Miasto Śmierci. Odcinek 4

Michał Curanda

Niektórzy uważają, że jeżeli nie byłeś w Mieście Śmierci, to nie znaczy, że ono nie istnieje. Większość miejsc na świecie znamy tylko z opowieści. Miasto Śmierci to wspomnienia z podróży do tej wyśnionej południowo-azjatyckiej metropolii oraz pełen praktycznych zagadnień przewodnik. To także powrót z zaświatów gatunku powieści odcinkowej.

 

 

Odcinek 4

 

Nie dajcie się zwieść mieszkańcom Miasta Śmierci. Ci ludzie wcale nie są martwi. Religia im to wpoiła jak wodę z przeklętej Rzeki Zapomnienia. Widziałem nawet raz ceremonię, podczas której tłusty kapłan dosłownie wlewał zebranym rzeczną wodę do ust razem z porcją mułu – sekciarska trawestacja chrześcijańskiego rytuału. Trzeba tu wspomnieć, że rzeka, czyli Sungai Kaelpaan, nazywa się tak nie bez powodu – wysoka temperatura sprawia, że jej wody ciągle parują, osnuwając miasto bladym całunem. Jest w niej coś paraliżującego ośrodek pamięci. Stąd to całe zamieszanie z zapominaniem – tak przynajmniej zasłyszałem przy herbacie. Tym samym moja opowieść o Mieście Śmierci jest kształtowana po części przez tę mgłę, przez rzekę, przez siły natury skażone ściekiem, przez obieg zamknięty wody w Mieście. Kiedy mgła opadnie, będę snuł senne historie, głowa mi będzie przy tym opadać na piersi. Kiedy zaś firana mgły podniesie się na chwilę, spróbuję oddać przebudzoną, pośpieszną żywiołowość metropolii.

Zapomniałem dodać, że mgła ma także swoje metafizyczne pochodzenie – jest powietrzem wydmuchiwanym przez jeszcze bardziej umarłych, sapiące cienie zamieszkujące niższą gęstość świata. Niektórzy twierdzą, iż to właśnie mieszkańcy Miasta Śmierci, pogrążeni we śnie, są tymi „jeszcze bardziej umarłymi”, że wyższa gęstość jest zarazem niższą i że przebudzenie do życia w tamtym świecie jest tym, co tu nazywa się śmiercią. Wedle tej teorii, mieszkańców upaja oddech ich własnych, śpiących ciał. Oddech jest lekki, toteż wędruje sobie w górę i podnosi się z rzeki. Jednocześnie na górze jest wdychanym powietrzem, które ciężkie od wilgoci opada z nieba. Tym sposobem nikt w Kota Mati nie potrafi dokładnie ustalić, czy jego życie jest rozwieszone jak sznur na pranie pomiędzy dwiema śpiącymi osobami, czy owe osoby są tym samym człowiekiem, a miasto jego fanaberyczną fantazją.

Czasem mgła robi się tak gęsta, że ledwie można nią oddychać. Ma się wrażenie, że połyka się ją kawałkami. Czasem człowiek nie potrzebuje pić, całą wodę spożywa w pokarmach. Dokładnie tak samo odczuwam tu powietrze – przyswajam je w postaci brył mokrego oparu. Toksyczne składniki wylewane z fabryk w górnym biegu Sungai Kaelpaan zatruwają umysł, zaklejają jak klajster ważne połączenia w mózgu i nagle świat przed oczyma zaczyna się multiplikować. Przypomina to wszystko tani efekt z teledysków końca lat osiemdziesiątych – rozwarstwianie się konturów postaci podczas ruchu. Nogi natychmiast wiotczeją, całe ciało raptem nabiera wagi i już nie ma możliwości utrzymania się na powierzchni tego półpłynnego limbo. Następuje opadanie, zaś dno, czyli wcześniejszy chodnik, oczekuje bezwładnych ciał. Towarzyszy temu rodzaj błogości, który czasem da się odczuć, kiedy po dniu pełnym udanych przedsięwzięć leży się już na łóżku. Po kilku chwilach to uczucie ustępuje, pozostawiając po sobie taki chłód, jaki ogarnia nas, gdy ktoś zabierze nam w nocy koc – nerwowe poszukiwanie resztek tamtego komfortu, wewnętrzny komentarz: „I co? Już po wszystkim?”, a potem dalsze opadanie w głęboki sen. Po tamtej stronie czas płynie inaczej i zgodnie z prawidłami snu rozciąga się w kilkudniowe epizody. Ów sen kończy się przed kominkiem u doktora Ketera lub w mojej zatęchłej pościeli. Wspomnienia krystalizują się i całonocna eskapada do Kota Mati jest klarowna, może nawet bardziej niż osnuta zmęczeniem rzeczywistość nadchodzącego poranka. Z jednego miasta do drugiego zabierają mnie na przemian proszek Ketera i mgła znad Rzeki Zapomnienia. Zdarzyło mi się zadawać sobie pytania: „Co jeżeli mgła zawiera lotny odpowiednik Kobierców? Czy to oznacza, że Kobierce istnieją też w wizji tworzonej przez Kobierce?”. Te i inne wątpliwości sprowadzają się ostatecznie do kwestii umiejscowienia Kota Mati, a to przecież trochę tak, jakby pytać się o umiejscowienie wszechświata.

Myślę, że Kota Mati jest jednym z bastionów upadającej cywilizacji. Przeludnionym, nawiedzanym przez tajemnicze mgły, korodującym, reumatycznym, bezsennym i maniakalnym. Uważam, że to miasto kruszeje jak wczorajszy placek ryżowy. Słyszałem przepowiednie, powtarzane szeptem przez świętych wariatów, według których nadejdzie ulewa połączona z lokalnym, miniaturowym tsunami i Rzeka Zapomnienia wyleje się na ulice – zatopi stragany i zadusi stałą klientelę piwnic opiumowych. Fundamenty kolonialnych kamienic nie zniosą większej ilości wilgoci. Ziemia i tak jest już zbyt miękka, a wtedy zmieni się w błoto. Domy zaczną się przechylać i opierać o siebie nawzajem. Ciżba pogubi buty – błoto wessie je z głośnym siorbnięciem i beknie. Będzie padać całymi dniami. Pora deszczowa nigdy nie ustanie.

Niniejszy przewodnik postanowiłem stworzyć właśnie po zetknięciu się z tą przerażającą prognozą. Obym zdążył opisać jak najwięcej, skatalogować wszystkie zjawiska pogodowe i stosunki społeczne – w przeciwnym wypadku przewodnik będzie niekompletny. Zresztą nawet gdybym miał dokończyć opowieść przed nadejściem błotnej katastrofy, to i tak bez znaczenia, bo byłby to opis rzeczy i ludzi sprzed katastrofy. Bezpośrednia przeszłość nie będzie już nikogo obchodzić, przewodnik przeterminuje się. Turyści, których stały dopływ zapewnia Miastu doktor Keter, będą woleli omijać błotną metropolię z daleka, wybiorą Bangkok, Seul albo Bombaj, inne przeludnione molochy, już nie tak bliskie mojemu sercu.

Co rusz wspominam o melinach opiumowych, więc rozwinę ten temat. Otóż w melinach opiumowych paradoksalnie nie podaje się opium. Rynek zdominowały ekstrakty z Kratomu – jakiejś lokalnej rośliny. Podobno efekty są porównywalne, ale ciężko jest mi to stwierdzić, bo nigdy nie miałem okazji spróbować opium. Kratom rozleniwia, wzmaga popadanie w stany półpłynne, ma w sobie podobno coś z Rzeki, której wody piją tylko wariaci. Pomaga na chwilę zapomnieć o szaleństwie i znieczula na brak komfortu – zaiste cenna właściwość. Zapalam czasem Kratom i wtedy jak ręką odjął przestaje mi wadzić, że spływam potem, że śmierdzę, że wszystko wokół cuchnie kanałem i zgnilizną, że tłum za oknem huczy jak wodospad Niagara, że prostytutka ma penisa. W takich momentach zaczyna mi to wszystko odpowiadać i nagle cieszę się nawet z tego, że prostytutka ma męskie przyrodzenie. Mam swoje powody, aby na razie za bardzo nie penetrować tych tematów, ale powiem jeszcze, że tu wszystkie prostytutki mają penisy, co do jednej. Należą one z reguły do niskiej kasty.

W Kota Mati istnieją trzy wysokie kasty – kapłani, handlarze i rzemieślnicy, przy czym ostatnia kategoria obejmuje znacznie więcej ludzi aniżeli tylko wytwórców. Wchodzą do niej również pracownicy sektora usługowego, których jest ogromna liczba. Dalej są dwie kasty niskie i jedna podludzi.

Psami nazywa się członków najniższej kasty i nie traktuje się ich jak istoty ludzkie. Mimo to znajdują się między nimi prominentne osoby, które zdołały zgromadzić wpływy i kapitał – na przykład Mama Bokser, jednooka szarlatanka, pochodząca z Kantonu, która w ciągu swojego krótkiego życia musiała wykazać się większą bezwzględnością niż otaczający ją mężczyźni. Mama posiada przerażającą reputację związaną ze swym warsztatem zielarskim, w którym podobno dokonuje zombifikacji swoich ofiar. Nie wszyscy są traktowani przez nią równo, albowiem jednooka ma słabość do białych obcokrajowców. Choć daleko jej do radykalnej aktywistki, to skrycie uważa, że europejska kolonizacja Azji miała szanse otworzyć drogę ku zatarciu granic między kastami.

Raz do roku niektórzy mieszkańcy Kota Mati uczestniczą w krwawym pochodzie przez miasto, który ma na celu kontrolę kasty najniższej i jest ironicznie nazywany Nocą Długich Noży. Owa fatalna pora przypada zwykle na równonoc wiosenną. W tym dniu „pieski” nigdy nie wiedzą, kiedy z mgły przenikającej Miasto nagle wynurzy się facet z kawałkiem szkła albo rdzewiejącym nożem, naostrzonym na kamieniu. Chowają siebie i swoje młode do lichych domków – nie jest jednak łatwo ochronić się przed spadającą na dach siekierą lub głazem, wyłowionym z mułu rzecznego przez krwiożerczych oprawców. W związku z tym, że każdy może tej nocy łazić z nożem po ulicy, załatwia się wtedy różne porachunki międzyludzkie. Nie jest wówczas widokiem tak rzadkim, jak to się może wydawać, ciało bogacza poniewierające się w błocie, obleczone w niegdyś białe szaty, ze swym własnym nożem ceremonialnym zatkniętym pomiędzy łopatki – oczywiste samobójstwo. Jeśli masz szczęście, to może wciąż ma na sobie jakąś błyskotkę, która odmieni twoje życie.

Ale to opowieści o przytłaczającym czasie. A jest przecież także lekki czas, kiedy mgły opadają na miasto jak mętny, duszący wywar. Na skrajach śliskich, glinianych ulic rozlega się wtedy muzyka i zwykły spacer przez miasto przypomina podróż przez koktajl mleczny, w którym ktoś zmiksował palmy i butwiejące stragany. Inna rzecz, do której mogę porównać taki spacer, to wpatrywanie się w wir w maszynie doktora Ketera i próby poznania wyłaniających się z niego kształtów.

Oczywiście jest wielu takich, którzy zakładają, iż porządek świata trwa tylko dzięki istnieniu kast i niezmiennych relacji pomiędzy nimi. Przedstawiają oni całą tę sprawę niepiśmiennemu ludowi niższych klas jako system abstrakcji, status quo niezależne od rzeczywistych stosunków, nadane przez niebiańskie lub diabelskie moce, które musi być zachowane, aby ryż wzrastał na polach otaczających Rzekę Zapomnienia.

Istnieje jeszcze jedna, zapomniana kasta – Terlupa, Ukarani. Jej członkowie funkcjonują na granicy pomiędzy systemem klasowym a obcokrajowcami. Niegdyś jedną z najbardziej dotkliwych i poniżających kar było wykluczenie z przypisanej sfery. Ukarany przestawał wtedy istnieć dla rodziny, przyjaciół i znajomych. Niektórzy potrafili na tym skorzystać, toteż kiedy pojawiły się głosy związane z abolicją kary śmierci i zniesieniem niewolnictwa, nikt właściwie nie podnosił kwestii Terlupy. W obliczu przepełnionych więzień i aresztów Kota Mati urząd policyjny nieustannie naciska na zachowanie kasty ukaranych, albowiem tworzy ona naturalne społeczne więzienie i powszechnie uznaje się, iż jeśli ktoś jest członkiem Terlupy, to zasłużył sobie na to przewinieniem tak ciężkim, że spotyka się z pogardą innych ukaranych. W istocie jest to błahy argument – w skład Terlupy wchodzą zwykle osoby, które postawiły swoją pozycję społeczną na szali w grze o średnie lub wyższe stawki. Ludzie biedni gniją w Rzece lub w obrębie murów więziennych. Jak można trafić do kasty zapomnianych? Najprostszym sposobem są niewłaściwie ulokowane ambicje polityczne.

• • •

Miasto Śmierci – spis odcinków

• • •

Pierwsze odcinki Miasta Śmierci ukazały się w 45. numerze magazynu „Ha!art”.

• • •

Michał Curanda – 29-letni mieszkaniec Husavik na Islandii. Z wykształcenia antropolog. Prowadzi własnego bloga. W krąg jego zainteresowań wchodzą antyczne kulty misteryjne, holokaust, tarot, siłownia i minimalizm. Na co dzień jest przewodnikiem po lodowcu.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information