Joanna Dziwak - Gry losowe. Odcinek 7.
Ludzie, którzy prowadzą poukładane życie, mają zwykle skłonność do tego, by mówić dużo o przyszłości. Z reguły w ich zamierzeniach przyszłość przypomina do złudzenia teraźniejszość, wzbogacona jest jednak o konkretne dobra materialne. Ludzie, którzy prowadzą poukładane życie są często na tyle ograniczeni umysłowo, że utożsamiają dobra materialne z rosnącymi możliwościami. Być może te możliwości to rekompensata za nikłe możliwości ich umysłu.
Tak myślała Jo, która nie była w stanie myśleć naprawdę dobrze o człowieku liczącym na to, że określony rodzaj mieszkania, samochodu, żony poprawi w jakikolwiek sposób jakość jego życia. Nie ufała do końca ludziom, którzy używali słów takich jak: inwestować, odkładać, zbierać. Jeśli miała 50 dolarów, oznaczało to, że ma 50 dolarów do natychmiastowego wydania. Romans z T. nie mógł być naprawdę romantycznym romansem, właśnie ze względu na jego praktyczne podejście do tej i paru innych kwestii. Niby nie wszystko było jeszcze stracone – był młody i teoretycznie mógł się jeszcze zmienić. Zastanawianie się nad tym oznaczało jednak myślenie o przyszłości, a to ostatnie, o czym Jo miała zamiar myśleć.
Unikała codziennych spotkań z T., uznając, że byłoby to równoznaczne z zaangażowaniem, a tym samym zakończeniem romansu i początkiem dramatu. Nie interesowało jej szczególnie, co robi, kiedy nie spędza czasu z nią; gdyby interesowało ją trochę bardziej, mogłaby pewnie dostrzec wiele niespójności w jego sposobie postępowania. Taktyka Jo, o ile można w ogóle tak nazwać jej beztroskę, polegała na zjadaniu z tortu samych wisienek i odmawianiu ciężkostrawnej reszty. Taktyka ta, póki co, okazywała się być skuteczna.
Ponieważ wypadł „co drugi”, a może nawet „co trzeci” dzień, spotkała się z T. Tym razem nie na spacer i nie nad wodę, a na kolorowe drinki w barze karaoke. Tego wieczora ludzie śpiewali same smutne piosenki, a pogoda zwiastowała, jeśli nie koniec świata, to z pewnością rychły atak islamskich fundamentalistów. On raczej tego nie dostrzegał, mówił w najlepsze o swoich służbowych obowiązkach, stwarzając przy tym wrażenie, jakby był co najmniej szefem baku światowego. Jo siedząc smętnie przy stoliku, popatrywała na ludzi, z których większość brała udział w konkurencji: jak upić się najmocniej w jak najkrótszym czasie, nieliczni uprawiali jedyny w ich życiu sport, czyli grę w bilard. Kolorowe światełka mrugały w ciemnym, zadymionym pomieszczeniu, jednym z nielicznych miejscowych centrów wątpliwej rozrywki. T. przeskoczył gładko z tematu „praca” do tematu „problemy z byłą narzeczoną”, ponieważ akurat przypomniała mu się jakaś przeszła sytuacja i zapragnął do niej nawiązać. Prawie każde tego typu nawiązanie podsumowywał stwierdzeniem w stylu: „dobrze, że ty taka nie jesteś”, co w mniejszym stopniu było komplementem skierowanym do Jo, a w większym – próbą zapewnienia samego siebie, że jego życie zmierza we właściwym kierunku. Podczas kilku spotkań, chcąc nie chcąc, dowiedziała się dużo na temat Kate, którą w myślach nazywała sobie „tępą Kate”. Miała nawet okazję zobaczyć jej zdjęcie: wyglądała na księgową, która wieczorami ogląda seriale kostiumowe i żałuje, że nie może żyć w dziewiętnastym wieku. W istocie: była księgową, która wieczorami ogląda seriale kostiumowe i żałuje, że nie może żyć w dziewiętnastym wieku, ściskana przez gorset i mężczyznę, który nadaje sens każdemu dniu. T. dbał zawsze o to, by podkreślić dystans, jaki ma obecnie do tej zamierzchłej relacji i cokolwiek mówił o tępej Kate, akcentował wyraźnie słowo „ex”. Tym razem było jednak inaczej i podczas gdy jakiś facet wyjątkowo smętnie masakrował „Love Me Tender” Elvisa, T. dwukrotnie wypowiedział imię byłej narzeczonej, za żadnym razem nie umiejscawiając jej w strefie mrocznej przeszłości. Jo, znudzona przebiegiem wieczoru, po namyśle, postanowiła zareagować spontanicznie:
– Dlaczego zawsze mówisz „była narzeczona”, a tym razem powiedziałeś po prostu „narzeczona”?
Zapytała spokojnie, bez emocji dopijając drinka i ocierając usta gestem charakterystycznym dla stałych bywalców knajp na Dzikim Zachodzie.
T. zamiast inteligentnie skłamać, wbił wzrok w podłogę niczym dziecko przyłapane na rozpakowywaniu prezentów przed gwiazdką. Zapanowała minuta ciszy, w końcu powiedział:
– Zaraz ci wytłumaczę.
Zapanowała kolejna minuta ciszy, podczas której Jo. nie miała wcale zamiaru zastanawiać się co zaraz usłyszy.
– Zagroziła, że jeśli odejdę, zabije naszego psa, a następnie sama popełni samobójstwo.
– Co to za pies? – zapytała zupełnie bez sensu Jo.
– Pekińczyk. Ma jedenaście miesięcy. Wabi się Daisy.
Przychodzą takie momenty, kiedy człowiek sama nie wie, jaki dziwny zbieg okoliczności doprowadził ją do sytuacji, w której nie czuje nic poza zażenowaniem i chęcią napisania cynicznego dissu zamiast smutnej piosenki miłosnej o zawiedzionych nadziejach.
Jo wstała i poszła w kierunku toalety, dając T. czas na przygotowanie mniej kompromitujących zeznań. Bar pełen był przegranych typów, dostających erekcji za każdym razem, kiedy kelnerka podawała im piwo. Czy byli jednak gorsi od dorosłego mężczyzny rozczulającego się nad losami psa rasy pekińczyk?
– Chciałem powiedzieć ci, kiedy będzie już po wszystkim – ta kwestia rodem z filmów klasy B padła po powrocie Jo do stolika.
– To znaczy po pogrzebie? – zapytała, zauważając w myślach, że decyzja o samobójstwie byłaby bez dwóch zdań najbardziej spektakularną decyzją w życiu księgowej.
Nie współczuła tępej Kate. Tępi ludzie sami są sobie winni, sami skazują się na fikcyjne życie wypełnione wyobrażeniami rodem z seriali kostiumowych.
– Jednak musiała mieć jakieś zalety, skoro tak długo z nią byłeś.
– No cóż. Umiała dobrze gotować, miała niezły biust. A później zdecydowaliśmy się na psa.
Każdy, kto tak jak T. ma choć w nikłym stopniu praktyczne podejście do rzeczywistości, jest świadomy faktu, że nawet naprawdę niezły biust psuje się szybciej niż naprawdę niezły samochód. Czas jego świetności wynosi mniej więcej tyle, co długość życia psa rasy pekińczyk. Jest to więc wątpliwa inwestycja, a z całą pewnością nie jest to inwestycja na resztę życia. T. musiał to w końcu zrozumieć, stąd niechęć do małżeństwa z tępą Kate.
– Jednak jej wady, jak się okazało, znacznie przewyższają zalety – kontynuował kalkulację – a potem poznałem ciebie i był to dobry pretekst, żeby to zakończyć. Dzwoniła co wieczór mówiąc, że tęskni i domagając się zapewnień. Obrzydliwość.
Czas zakończyć ten żałosny wieczór, pomyślała Jo i przerywając T. snucie jego ulubionej historii, powiedziała: – Pa pa, idę do domu.
• • •
Gry losowe – spis odcinków
• • •
Joanna Dziwak – urodzona w 1986 roku w Puławach. Autorka książki ze smutnymi wierszami o dorastaniu „sturm&drang”. Mieszka w Krakowie i w Dęblinie.