Joanna Dziwak - Gry losowe. Odcinek 10.
Chłodne letnie wieczory, kiedy wiadomo, że wszystko już niedługo się skończy. Luksus zastygnięcia w czasie, moment od podjęcia decyzji do jej realizacji. Romanse nie mają przyszłości, ale po co komu przyszłość, skoro teraźniejszość jest wystarczająco urocza.
Jo w zasadzie podjęła decyzję, że musi uciec i to uciec bardzo daleko, ale konieczność ta została na razie odsunięta i czekała na bardziej odpowiedni moment. Jo obejrzała z T. wszystkie jego ulubione westerny. Jak każdy konserwatysta miał słabość do bajek umiejscowionych w odległych czasach. Nostalgia za nigdy nie przeżytą przeszłością jest jednym z ulubionych uczuć ludzi tego pokroju. Inna sprawa, że żadnego z filmów nie udało im się nigdy obejrzeć do końca. Kiedyś trzeba również znaleźć czas na seks.
Tępa Kate nie popełniła samobójstwa, z typową dla czytelniczek prasy kobiecej pewnością siebie stwierdziła, że widocznie zasługuje na kogoś lepszego. Pożałowała jedynie dziewictwa oddanego przed ślubem osobie niegodnej. Za plus sytuacji uznała natomiast fakt, że mogła wreszcie poczuć się kobietą doświadczoną, czy nawet po przejściach i udzielać porad mniej doświadczonym koleżankom podczas weekendowego spotkania na jedno mojito, w porywach do dwóch. Mogła wreszcie poczuć się jak bohaterka komedii romantycznych, za którymi tak przepadała i mogła wierzyć, że każde rozczarowanie zrekompensuje nagroda w postaci czyhającego tuż za rogiem bogatego, przystojnego mężczyzny, który pokocha ją nawet mimo utraconej pochopnie cnoty. Póki co jednak wolała nie zapeszać i wtórowała swoim równie tępym koleżankom, pijanym po jednym drinku, „faceci to dranie”. Ciężko żywić sympatię do tępej Kate, (nawet pomijając kontekst sytuacji), tak jak ciężko żywić sympatię do aktorki reklamującej odrdzewiacz czy rewolucyjnie miękki papier toaletowy.
Natomiast T., który początkowo nie zrobił na Jo najlepszego wrażenia, wydawał się coraz fajniejszy. Nie wspominał już o robieniu prania. Jego najpoważniejszą zaletą było to, że nie był „powikłany”, „skomplikowany”, jego zachowanie było mniej więcej przewidywalne, a przy tym wykazywał przyjemną skłonność do seksu na świeżym powietrzu, co oznaczało brak nudy. Może nie na resztę życia, ale na jedno lato był z pewnością wystarczająco fajny. Poza tym nie wypytywał Jo nadmiernie o szczegóły jej przeszłego życia, chętnie opowiadając za to o swoim. Jo czuła natomiast, że musi porozmawiać wreszcie z T. na temat szczegółów jej ewentualnego przyszłego życia, które zacznie się pod warunkiem, że skończy się to życie. To siedzenie na ławce nad stawem w ten piękny, zimny sierpniowy wieczór. Powiedziała mu po prostu, że dla swojego dobra (nie mogła znaleźć właściwego odpowiednika dla znienawidzonej „kariery”) musi wyjechać do Nowego Jorku. Wkrótce. Niebawem. Za jakieś dwa tygodnie, może wcześniej. – Na jak długo? – zapytał T. – Być może na zawsze. – odpowiedziała T. tonem niewzruszonego bohatera filmu o wojnie w Wietnamie, który właśnie oznajmia swojej struchlałej narzeczonej, że w planach na wakacje ma wyjechać właśnie na tę wojnę. T. zaniemówił, po czym grając rolę struchlałej narzeczonej zapytał: – I co ja zrobię?
Jo nie potrafiła dać mu odpowiedzi na to bardzo ogólne pytanie. Jakiś rodzaj zdrowego rozsądku skłaniał ją do tego, by rzec: zakochasz się, będziesz mieć dzieci, wybudujesz dom. Zamiast tego powiedziała:
– Nie ma się co zastanawiać. To jeszcze długo. Dwa tygodnie.
Dwa tygodnie to na tyle długo, żeby na przykład temperatura spadła dość znacznie uniemożliwiając seks na trawie. To na tyle długo, żeby podczas innego koncertu poznać inną dziewczynę, może nawet jakoś tam podobną do Jo i prawie zapomnieć o pierwowzorze.
Żeby pocieszyć T. i trochę też siebie, wspomniała, że zawsze przecież może ją odwiedzić.
– To nie koniec świata. Geograficznie ani pod żadnym innym względem – dodała – chodźmy wypić wino.
Wypili więc wino, może było to nawet to wino, po którym rachunek Jo znalazła rok później, jadąc pociągiem z Las Vegas w stronę Alabamy. Był to ostatni raz, kiedy piła białe wino kalifornijskie i kiedy widziała T. Dalszy ciąg tej historii przypomniał jej się jak cudza opowieść zasłyszana przypadkiem w barze, mocno po północy. Rzeczywiście, niedługo później T. poznał dziewczynę, może nawet jakoś tam podobną do Jo. Ktoś znajomy widział ich, jak grali w bilard, a potem pili kolorowe drinki. Z okolicznościowych życzeń noworocznych dowiedziała się całej reszty: że ślub, że dziecko w drodze, że nic już nie jest takie jak wcześniej. Zabawne, pomyślała wtedy Jo, ludzie w ciągu pięciu miesięcy znajdują żonę, rozmnażają się, zmieniają swoje życie. Ona w ciągu pięciu miesięcy nie była nawet w stanie podjąć decyzji co do kolejnych pięciu miesięcy swojego życia. Nie myślała później wiele o T., dopiero przez ten rachunek, wczesnym rankiem, we wlokącym się pociągu, równie niezdecydowanym chyba jak sama Jo.
Postanowiła wysiąść na najbliższej stacji, nie wiedziała nawet dokładnie gdzie jest, ale nie mogła, nie mogła jechać tam, gdzie miała zamiar. Rachunki wyrzuciła przez okno, niczym bohaterka łzawego melodramatu. Niczym bohaterka melodramatu wysiadła na nieznanej stacji, płacząc sobie cicho.
• • •
Gry losowe – spis odcinków
• • •
Joanna Dziwak – urodzona w 1986 roku w Puławach. Autorka książki ze smutnymi wierszami o dorastaniu „sturm&drang”. Mieszka w Krakowie i w Dęblinie.