Joanna Dziwak - Gry losowe. Odcinek 8.
Jo wiedziała, że jej romans z T. musi się skończyć, ale nie przypuszczała, że w stanie się to w takich okolicznościach. Nie chodziło o tępą Kate. Chodziło o pranie. Po kolei.
Pięknego sierpniowego wieczoru, Jo próbowała wymigać się od spotkania z T., ponieważ od pamiętnego wyznania prześladował ją lęk, że będzie w jakikolwiek sposób zamieszana w samobójstwo księgowej. „Samobójstwo księgowej” – niby brzmi to nieprawdopodobnie, ale jak pokazuje „Śmierć urzędnika” A. Czechowa takie rzeczy się zdarzają. W tej wersji byłaby to jednak wyjątkowo słaba literatura, do czytania w prasie dla księgowych przez księgowe pod biurkiem, między kawą a ciastkiem. No way.
T. postanowił porzucić Kate i tak. Ryzykując nawet wspólnego psa, ryzykując koszty pogrzebu i dożywotnie potępienie Amerykańskiego Koła Księgowych. Co gorsza, postanowił porzucać ją na raty, to znaczy wpadać raz w tygodniu i stopniowo zabierać swoje rzeczy ze wspólnego mieszkania. Czy był to przejaw czegoś więcej niż szczególnego okrucieństwa, pewne nie jest. Być może psychologicznie miało działać to w ten sposób, że jak długo T. będzie miał po co wracać do domu, tak długo Kate podtrzymywana myślą o rychłym spotkaniu go, postanowi pozostać przy życiu. Strach się w to zagłębiać. Jo wolała nie.
Kiedy tego pięknego sierpniowego wieczora powiedział, że musi, ale to koniecznie musi się z nią zobaczyć, nie przeczuwała najgorszego. Zgodziła się w końcu, bo zapewnił, że to tylko na chwilę, że później idzie na jakiś wieczór kawalerski czy inną żenującą imprezę. Księżyc świecił sobie jasno, a komary rypały umiarkowanie, kiedy T. z poważną miną powiedział, że chciałby zadać pytanie. Scena miała miejsce w parku, więc Jo usiadła na ławce, żeby zwiększyć między nimi dystans i przygotować się na ewentualny szok.
– Znamy się już na tyle... Czy mogłabyś zrobić mi pranie?
To było więcej niż przypuszczała. Oto w tym jednym zdaniu zmieściła się esencja konserwatywnego podejścia do życia: znamy się już dwa tygodnie, dość tego romantyzmu, wracaj do prac domowych. Dziś pranie, a wkrótce charytatywna praca jako hausfrau 24h na dobę. Kobieta w stylu tępej Kate na pewno byłaby tym zachwycona, w końcu podstawową jej cechą jest opiekuńczość i oddanie. Macierzyński stosunek do świata daje o sobie znać przez całe życie: gdy na starość zostaje sama, wychodzi na ulicę i zaczyna dokarmiać gołębie. Jednak ten rodzaj matkowania to tylko namiastka chwalebnej przeszłości, a sypanie okruchów nijak się ma do mieszania w garnkach po kilka godzin dziennie – naczelna mądrość życiowa tego typu kobiet brzmi: przez żołądek do serca. Gdy uświadamia sobie, że nie może przygarnąć wszystkich tych gołębi do domu i sprawować nad nimi całościowej opieki, jej życie traci sens i umiera.
– Dlaczego? – zapytała Jo z podejrzliwością osoby otwierającej drzwi od mieszkania świadkowi Jehowy.
T. wyjaśnił więc – choć normalnej, konserwatywnej kobiecie nie musiałby tego wyjaśniać, że pralnia w hotelu, w którym mieszka, ma awarię. Na sugestię, że zawsze jest możliwość prania ręcznego, kompletnie zaniemówił. Być może odczuł tęsknotę za tępą Kate. Być może pewne odmienne światy nie powinny się nigdy spotykać.
– Szczerze mówiąc chętnie bym ci pomogła. Ale... muszę wyjechać na kilka dni. Gdyby po moim powrocie sprawa była ciągle aktualna, nie ma problemu. Chociaż do tego czasu na pewno będzie już po awarii.
Wiadomo, że nie o żadną awarię tu chodzi. To jeden z tych damsko-męskich testów, które uwielbiają robić sobie nawzajem ludzie tkwiący mentalnie w dziewiętnastym wieku, we frakach i krynolinach. Pokaż mi, jak ci zależy, przenosząc moją ważącą sto kilo ciotkę do samochodu. Kiedy mnie nie ma, żyj o suchym chlebie i wodzie, siedź w domu, a jeśli bardzo musisz wyjść, przywdziej worek pokutny. Zrób pranie. Zrób pranie. Zrób pranie. Wściekłość.
– Dokąd wyjechać? – zapytał T. nagle zdezorientowany i nachalnie dociekliwy.
– Załatwić parę spraw – odpowiedziała Jo z nonszalancją bywalca saloonu mającego pilne porachunki w sąsiednim mieście.
W istocie, pomyślała, że odwiedzenie znajomych w Atlancie, w sąsiednim stanie Georgia, może mieć same pozytywne skutki. Cała sprawa z T., która miała być najbardziej romantycznym romansem, wymagała przemyślenia i odpowiedniego rozwiązania. Seks nad jeziorem przy zachodzie słońca, seksem nad jeziorem przy zachodzie słońca. Było to jednorazowe zdarzenie, a seks w hotelu, który miał miejsce później, to już nie to samo. Być może potrzebne są bardziej radykalne kroki niż wyjazd na parę dni, być może fiasko tej przygody wymaga zastanowienia się nad sobą i poszukania sobie nowej siebie, gdzieś tysiące kilometrów stąd. I tysiące kilometrów od Vegas, rzecz jasna. Należy to przemyśleć.
Tymczasem T. dopija piwo i wyrzuca butelkę w trawę, z typową dla ludzi o prawicowych poglądach pogardą dla ekologii. Zdesperowany i nie wiedzący, co zrobić, żeby jednak w choć minimalnym stopniu postawić na swoim i pozostać mężczyzną, całuje Jo. Potem mówi jeszcze parę rzeczy, które przy odrobinie wyobraźni można by zinterpretować jako wyznanie miłosne. Wyobraźnia jest jednak, jak uczy doświadczenie, bardzo szkodliwa. Należy pozbyć się wyobraźni i trzymać faktów. Miauczą koty w rui, Jo odchodzi, T. w przeciwnym kierunku.
• • •
Gry losowe – spis odcinków
• • •
Joanna Dziwak – urodzona w 1986 roku w Puławach. Autorka książki ze smutnymi wierszami o dorastaniu „sturm&drang”. Mieszka w Krakowie i w Dęblinie.