Joanna Dziwak - Gry losowe. Odcinek 4.
Całe to miasto, gdzie każda ulica jest jeszcze bardziej przygnębiająca niż ta, którą się właśnie minęło. Miasto jak ciąg skojarzeń. Pustka schowana za dekoracjami, brak emocji schowany za przesadnym okazywaniem emocji. Jo w samym centrum tego, próbując nie myśleć za dużo, idzie na spotkanie z drugą Jo.
Druga Jo jest jej przyjaciółką, jednym z nielicznych jasnych punktów tego bezsensownego hałasu. Druga Jo nie jest żadną tam niby-artystką, w przeciwieństwie do niby-artystek jest przede wszystkim człowiekiem i zajmuje się ludzkimi rzeczami; w przeciwieństwie do niby-artystek, które zawsze chcą „czegoś więcej”. Jest również barmanką. Jo idzie więc odwiedzić drugą Jo w jej miejscu pracy, dawniej popularnym, a dziś raczej podupadłym barze, gdzie bez przerwy lecą dwie te same płyty. Można więc mieć pewność, że każda wizyta tam będzie mniej więcej podobna, co daje stałym bywalcom poczucie bezpieczeństwa i ciągłości w czasie. Jest wczesna godzina, siódma wieczorem, więc stali bywalcy w większości nie zdążyli jeszcze wstać z łóżka i doczołgać się do tego miejsca, z którego zaledwie kilka godzin wcześniej wyszli. Dobrze, że ich nie ma, pomyślała Jo, będzie można porozmawiać z drugą Jo. I oto przechodzi przez próg, słyszy znaną na pamięć piosenkę śpiewaną przez mężczyznę, I look like a farmer but I'm a lover, dociera do jej uszu. Mówi „cześć” do drugiej Jo i zajmuje miejsce przy barze. Druga Jo wyraźnie w złej formie odpowiada „cześć” i zajmuje miejsce po drugiej stronie baru.
– To co zwykle? – pyta druga Jo.
– To co zwykle – odpowiada pierwsza Jo.
– To koniec – mówi druga Jo, nie przygotowując tego, co zwykle.
Jo nie bardzo rozumie.
– Nie bardzo rozumiem.
– Odszedł z siedemnastolatką – oznajmia druga Jo nalewając alkoholu ponad miarę – Najpierw dla mnie – wypija szklankę ginu – Powiedział, że jej wiek mu bardziej odpowiada. Jej poczucie humoru. Jej ogólnie wygląd i sytuacja.
– Pierdol to – mówi Jo – Poproszę drinka.
Druga Jo przygotowuje gin z tonikiem, więc przychodzi pora na krótką dygresję. Druga Jo przez ostatnie trzy lata była w bliskim związku z niespecjalnie utalentowanym muzykiem, który prawdopodobnie nigdzie poza Vegas nie miałby szans na zaprezentowanie szerszej publiczności swojego braku talentu. Ponieważ jednak mówimy o miejscu, gdzie karty rozdaje szczęście (lub brak szczęścia), a nie talent, narzeczony drugiej Jo zdołał się nawet dorobić czegoś na kształt wielbicielek. Były to dziewczęta niespecjalnie wybredne, głównie w wieku pacholęcym, biegające za wszystkim, co ma gitarę lub choćby harmonijkę ustną. Narzeczony Jo miał gitarę. Spędzał z nią w klubach całe noce, rozglądając się za młodym, niespecjalnie wybrednym dziewczęciem, które przypomni mu swym kształtem tę ukochaną – bez wzajemności – gitarę. Jak się okazało, poszukiwania zakończyły się sukcesem.
– Pierdol to – powtarza Jo.
– Wiem – zgadza się druga Jo – kazałam mu się wyprowadzić. To znaczy sama go wyprowadziłam. Powiedział, że to nawet lepiej.
– To nawet lepiej – przytakuje Jo – niech spierdala.
– Siedemnaście lat – mówi druga Jo patrząc w puste dno szklanki.
– Ma kompleksy.
– Powiedział, że jestem zaborcza i nie pozwalam mu się realizować.
– Realizuje się na dość ciekawe sposoby. Pierdol to.
– Wiem – przytakuje po raz kolejny druga Jo.
Zapanowała cisza symbolizująca wyczerpanie tematu. To dobry moment na przygotowanie kolejnych drinków. Mężczyzna z głośników śpiewa „Ring of Fire”. Do baru zaczynają schodzić się inni ludzie. Jako pierwszy wchodzi Harry, drobny, sfrustrowany bankier, który zapewne właśnie skończył pracę i postanowił zamiast do domu wrócić do miejsca, gdzie ktokolwiek na niego czeka. Harry jest z pewnością najinteligentniejszym spośród upijających się tu nieszczęśników, jest chyba też najbardziej niespełnionym. Zwyczajność jego codziennego życia nie przystaje do tego, co ma w głowie. A w głowie ma dużo ciekawych rzeczy.
– Masz ze sobą jakieś książki z wierszami? Jedno piwo poproszę – mówi z typową dla siebie nadpobudliwością najpierw do Jo, a potem do drugiej Jo.
– Nie, wszystkie wyrzuciłam – odpowiada Jo – Te wiersze źle robią moim tekstom piosenek.
– I tak jesteś grafomanką – śmieje się Harry i tylko on jeden wie, ile w tym szczerości.
– Dwa dolary, Harry – mówi druga Jo, już wyraźnie w lepszym humorze- Trafiłeś wczoraj do domu?
Zamiast odpowiedzieć Harry zeskakuje nerwowo z barowego stołka i całym sobą wyraża prośbę o przyciszenie muzyki. Odbiera telefon.
– Cześć, mamusiu – mówi do słuchawki – Tak, mamusiu. Oglądam telewizję po pracy, w zasadzie jestem już w drodze do łóżka. Papa, mamusiu. Zadzwonię jutro.
Harry jeszcze bardziej nerwowo wskakuje na porzucony przed chwilą stołek i dla odzyskania równowagi za pomocą kilku łyków wypija całe piwo.
– Mamusia – oświadcza obu Jo, które patrzą na niego skonsternowane, a to oświadczenie tylko powiększa ich konsternację.
Harry, żeby wydostać się z tej niewygodnej dla siebie sytuacji bierze torebkę Jo i z, mimo wszystko, sympatyczną bezczelnością wydobywa z niej jakąś książkę z wierszami. Chce czytać na głos. Chce sobie poszydzić. Jo próbuje mu odebrać książkę, nie robiąc mu przy okazji w żaden sposób krzywdy, bo Harry jest taki drobny, taki delikatny. Harry przechyla się przez bar i jednak czyta. Druga Jo nalewa piwo i drinki coraz liczniej zbierającym się nieszczęśnikom, bo w międzyczasie wskazówki zegara zdążyły się dość znacznie przesunąć. Nalewa również dla siebie, Jo i Harry'ego, wznosi toast:
– Za moją wolność!
– Za wolność – przytakują Jo i Harry.
Jakby dla potwierdzenia znaczenia tej wartości do baru wchodzi dziewczyna, o której Jo mówi od razu: – Ona na pewno jest w związku.
Niby przyszła sama, ale widać, że czuje się z tym niepewnie, nie przywykła, żeby chodzić gdziekolwiek sama. Mogłaby wyglądać lepiej, gdyby jej cała uwaga nie skupiała się na tym, żeby spełniać kryteria jednej tylko osoby. Tymczasem wygląda szaro, smutno i tak, jakby całą wolność miała już za sobą. Równie dobrze mogłaby nosić burkę. Zamawia małe piwo, ponieważ chłopcy z reguły nie lubią, jak ich dziewczyny zachowują się zbyt swobodnie.
Tymczasem druga Jo jest żywym potwierdzeniem zasady, że nic nie dodaje tyle urody, co wywikłanie się z nieudanego związku. Mimo niezbyt sprzyjających warunków zewnętrznych, dymu, ścisku i późnej już godziny, druga Jo promienieje.
Facet, który przed chwilą wszedł do baru i właśnie zamawia drinka, próbuje dyskretnie wysępić od niej numer telefonu. Zrażony niepowodzeniem odchodzi do stolika, gdzie jego dziewczyna, pamiętając o tym, żeby nie być zbyt łapczywą, pije małe piwo.
Harry zasypia z głową na książce z wierszami.
Jo mówi „papa” i idzie do domu.
• • •
Gry losowe – spis odcinków
• • •
Joanna Dziwak – urodzona w 1986 roku w Puławach. Autorka książki ze smutnymi wierszami o dorastaniu „sturm&drang”. Mieszka w Krakowie i w Dęblinie.