Kwiaty polskie

Daniel Orzadowski

Jak wiecie, Korporacja Ha!art to jedno z ostatnich wydawnictw w Polsce, w którym faktycznie czyta się nadsyłane przez początkujących autorów teksty. Przychodzi ich do nas mnóstwo, czasem kilka dziennie. Bywa, że zajmuje nam to trochę czasu, ale zawsze odpisujemy. Niekiedy (a właściwie bardzo często) trudno nam podjąć decyzję. Dlatego chętnie zamienimy się rolami.

W tym celu otwieramy naszym portalu nowy dział z prozą nadsyłaną na Pocztę Literacką (poczta.literacka@ha.art.pl). Co tydzień (postaramy się regularnie!) będziemy zamieszczać tu nowe utwory początkujących pisarzy. Bardzo nam zależy na Waszych opiniach i komentarzach, które pomogą nie tylko nam, ale i naszym początkującym twórcom. Możecie je zamieszczać bezpośrednio na stronie, w module komentarzy facebookowych, pod tekstem. Na Wasze głosy czekamy przez tydzień od publikacji tekstu.

Wasze opinie są dla nas bardzo ważne. Od nich zależeć będą dalsze losy zamieszczanych tu utworów. Po miesiącu, czyli po zebraniu opinii o czterech tekstach, zdecydujemy, który tekst opublikować w najbliższym numerze magazynu „Ha!art”. Decyzja ta będzie uzależniona od waszych opinii – wygrywa opowiadanie najbardziej entuzjastycznie przez was przyjęte. Tak więc wasze głosy mają olbrzymie znaczenie – mogą pomóc w poszukiwaniach nowych talentów literackich!

Żeby dodatkowo was zmotywować, postanowiliśmy przy okazji ogłosić konkurs – najciekawszy komentarz do każdego tekstu zostanie nagrodzony książką (do wyboru z naszej aktualnej oferty prozatorskiej). Tak więc zabierając głos, nie tylko przyczyniacie się do rozwoju życia literackiego, ale również macie szansę wygrać coś ciekawego do poczytania. Liczymy na was!

 

Daniel Orzadowski - Kwiaty polskie

 

Menadżer bloku zwołał wszystkich i ogłosił, że po lanczu mamy się udać do biura. Zobaczymy prezentację z wizyty w kenijskich szklarniach. To pozwoli nam lepiej zrozumieć całość cyklu produkcyjnego. Nie było jak zakpić z tych bredni. Ludzie przytakiwali mu, mówili: „great, great”. Każdy z obecnych powtarzał pięć czy sześć przypisanych mu ruchów. O jakim innym cyklu chciano nam opowiedzieć? Zawyła syrena i rozeszliśmy się.

Funkcję kantyny pracowniczej spełniała przybudówka z blachy falistej. Petycja o budowę nowej została złożona jeszcze zanim przyleciałem do Anglii. Latem było w niej za gorąco, więc wychodziliśmy jeść na zewnątrz.

Najedzony, położyłem się na dwóch plastikowych krzesłach. Upał wyznaczał rytm wszystkiemu. Ludzie prawie się do siebie nie odzywali. Dziewczyny siedziały w rzędzie, wystawiając twarze do słońca. Zmusiłem się, aby usiąść i czytać książkę z telefonu. Słońce odbijało się w ekranie tak, że widoczne były tylko zarysowania. Dałem temu spokój. Spojrzałem po opalających się. Miały założone okulary przeciwsłoneczne albo zamknięte oczy. Przyglądałem się ich piersiom, udom, twarzom. Wzdłuż ich rzędu przeszedł gruby Tadzio. Upraszał o papierosy. Skąpstwo miało w nim siłę instynktu. Obserwowałem jego dyskretną żebraninę. Jeśli ktoś mu odmawiał, prosił następnego z kolei.

Na powrót ułożyłem się na krzesłach. Chciałem pomyśleć o czymś, co wyłączyłoby mnie z tego miejsca. Podczas lanczu pisałem maile do samego siebie. Znowu usiadłem. Odczytałem czas z telefonu. Zostały trzy minuty przerwy. Upajałem się tym, że dźwięk syreny zastanie mnie z niegotową myślą. Miał eksplodować ze wszystkiego, na co chciałem spojrzeć, żeby móc to potem opisać. Wodziłem wzrokiem olśniony tym, że niczemu nie potrzeba moich myśli. Uśmiechałem się, spotykając spojrzenia innych.

Z dźwiękiem syreny ludzie podnieśli się, by sprzątnąć opakowania po jedzeniu i odnieść krzesła na ich miejsca przy stolikach. Biura były blisko, więc szliśmy powoli.

Do sali konferencyjnej wchodziliśmy przez pomieszczenie sprzedawców. Ich głowy, uzbrojone w zestawy głośnomówiące, odpowiadały skinieniami na nasze pozdrowienia. Trzeba było donieść rozkładanych krzeseł, bo tych w sali było za mało. Gdy krzątanina ustała, przywitał nas siedzący za biurkiem mężczyzna. Znałem go z widzenia. Pojawiał się na bloku podczas obchodu fabryki. Na wstępie poinformował nas, o tym, co zresztą była nam już wiadome – mianowicie,, że pokaże fotografie kenijskich szklarni. Postanowiłem zlekceważyć ten slajdszoł. Spojrzałem jednak, gdy pierwsze zdjęcie wyświetliło się tuż przede mną. Przedstawiało ono pięciu młodych murzynów, jadących na jednym motorowerze. Menadżer zaczął objaśniać: „To zdjęcie zrobiłem po drodze do wioski, w której mieliśmy się zatrzymać. Ci chłopcy pilotowali nas przez resztę drogi. Teraz zobaczycie, jak wygląda sama wieś. Niewiele jest do oglądania”. Pojawiły się zdjęcia zabudowań przypominających naszą kantynę. „W wiosce jest skład, w którym miejscowi mogą kupić ryż. To ten budynek z szyldem. Oprócz tego jest tylko jeden sklep i sprzedają w nim wyłącznie telefony komórkowe. Jest jeszcze kowal... więc to, co widzicie, to jakby główna droga. Sama wioska nie jest duża. Niedaleko jest dżungla” – powiedział, po czym wyświetlił zdjęcia drzew i rzeki o bardzo ciemnej wodzie. „Ludzie z wioski żyli wcześniej w dżungli, jako łowcy-zbieracze, tak sądzę, ale aby wprowadzić tam rolnictwo wycięto część drzew. Bez korzeni ziemia była zmywana do rzeki. Zawierała nawozy rolnicze, przez co woda przestała nadawać się do picia. Mniej więcej w tym czasie Fides wybudował w tych okolicach pierwszą szklarnię. Fides – musicie kojarzyć tę nazwę choćby z plakietek z nazwami naszych kwiatów. Fides sfinansowała również budowę studni głębinowej. To przyciągnęło ludzi. Żyli wtedy na skraju nędzy, bo wszystko uzależnione było od rzeki. Zwierzęta odeszły szukać wody i ci ludzie nie mieli już na co polować. W ten sposób zostali pierwszymi pracownikami szklarni Fides. Zbudowali swoją wioskę w ich sąsiedztwie. Myślicie, że nasze szklarnie są duże?” zwrócił się do nas z pytaniem. „Są maleńkie” – kontynuował, nie czekając odpowiedzi, a na ekranie pojawiła się fotografia. Była wykonana ze znacznej odległości, a mimo to z żadnej strony nie widać było końca zabudowań. „Aby obejść całość potrzeba czterdziestu minut”. Uznałem, że zmyśla. W ciągu czterdziestu minut mógłbym przejść parę kilometrów, tym bardziej poirytowało mnie, że w ogóle go słucham. Na ekranie pojawiały się kolejno zdjęcia wnętrz szklarni, roślin w różnym stadium wzrostu i ludzi przy pracy. Zobaczcie – powiedziałem po polsku. – Ci tam mają eleganckie maski, kiedy obsypują korzenie tym białym, a nam się wmawia, że to nieszkodliwe.

Mężczyzna spojrzał na mnie z uśmiechem, jakby i on zrozumiał, co mówiłem. Kontynuował, nie patrząc już na mnie. „Jesteśmy tylko jednym z największych klientów Fides, ale nie jedynym. Chyba wiecie, ile sadzonek kupujemy od nich miesiąc w miesiąc? Ich produkcja idzie w setki tysięcy”. To mnie zaciekawiło. Podniosłem rękę, a on udzielił mi mi głosu.

– Przy takiej produkcji, ilu ludzi tam pracuje?
– Około dwustu.
– Dwustu? – zapytałem zaraz. – Więc po ile godzin oni muszą pracować?
– Och... – zawahał się – około dziewięciu, może dziesięciu. Nie chcemy ich przecież zamęczyć – dodał, zaśmiewając się.

Drwina wypowiedziana z taką swobodą odebrała mi śmiałość.

– Więc w ich zasięgu są tylko szklarnie i ta wioska... – urwałem, a po chwili mężczyzna opowiadał już dalej.

„Teraz obok siebie pracują ludzie z plemion, które wcześniej się zwalczały. Dochodzi do konfliktów, ale można nad nimi zapanować. Tam nie wszystko jest pracą. Oni są bardzo zadowoleni, że mają dostęp do wody. Każdy z nich ma telefon komórkowy. Bardzo są z nich dumni. Zanim Fides zbudowała studnię, żyło im się bardzo ciężko. Zostały jeszcze zdjęcia ze spotkania z innymi gośćmi z Europy, ale nie będę was nimi zanudzał. To bungalow należący do Fides. Tam mieszkaliśmy. O! A to Yvonn, usługiwała nam”. Skurwysyn!– pomyślałem.

„To już wszystkie zdjęcia. Mam nadzieję, że gdy teraz weźmiecie do ręki doniczkę z chryzantemą, pomyślicie może, jak długą drogę już przebyła. Dziękuję za wasze przybycie. A teraz wracajcie, proszę, na swój blok, inaczej dostanie mi się od waszego szefa”.

Poszliśmy.

Wchodząc na blok, być może po raz pierwszy spojrzałem z podziwem, jak to wszystko było urządzone. Wystarczy, żeby od czasu do czasu komuś zachciało się kwiatka. To nie jest coś, o czym się myśli. Po kwiatek sięga się w tym samym supermarkecie, gdzie z półki ściąga się kawę, makaron, mleko. Wszystko jest na miejscu. Tak będzie zawsze. Gdybym w tym momencie zobaczył Starucha, założyciela fabryki, ukłoniłbym się. Odważyłeś się! Kto by pomyślał. Coś takiego, jak tysiące i tysiące gównianych kwiatków – to się rozchodzi po całym Zjednoczonym Królestwie. To angażuje Kenijczyków. To angażuje Polaków. Taki zestandaryzowany kwiatuszek, z liczbą pąków ustaloną pomiędzy sześcioma a osiemnastoma, nie wyższy niż dwadzieścia trzy, nie niższy niż szesnaście centymetrów. Do kupienia za trzy funty.

– Tadziu! – zawołałem, zajmując miejsce po swojej stronie pasa transmisyjnego. – Puść, proszę, radyjko. Ustaw klasyczną, jakbyś mógł. Wszystko jest cudowne, to miejsce jest cudowne, nie sądzisz? Tadzio schylił się do radia, które trzeba było wyłączać na czas przerwy.
– A coś ty się tam pytał tego menadżera? – zagadnął.
– A, o tych Negrów. On powiedział, że w dwustu dają radę porozsyłać tę całą produkcję. Coś mu się musiało pomylić. Choćby ich batem gnać, nie daliby rady. A słyszałeś gnoja, jak powiedział: „Nie chcemy ich przecież zamęczyć”? Jakby sam był właścicielem tych szklarni, łącznie z murzynami.

W tym czasie robot podjechał z zamówioną platformą chryzantem. Odebraliśmy z niego kwiaty i podprowadziliśmy do pasa. Odrywaliśmy felerne liście i układaliśmy doniczki na linii. Odjeżdżały od nas na linie pakujących.

– Ale zatkało mnie, jak on tak zaśmiał mi się w twarz – przeżywałem to znów. Tadziu milczał i zorientowałem się, że chyba nie zrozumiał wtedy wszystkiego.
– On tak mówił, jakby to całe Fides uratowało tamtym ludziom życie. Mają telefony, więc się cieszą! Przecież znowu mają wodę!Dobroczyńca czarnych...

Tadzio poszedł do komputera zamówić kolejną platformę. Kiedy wrócił, mówiłem dalej.

– Mnie się zdaje, że oni tak samo i na nas patrzą.
– A co mnie obchodzi, co myśli o mnie jakiś angol – powiedział.

Musieliśmy przepchać pustą platformę do stacji myjącej. Pchnąłem ją mocniej, niż było trzeba. Poszliśmy odebrać kolejną od robota. Skubaliśmy kwiatki w milczeniu. Zamyśliłem się i Tadzio zwrócił mi uwagę:

– Nad czym ty myślisz, jak tu nie ma nad czym myśleć. Czyść prędzej te kwiaty, to za pół godziny pójdziemy sobie do domu.

Prezentacja ujęła czasu z dniówki i nie spostrzegłem się, że to już prawie koniec. Nie mówiliśmy więcej o tym.

• • •

NIE ZAPOMNIJ WYRAZIĆ OPINII O TEKŚCIE NA SAMYM DOLE STRONY! CZEKAMY NA WASZE GŁOSY DO KOŃCA CZERWCA.

• • •

Poczta Literacka – spis opublikowanych tekstów

• • •

Daniel Orzadowski – 31-latek z Siemianowic Śląskich, wykształcenie średnie. W razie pytań o cokolwiek podaje adres e-mailowy: orzedowski@gmail.com.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information