Joanna Dziwak - Gry losowe. Odcinek 52.
Arkadiusz Pszczoła budzi się i jest już następny dzień. Czy to nie dziwne, że gdziekolwiek byś nie był, cokolwiek byś nie robił, w końcu zawsze budzisz się i jest następny dzień? Trochę inny, a jednak trochę taki sam jak ten poprzedni. Ten sam widok z okna: niebo, odcień: błękit bytomski, ten sam kościół, w którym mieszka od lat ten sam Bóg, okrutny i nieczuły na modlitwy mieszkańców Bytomia, a obok kościoła powstał właśnie punkt Lotto. Chleba naszego powszedniego i milionów złotych daj nam Panie.
Arkadiusz Pszczoła budzi się, choć zajmuje mu to trochę czasu. Myśli: wszystko się zgadza, jestem mną, Arkadiuszem Pszczołą, a to jest kolejny poranek mojego życia, trochę inny, a trochę taki sam jak inne. Skąd przyszedłem? Dokąd pójdę? Co robiłem wczoraj wieczorem? Te pytania pojawiają się w jego głowie stopniowo jak objawy przewlekłej choroby. Rzeczywistość puka do jego drzwi niczym spragniony kontaktu świadek Jehowy. Nie jest to żadna odległa metafora, bo ktoś naprawdę puka do drzwi mieszkania Arkadiusza Pszczoły, ale on postanawia to zignorować. Prawdę mówiąc, w krótkim czasie ogarnia go popłoch, że może być to fanka jego twórczości, którą zapoznał na wczorajszym wieczorku poetyckim. Wspomnienia wróciły, Arkadiusz skulił się pod kołdrą. Czyżby śledziła go, gdy wracał do domu, czyżby miała obsesję na jego punkcie?
Poznał dużo nowych ludzi, niby introwertyk. Kieliszek koniaku, potem wódeczka, papieros i nagle wszyscy łakną jego towarzystwa i chcą z nim rozmawiać o poezji, wymieniać poglądy na długość wersu i kto gdzie publikował, w jakich zajebistych pismach typu „Zachód księżyca” czy „Moja i twoja prozodia”, czujesz ten klimat, sam opowiadasz swoją historię, jak całe życie miałeś z polskiego najlepsze stopnie, więc w sumie nie było wyjścia, zostałeś poetą. Jakaś kobieta na ciebie patrzy nieprzytomnym chyba z podniecenia wzrokiem.
– Czy my się skądś znamy? – pyta.
– Może z kolejki na poczcie, z internetu – odpowiadasz, patrzysz na nią, kobieta jakich miliony w tym mieście, chyba że szalona jakaś, nienormalna. Takie pierwsze wrażenie.
– Jaki masz pseudonim?
– Arkadiusz Pszczoła – mówi Arkadiusz Pszczoła i rozgląda się za toaletą, by jakoś wybrnąć z tej rozmowy z tą swoją fanką, na którą nie miał wcale ochoty. – To pseudonim, ale i prawdziwe imię i nazwisko, bo nie wstydzę się siebie – mówi chyba, żeby ją rozkochać w sobie jeszcze bardziej.
Kobieta jakich miliony, trochę za stara i za brzydka na muzę poety, nawet z Bytomia. Matka by mu powiedziała: stać cię na coś lepszego, nie marnuj życia, i miałaby rację.
– Od dawna piszesz? – ta ciągle swoje.
– Przepraszam, ale toalety poszukać muszę – odpowiada wymijająco Arkadiusz Pszczoła.
Na rany Macierewicza, uciec musi przed tą wariatką, która nie wiadomo czego chce, bo na pewno nie o rozmowę jej chodzi, chociaż tak niby udaje, wszystkie one najpierw udają, a potem jest życia proza rodem z pozytywistycznej noweli, węzeł gordyjski na twojej szyi. To jest ten moment kiedy czujesz, że musisz się ukryć przed całym światem, wrócić do domu, zagotować wodę na herbatę. I wtedy podchodzi do ciebie jakiś obcy człowiek, zagaja niby ogólnie o życiu, o pogodzie, przedstawia się, więc robisz to samo, ale masz wrażenie, że nie słucha cię wcale, bo wyjmuje już niczym królika z kapelusza jakieś kartki papieru.
– To są wydruki moich wierszy – mówi. – Może pan zerknie w wolnej chwili, powie co o tym myśli? Zbieram się do debiutu powoli na łamach „Zachodu księżyca”, chciałbym wysłać, ale nie wiem, czy redakcja nie odrzuci, czy to już ten moment, wie pan od piętnastu lat piszę do szuflady, może czas najwyższy?
Arkadiusz Pszczoła patrzy na niego trochę nierozumnym wzrokiem, choć z drugiej strony cieszy go ten gest nieznajomego, prawie z ulicy człowieka, który oczekuje krytycznej opinii, chce znać wyważone Arkadiusza zdanie. Tak rzadko w życiu ktoś o coś go pytał, o wypowiedź prosił. Nawet własna matka w kwestii zakupów codziennych, jaki rodzaj sera woli, czy jaki film poleca w telewizji wieczorem, gdy już mieli telewizję kablową w latach dziewięćdziesiątych. Nie zapytała nigdy. Może to radość a może to wzruszenie, uczucia nieczytelne jak rękopis znaleziony w Bytomiu opanowały Arkadiusza, a może to alkohol. Ta kobieta chyba ciągle patrzy obsesyjnie na niego.
– Bardzo chętnie zerknę, być może w wolnej chwili – mówi ubierając prochowiec gestem błyskawicznym, drugą ręką wyrywając obcemu człowiekowi z ręki kartki papieru. – Muszę uciekać tymczasem, wie pan, żona w domu, dzieci – poecie wolno przecież czasem nieszkodliwie skłamać. – Poemat w połowie nieukończony na biurku w gabinecie czeka.
I ja pobiegłem w tę mgłę, myśli i ulicami Bytomia biegnie.
• • •
Gry losowe – spis odcinków
• • •
Joanna Dziwak – urodzona w 1986 roku w Puławach. Autorka książki ze smutnymi wierszami o dorastaniu „sturm&drang”. Mieszka w Krakowie i w Dęblinie.