Joanna Dziwak - Gry losowe. Odcinek 9.
Hej Jo, where are you going with that gun in your hand? Tamtego lata Jo odraczając wszelkie kategoryczne i radykalne decyzje, przyjęła system ucieczki jako jedyny słuszny. Uciekła (chwilowo) z Vegas, by następnie uciec (chwilowo) od T., by pobyć choć przez chwilę w świecie nieskomplikowanych relacji z ludźmi, z którymi łączyła ją nieskomplikowana przeszłość (przeszłość ma to do siebie, że przeważnie jest mniej skomplikowana od teraźniejszości, o kolorowej niczym drinki z palemką przyszłości nie wspominając).
Każde miejsce, w którym przebywała Jo, było miejscem tymczasowego pobytu, różnił je od siebie tylko stopień tymczasowości. To samo można powiedzieć o wszelkich miłościach, ale o miłościach nie warto mówić, nie wolno. O czym nie wolno mówić, o tym trzeba śpiewać, parafrazowała w myślach Wittgensteina Jo. Tak więc każde miejsce było miejscem tymczasowego pobytu, to miasto, Atlanta, było szczytem tymczasowości, było jednodniowym kontaktem ze światem dobrych, jak również niedobrych znajomych oraz nieznajomych.
Była druga połowa sierpnia, Jo wysiadła z pociągu. Dwugodzinna podróż upłynęła jej w przedziale wypełnionym mężczyzną w koszulce z wypisanym na froncie życiowym credo: Masturbation is not a crime. Nawet bez tej ostentacyjnej deklaracji byłoby to jednak oczywiste: sprawiał wrażenie smutnego wieloryba, który pozostawał przy życiu dzięki dwóm przyjemnościom: pornografii i chipsom. Nie śmiał wypowiedzieć słowa w kierunku Jo, tępy wzrok utkwił w szeleszczącym opakowaniu i z typową dla notorycznych onanistów nieśmiałością pogrążył się w słuchaniu pop metalu.
Atlanta to trochę duże, a trochę zapyziałe miasto skupiające ludzi z ambicjami, którym nie udało się przebić do lepszej części kraju. Mają tu swoje ośrodki akademickie, stowarzyszenia artystyczne i inne liczne namiastki metropolii, wszystko to jednak umoczone w bardzo prowincjonalnym sosie. Żabie udka jedzone w przydrożnej knajpie tuż za autostradą. Mona Lisa oglądana na wydruku z drukarki hp.
A propos sztuki, do towarzystwa starych znajomych Jo przypałętał się jakiś chłopiec. Studiował sztuki piękne, był bardzo piękny i bardzo głupi. Towarzyszyła mu jego równie piękna i jeszcze głupsza dziewczyna. Przez większą część czasu podniośle milczeli, siląc się pewnie tym samym na głębię, a w każdym razie wprawiając w zakłopotanie resztę zgromadzonych. Co typowe dla osób sikających w galeriach i nazywających to sztuką współczesną, byli również przedziwnie ubrani: ostentacyjnie każda skarpetka w innym kolorze, każdy włos w inną stronę, przedni ząb wymieniony na złoty, tatuaż na powiece. W pewnym momencie jednak piękny chłopiec postanowił włączyć się w rozmowę. Ktoś opowiadał akurat o swoich problemach gastrycznych, więc był to dobry moment. Wówczas chłopiec rozpoczął swój monolog. O fascynacji wymiocinami. Wcześniej wprawdzie fascynował się błotem, ale błoto to mainstream przy prawdziwym rzygu. Błoto można znaleźć wszędzie po deszczu. Wymiot wymaga natomiast konkretnego zaangażowania.
– Wypływa, że tak powiem, z głębi człowieka. – powiedział student sztuk pięknych – Wyraża indywidualność. Zawiera prawdziwą ludzką zawartość.
Wszyscy milczeli. Jego dziewczyna najbardziej. Właśnie produkowała kisiel do majtek. Będzie nim mogła później mazać po płótnie i z pewnością dostanie same najlepsze oceny od swoich podstarzałych profesorów. Włos łonowy będzie jak kropka nad i w tym dziele sztuki współczesnej opatrzonym tagami gender, feminism, tracy emin, cindy lauper. Może kiedyś sprzeda ten swój zaschnięty kisiel za jakąś spektakularną sumę jakiejś spektakularnej galerii i będzie stać ją na te wszystkie spektakularne ciuchy wintydż, które ogląda w internecie co rano jeszcze przed sikaniem. Ta oto marynarka jest po dziadku zmarłym dwadzieścia lat temu na egzotyczną chorobę przywiezioną z wakacji na księżycu, a te przyduże okulary bez szkieł to po wujku, który niczym Franz Kafka całe życie przepracował w ubezpieczalni, pisząc na boku operetkowe libretta. Takim był hipsterem. Zostawił również w spadku unikatową maszynę do pisania, której używam teraz zamiennie z moim MacBookiem.
Jo chce się rzygać, choć wie, że nie powstanie z tego nawet średnia piosenka. Zaczyna myśleć z nostalgią i sentymentem o T., prostym, nieskomplikowanym T., ostoi prostolinijności i naturalności na tle tych dziwnych ludzi, którzy z jakichś niezrozumiałych powodów uważają się za wyjątkowych.
Jo tęskni za T. Za prostym przekazem. Za brakiem głębi jawnie manifestowanym, a nie skrywanym za skomplikowanym milczeniem i tatuażem na powiece.
Wieczór się nie kończy, ale Jo kończy się cierpliwość. Postanawia wracać do T., jak szybko się da. Żegna znajomych i ucieka stamtąd, znowu ucieka.
• • •
Gry losowe – spis odcinków
• • •
Joanna Dziwak – urodzona w 1986 roku w Puławach. Autorka książki ze smutnymi wierszami o dorastaniu „sturm&drang”. Mieszka w Krakowie i w Dęblinie.