Joanna Dziwak - Gry losowe. Odcinek 5.
Jo mówi „pa pa” i idzie do domu. Nie czeka ją jednak spokojna noc, dobrze wie, że pójście do domu nie jest żadnym rozwiązaniem, choć chwilowo ze wszystkich rozwiązań wydaje się najrozsądniejszym. Jo jednak ma dość chwilowości. Odkąd pamięta, wszystko jest „na chwilę”, tymczasowo i do momentu, kiedy nie wymyśli się czegoś lepszego, pieprzyć takie życie.
Gdyby chociaż miała jakiś cel, cokolwiek na co się czeka. Już nie obchodzi ją kariera, bo w tym mieście „kariera” ma wymiar jedynie absurdalny, to miasto żyje właśnie chwilowością i wszystkim, co najbardziej powierzchowne, maszyny do gier mają bardziej skomplikowane życie wewnętrzne niż tutejsi ludzie.
A jeśli chodzi o maszyny do gier, po drodze do domu Jo postanawia zahaczyć jeszcze o jedno miejsce, decyzja jest zupełnie spontaniczna i nie ma żadnego logicznego uzasadnienia. Jo zahacza o lokal, w którym zagra sobie jeszcze na owocowej maszynie do gier. Może wygra, może przegra, z większym prawdopodobieństwem tego drugiego. W lokalu – nie jest to żadne kasyno – pełno ludzi i gwarno, ale owocowa maszyna stoi nieoblegana. Leci akurat piosenka Winner takes it all, tandetna piosenka o smutku rozstań, ociekająca lukrem disco z lat 70. Zagłuszana zresztą przez śmiechy i rozmowy, wcale nie mniej głupie. Jo kupuje sobie konsekwentnie gin z tonikiem i spieszy wrzucić monetę, ma do zainwestowania pięć dolarów – i ani centa więcej. Jakiś dziad we flanelowej koszuli przysuwa się na niebezpieczną odległość, zadaje niezrozumiałe pytania w języku pijanych ludzi, wygląda na nieszczęśliwego, więc zaraz pewnie zacznie standardową historię o swoim przegranym życiu, okrutnej żonie, co uciekła z mleczarzem, zabierając cały ich wspólny majątek z wyjątkiem opóźnionego w rozwoju dziecka. Tyle że Jo nie obchodzą historie niczyich porażek, sama ma dość własnych, dzisiaj natomiast chciałaby coś wygrać. – Nie przeszkadzaj – mówi do dziada, zegar z kukułką wybija trzecią w nocy, dziad przyzwyczajony do uczucia odrzucenia, odpełza bez słowa w kierunku baru. Okrutny barman katuje nadal disco z lat 70., zapewne wtedy po raz ostatni uprawiał niepłatny seks, jeszcze zanim imidż kierowcy rozlatującej się ciężarówki ostatecznie odebrał mu wszelkie szanse poderwania kobiety z pełnym uzębieniem i bez pamiątek w postaci chorób wenerycznych z najbardziej egzotycznych zakątków świata. Oto Bee Gees i Saturday night fever, żadne tam Saturday dzisiaj, a zwykła środa, ale co to za różnica w tym mieście. Jo wrzuca kolejną monetę, kumpel dziada we flanelowej koszuli, dziad w jeansowej koszuli, podchodzi do niej i pyta: – Kupić ci drinka z palemką, słonko? Daj spokój, i tak nic nie wygrasz. I w chwili kiedy wypowiada te słowa, limonki na ekranie układają się w spójną całość i Jo wygrywa 50 dolarów. Dziad widząc to, ma problem z reakcją, po chwili dostaje czkawki i odchodzi dość chyba zmieszany. Jo dopija gin z tonikiem, odbiera swoją wygraną i wesoła, och, jaka wesoła, wychodzi.
Radość dość szybko jednak mija, kiedy okazuje się, że te 50 dolarów w żaden sposób nie rozwiązuje żadnego z jej problemów. Bo co można za 50 dolarów? Kupić sobie sukienkę. Zapłacić rachunek za prąd. Upić się. Żadne z tych rozwiązań nie jest jednak w stanie poprawić humoru Jo na dłuższą metę. Jedyne, co w tym momencie mogłoby poprawić jej humor, to znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Albo przynajmniej wystarczająco daleko. Gdzieś, gdzie drogie perfumy nie muszą ciągle znosić konkurencji taniego tytoniu. Gdzie gin z tonikiem nie jest jedyną opcją na przetrwanie wieczoru. Gdzie stare dziady mają na tyle przyzwoitości, że nie oferują dziewczynie drinków z palemką i swojego towarzystwa. A ponieważ 50 dolarów to za mało, by kupić bilet do Nowego Yorku, Jo postanawia pojechać do domu, do Homewood, w stanie Alabama.
Żadne tam czekanie i przemyśliwanie. Istotą decyzji jest szybkość jej realizacji, decyzja została już podjęta. Podekscytowana nagłym pomysłem, niosącym perspektywę odmiany, bierze taksówkę, aby jak najszybciej móc się spakować i wyruszyć w podróż. Już biegnie po schodach, nucąc Midnight train to Georgia, niczym niezbyt rozgarnięta bohaterka filmu drogi. Żegnaj okropny świecie, chociaż na jakiś czas. Niczym mnie tu nie zatrzymasz, bo nie masz nic do zaoferowania, tak myśli Jo, bez sentymentu wyrzucając z walizki jakieś pozostałości z poprzedniej podróży: stary bilet, urwany guzik, torebkę oranżady w proszku, kieszonkowe lusterko z Jean Harlow, puste opakowanie po aspirynie, pustą piersiówkę. Taksówkarz czeka na dole – poprosiła o to, na wypadek gdyby jednak asekurancko zmieniła zdanie i zamiast ucieczki zapragnęła nowej sukienki. Spieszy się więc, biegnie jeszcze pod prysznic, żeby nie sprawiać wrażenia osoby, która miała ciężką noc. Cieszy ją myśl, że nikt nie wie o jej planie. Jej – pożal się Boże – pracodawca będzie miał wreszcie solidny argument, by na zawsze zakończyć współpracę, sama nigdy nie miała odwagi tego zrobić. Druga Jo pewnie będzie jutro dzwonić i wyciągać ją na drinka. Psychopatyczny wielbiciel zejdzie całe miasto wzdłuż i wszerz, próbując ją odnaleźć. Fantastycznie. Jo już gasi światło, zatrzaskuje za sobą drzwi, z walizeczką w ręce, radośnie zbiega z drugiego piętra. Poranek jest dziś jak drink Tequilla Sunrise.
A już w pociągu, szukając biletu, znajduje liczne świadectwa przeszłości w nienoszonej od dawna torebce. Nienoszonej od ostatniego pobytu w rodzinnych stronach, czyli prawie rok temu. Te świadectwa to przede wszystkim rachunki, które Jo studiuje teraz z uwagą, próbując umiejscowić zakupione określonego dnia produkty w kontekście konkretnych wydarzeń. I w ten sposób natrafia na rachunek informujący o zakupie dwóch białych win kalifornijskich. Białe wina kalifornijskie kojarzą się jej natomiast tylko z jedną osobą.
• • •
Gry losowe – spis odcinków
• • •
Joanna Dziwak – urodzona w 1986 roku w Puławach. Autorka książki ze smutnymi wierszami o dorastaniu „sturm&drang”. Mieszka w Krakowie i w Dęblinie.