Joanna Dziwak - Gry losowe. Odcinek 11.
Przez ten cały sentymentalizm, Jo nie zabrała z pociągu walizki. Może to i lepiej, bo nie wiadomo, co by tam jeszcze znalazła i gdzie zmuszona byłaby wysiadać, gdzie uciekać. Tymczasem była w miejscu, którego nie potrafiła zlokalizować na mapie i mogła czuć się jak bohaterka swojego ulubionego filmu „Thelma & Louise”, z tą drobną różnicą, że bez przyjaciółki, bez samochodu i poszukującej jej gorliwie policji. Och, gdyby tak ktoś poszukiwał Jo! Wtedy jej życie byłoby zupełnie inne.
Wydostała się ze stacji kolejowej, w częściowym zamroczeniu ignorując tablicę z nazwą tej przypadkowej miejscowości. Szybko zdała sobie sprawę, że nie ma przy sobie zbyt dużo pieniędzy, więc będzie zmuszona coś wygrać. Opcja napadu z bronią i obrabowania stacji benzynowej lub sklepu z pączkami nie była póki co możliwa, ponieważ jedyną dostępną jej bronią była gałąź z drzewa. Musiała więc znaleźć pierwszy bar z automatami do gier i pilnie polepszyć swoją sytuację.
Miasteczko było małe i zapyziałe, na oko kilka wąskich uliczek. Starzy mieszkańcy dawno poumierali, młodzi wyjechali, zostali tylko pracownicy punktów kredytowych i alkoholicy. Nieliczne kury domowe odchowujące nieliczne potomstwo. Nastolatki mające problemy z nauką i z frustracji zakładające garażowe zespoły, których nikt nie chce słuchać.
Jo mijała kolejne podupadające sklepiki, wypatrując baru, który odmieni jej los. Było chyba dopiero koło południa, wszędzie pusto, pora kiedy znudzeni brakiem przestępstw policjanci kupują pączki z dziurką i kawę na wynos. W końcu jest i knajpa, nazywa się „Łoś”, a stojący za barem właściciel naprawdę przypomina łosia. To musi być najbardziej ludne miejsce w tej miejscowości, myśli Jo, mimo wczesnej godziny, w tym małym wnętrzu tłoczy się jakieś dwadzieścia osób. Lokalna prostytutka zawiera właśnie nowe, intratne znajomości. Ma pewnie ponad pięćdziesiąt lat i tę samą sukienkę od co najmniej piętnastu. Wszyscy tu piją piwo, Jo też zamawia piwo i zanim zdąży uciec do upragnionej owocowej maszyny, pan łoś już pyta ją o życie osobiste, miejsce zamieszkania i inne takie. Standardowe pytania podstarzałych, podupadłych facetów.
– A z narzeczonym jak? Jeden na co dzień i jeden od święta? – i nie czekając na odpowiedź śmieje się uradowany własną błyskotliwością.
Mężczyźni, jak beznadziejni by nie byli, mają zazwyczaj bardzo wysoką samoocenę. To zaczyna się już w szkole, kiedy chłopcy odzywają się na lekcjach dużo częściej niż dziewczynki, często jedynie po to, żeby usłyszeć swój wspaniały głos. Jeśli nawet taki jeden jest ostatnim nieudacznikiem, w wolnych chwilach rzeźbiącym w kasztanach i tak znajdzie powód, żeby uważać się za wyjątkowego. Każdy jeden w tym barze jest na to chodzącym, a raczej słaniającym się na nogach przykładem.
Jo chce być jednak miła, więc śmieje się razem z panem łosiem z jego wspaniałego żartu, zabiera piwo i ucieka do maszyny. Wyrzuca wszystkie drobne z kieszeni, przeszukuje torebkę i zaczyna inwestować. Z zakurzonych głośników leci Guns'n'Roses, „Welcome to the Jungle”, kawałek, który doskonale oddaje klimat tego miejsca. Wczesna pora sprawia, że Jo zaczyna czuć się pijana już po kilku łykach piwa, nabiera więc odwagi w kwestii inwestycji: inwestuje cały swój majątek w postaci drobnych, nie zostawiając sobie nawet na ewentualną bułkę z kwaśnym mlekiem, nawet na ości z makreli.
Muzyka zmienia się na ZZ Top, prostytutka, która właśnie przeszła obok, zostawiła po sobie niepowtarzalną woń spermy wymieszanej z perfumami za pięć dolarów. Pan łoś chodzi po lokalu i zbiera puste szklanki, kiedy widzi Jo, zatrzymuje się i pyta:
– To co kiedy ślub?
– Nie zanosi się – odpowiada Jo, nie odrywając wzroku od maszyny.
– Nie przebieraj w chłopakach, żebyś nie przebrała i zamiast kanarka wróbla nie dostała – łoś wygłasza tę głęboką myśl, po czym znów wybucha śmiechem i poklepuje Jo po ramieniu, niczym lekko zboczony wujek.
Nie reaguje, ponieważ zajęta jest wygrywaniem. Wygrywa. Wygrywa siedemdziesiąt dolarów. Facet stoi obok niej i nagle nic nie mówi, zaskoczony takim obrotem spraw. W niebezpiecznie bliskiej odległości staje również prostytutka przerastająca Jo o głowę i z tej wysokości wbijająca mętny wzrok w maszynę.
– Ej, mała, postaw piwo – mówi, nie oferując w zamian żadnych usług seksualnych.
Ale Jo zgarnia pieniądze i wychodzi stamtąd jak najszybciej. Na odchodnym, zupełnie serio, pyta jeszcze łosia:
– Gdzie ja jestem? Możesz mi powiedzieć, gdzie jestem? Jak nazywa się to miejsce?
On nic nie mówi, tylko się śmieje. Nalewa sobie taniego koniaku i ciągle się śmieje. Prostytutka ciągnie ją za ubranie, w końcu za włosy: „kup mi piwo”. Jo ucieka, ucieka jak najdalej.
• • •
Gry losowe – spis odcinków
• • •
Joanna Dziwak – urodzona w 1986 roku w Puławach. Autorka książki ze smutnymi wierszami o dorastaniu „sturm&drang”. Mieszka w Krakowie i w Dęblinie.