Opisując przyrodę w parku, używam określonych słów i nie podważam ich znaczenia. Pisząc ten tekst, postępuję podobnie. Rozwijam dany tok myślenia, jest to o tyle łatwe, że występuję sam w roli swego dyskutanta, wprowadzam pewien porządek w swój świat. Świat, który ma tendencję do nieustannego rozpraszania się.
Poprzez upojęciowienie staram się zatrzymać na dłużej – być tutaj, w tym świecie utworzonym ze słów, myśli. Oczywiście oddycham, chodzę, śpię i tak dalej, ale także chcę być trochę ponad tym, a żeby to osiągnąć używam słów. Czy ten świat, złożony ze słów, jest też, obok tego materialnego, przyczyną cierpienia? Być może tak, szczególnie wtedy, gdy z pojęć buduje się twierdzę, która ma chronić istotę człowieka. Upadek pewnej konstrukcji, którą się tworzy na własny użytek, jest bolesny. Z drugiej strony, samo życie wymaga dokonania pewnego samoograniczenia, uznania swojego „ja” za nie tyle istniejące, co rozpoznawalne. Probierzem indywidualnego relatywizmu wykazywanego w tej sprawie, czyli
relacji wobec własnego wizerunku. stworzonego na swój użytek, jest po prostu kontakt z innym człowiekiem, ze społeczeństwem. Byłoby chyba nietaktem domaganie się od osób kwestionujących stałość utożsamiania się z własnym „ja” bezwzględnego przestrzegania zasady umowności własnej osoby. Takie traktowanie siebie ma na celu przede wszystkim to, by lepiej przeżywać życie. Bardziej godnie, pełniej. Na ile to możliwe: szczęśliwiej.