A teraz co? Co będzie dalej? Może nie powinnam się pytać? Przeszli wybrukowaną przestrzeń rynku na ukos i skręcili w uliczkę wciśniętą pomiędzy rząd budynków.
– Teraz chciałbym uniknąć życia poprzez negację – pokręcił głową zdziwiony, że to powiedział – oczywiście nie zamierzam zaprzestać myśleć. Pokiwała głową.
- Ty chyba nie do końca wiesz, na jakim świecie żyjesz – powiedziała to w taki sposób, albo Konradowi się tylko zdawało, że usłyszał, w każdym razie poczuł, jak coś w nim szarpnęło i naruszyło względny spokój, jaki przed chwilą jeszcze odczuwał. Nic nie mówił i teraz szedł za nią znajomym wejściem, prowadzącym w głąb kamienicy,
a później przez drzwi do baru, w którym mieli coś przekąsić.