Joanna Dziwak - Gry losowe. Odcinek 51.
Życie to nie jest najczęściej zachód słońca w Milanówku, życie to raczej listopadowy poranek w Bytomiu, gdzie z okna masz widok na sklep Biedronka i kościół, i patrząc przez to okno, powtarzasz sobie w myślach: Sięgaj, gdzie wzrok nie sięga, kurwa mać. Arkadiusz Pszczoła nie przepadał jednak za wulgaryzmami, więc poprzestawał na pierwszej części tego zdania. Wulgaryzmy, choć nieraz kuszące, są jednak zdecydowanie ujemne poetycko, zwykł twierdzić Arkadiusz Pszczoła.
Rzekłbyś, że historia jego życia nie jest w żaden sposób wyjątkowa, ot, człowiek jakich wiele na Górnym Śląsku czy na Alasce. Machnąłbyś ręką na opisy codziennych aktywności Arkadiusza Pszczoły, jego wspomnienia, jego foldery w komputerze, w zasadzie miałbyś rację. Gdy wszyscy są już znudzeni i z ulgą wracają do własnych, o wiele bardziej interesujących spraw, Arkadiusz Pszczoła nastawia wodę na herbatę, staje przy oknie i myśli sobie o czymś, duma, być może szuka koncepcji wiersza. Ma na to dużo czasu, ponieważ od kilku lat nie pracuje zawodowo, żyjąc ze spadku po rodzicach. Trochę też ze spadku po ukochanej babci. Jakoś to wszystko leci, dzień za dniem; żony nie ma, nigdy nie miał, może nawet kiedyś chciał, ale zrozumiał, że kobiety, które spotyka, to nie są kobiety, dla których można by pisać wiersze.
Kiedy pada deszcz, Arkadiusz Pszczoła lubi spacerować po mieście. Zakłada prochowiec, rozkłada parasol i idzie przed siebie. Patrzy na ludzi i trochę nimi gardzi, spieszą się, pędzą, gubiąc gdzieś po drodze poezję codzienności. Wyjmuje notes i zapisuje: „poezja codzienności”, warto użyć w jednym z kolejnych wierszy. Jest godzina szesnasta, na dziewiętnastą przewidziany jest wieczorek autorski poety, którego Arkadiusz Pszczoła w zasadzie nie ceni, ale przejdzie się ot tak, towarzysko, może nawiąże jakieś nowe znajomości, wypije kieliszek dobrego koniaku, zapali papierosa; spotka ludzi, których zna z internetowych forów, którzy komentują jego wiersze i podsuwają mu, przeważnie niecelne, uwagi.
Kiedy Arkadiusz Pszczoła napisze nowy wiersz, umieszcza go w internecie, w nadziei, że ktoś pozna się na jego talencie i skomentuje na przykład: „jak długo żyję, nie czytałem tak wspaniałej poezji” albo chociaż: „z niecierpliwością wyglądam twojego tomiku, drzemie w tobie potencjał, każdy dzień zaczynam od lektury twoich wierszy”. Czasem wyobraża sobie wszystkie te komentarze, na które zasłużył, ale których zawistni ludzie nie potrafią z siebie wykrzesać. Jego z natury niskie ciśnienie skacze wówczas wyjątkowo, staje się nieomal wściekły, przypomina sobie, że wiersz, który wyrwał go w środku nocy ze snu, domagając się spisania, został pominięty zupełnym milczeniem, i cóż po poecie w czasie marnym, chce mu się krzyczeć. Jest godzina szesnasta trzydzieści i Arkadiusz Pszczoła czuje, że kłębią się w nim emocje, które domagają się wyrażenia. Wstępuje do lokalu.
Kiedyś pisywał wiersze na serwetkach, słyszał, że tak czynili najwięksi, więc nie ma wstydu, on też może. Zamawiał herbatę i kieliszek koniaku, rozglądał się wokół, spisywał impresje. Serwetki okazywały się jednak mało praktyczne, atrament rozmazywał się, przerzucił się więc na zeszyt. Matka Arkadiusza Pszczoły po przeprowadzce z Siemianowic Śląskich do Bytomia rozpoczęła pracę w kiosku, dzięki temu zeszytów w domu było zawsze pod dostatkiem, jakieś zapasy pozostały jeszcze do dziś. Poza tym stare czasopisma, mydło, szampony Bambino, karty „flirt towarzyski”, woda kolońska Brutal. Niczego nie wyrzucił, wszystko leżało w kartonowych pudłach i czekało na moment, kiedy będzie potrzebne. Jak możesz wyrzucić nieużywane piłeczki do ping ponga, wiedząc, że gdzieś na świecie ludzie nie mają co jeść?
Arkadiusz Pszczoła spisał wiersz, ten moment subtelnego szału twórczego, chwile ulotne, dla których warto przejść Bytom w deszczu, mijając nieświadomych niczego ludzi, ich błahe problemy, w którym sklepie jest lepsza promocja. Spisał więc wiersz i prawdę mówiąc zaczął się trochę stresować tym wieczorkiem poetyckim, że wejdzie i wszystkie spojrzenia zwrócone na niego, i wszyscy w mgnieniu oka skojarzą go z jego internetowym pseudonimem, i przypomną sobie każdy swój niesprawiedliwy komentarz i każdy sprawiedliwy, którego nie napisali przez zwykłą, ludzką niską zawiść. A wtedy on będzie kroczył dumnym krokiem, podejdzie prosto do baru, zdejmie prochowiec i nie zważając na motłoch zamówi herbatę i kieliszek koniaku. „Najbardziej niedoceniony poeta w Polsce”, będą szeptać wokół.
• • •
Gry losowe – spis odcinków
• • •
Joanna Dziwak – urodzona w 1986 roku w Puławach. Autorka książki ze smutnymi wierszami o dorastaniu „sturm&drang”. Mieszka w Krakowie i w Dęblinie.