Przemysław Witkowski - Seks w Wielkim Mieście jako rewolucja burżuazyjna (cz. 2)
Dawno, dawno temu, była sobie wyspa... trochę Holendrów, trochę Indian i trochę paciorków. I z tych paciorków powstały parowce i drapacze chmur, Wall Street, światło elektryczne, gazety, Ellis Island, Yankees, Central Park i Wystawa Światowa, Broadway, Budynek Chryslera i Studio 54.
Carrie Bradshaw
Seks w wielkim mieście to serial o posiadaniu. Nie da się ukryć, że esencją relacji w tym serialu jest pieniądz. Czy to w formie materialnej, czy też zaklęty w magiczny ekwiwalent – markę. Główną relacją Carrie z koleżankami jest wspólnota w kupowaniu. Okazywanie sobie przedmiotów, podziwianie ich zestawienia u koleżanek i wymiana doświadczenia z ich nabywania może być porównana w swojej intensywności i wszechobecności tylko do relacji erotycznych z licznymi, zmieniającymi się często partnerami seksualnymi. Zresztą, te dwie sprawy są w serialu intensywnie ze sobą splecione.
Na urodzinach Mirandy, Carrie i jej przyjaciółki decydują się budować seksualne relacje tak jak ich zdaniem robią to mężczyźni – bez emocjonalnego zaangażowania; i że będą to robić świetnie ubrane. Jednak, jak widzimy, patriarchat nie zamierza wcale ułatwić im zadania.
W czołówce serialu jest ujęcie, w którym widać napis na autobusie: Carrie Bradshaw knows good sex. Jest on zderzony praktycznie od razu z bohaterką stojącą na ulicy w sukieneczce typu mocno dziecięcego. Otwierająca scena filmu numer jeden jest jeszcze bardziej czytelna – nowa w Nowym Jorku dziewczyna patrzy na witrynę sklepu i widzi leżącą pośród biżuterii, torebek i ubrań, wyglądającą jak manekin (a może nawet będącą manekinem), zimną i martwą Carrie Bradshaw. Już wie co, ją czeka w tym mieście. Metki i miłość – tego poszukują, mówi głos z offu czytelnie informując mniej rozgarniętych widzów, jaki jest cel życia w wielkim mieście.
W samej czołówce mamy więc dwie role, jakie spełniać może kobieta w kapitalistycznym patriarchacie – kobiety-dziecka i przedmiotu. Bohaterki są dziecinne także w prywatnej wewnątrzgrupowej rozrywce – wieczór panieński Carrie te cztery wyzwolone singielki spędzają na słuchaniu muzyki ze swojej młodości (lata osiemdziesiąte), pijąc szampana z butelki i przebierając się i udając modelki – gama rozrywek typowa dla czternastolatek, a nie czterdziestek. Same zresztą nie mają problemów z uczynieniem z siebie przedmiotu. Kiedy Miranda chce zrobić prezent swojemu partnerowi, czyni z siebie stół do sushi. Sama sprowadza się do roli przedmiotu, robi mu lovely meal, jak to kobiety zwykły czynić w dawnej, jawnie patriarchalnej Ameryce, czyli podaje do stołu, z tym że tu jest to lovely meal nowej ery, gdzie zarazem stołem i potrawą jest ona, wyuzdany, użyteczny przedmiot.
Symboliczną sceną, która pokazuje, jak te dwie role – kobiety-przedmiotu i kobiety-dziecka – zlewają się w jedną ku chwale jeszcze większej konsumpcji, jest spotkanie na jednej imprezie Samanthy (50+ l.) i Miley Cyrus (15 l.). Okazuje się, że obie noszą ten sam strój – złotą, kusą sukienkę. Mimo początkowego napięcia, razem przyjaźnie pozują do zdjęcia udowadniając, że nawet jeśli jest się w wieku przedprodukcyjnym albo poprodukcyjnym, ciągle można być radosnym i wartościowym podmiotem konsumpcyjnym dobra, człowiekiem, być coś wartym, wartą. Spektrum kapitalistyczne rozszerzyło się dziś na te dawniej wykluczone z najintensywniejszej konsumpcji grupy – dziewczynki przed miesiączką i kobiety po menopauzie. Ten sam strój to w tym wypadku mundur nowicjusza w konsumpcji; nowicjusza ze wstępującej i zstępującej części targetu firm reklamujących marki; marki oznaczające zamożność i seks.
Zamożność jest tu zresztą cechą domniemaną dla naszych bohaterek. Prawniczka, PR-owiec, właścicielka galerii i dziennikarka nie posiadają większych problemów materialnych, chyba że zdarzy się im podobny wypadek jak Carrie, która wydała 40000 dolarów na buty, przez co zabrakło jej na depozyt za apartament na Manhattanie. Kiedy okazuje się, że nie ma pieniędzy, Carrie dużo płacze, a pieniądze pożycza od koleżanki, czyli znów zachowuje się jak czternastolatka. Kiedy w końcu stać ją na nieruchomościowy raj, to tylko dlatego, że kupi jej go mąż, za co ona – klepnięta w tyłek – zapiszczy jak gumowa zabawka.
Zacznij odczuwać to, czego od ciebie oczekuje, zazdrość – mówi bohaterka do koleżanek, pokazując swoje nowe, bardzo drogie mieszkanie, co dobrze obrazuje esencję tej relacji. Najlepszą rozrywką i przyjemnością w serialu, tuż obok seksu, jest kupowanie oraz pokazywanie i obdarowywanie się przedmiotami. To trochę jednak słabo jak na wymarzone rozrywki elit. Przed kapitalizmem wkładały one jednak nieco więcej fantazji w swoje ulubione czynności. orgie, rzezie, obżarstwo, alkohol i różnorodne środki odurzające – słowem, ogólne pławienie się w rozpuście i rozpasaniu. Okazuje się, jak niewiele wolno na absolutnym szczycie: uprawiać standardowy seks, ubierać się w wybranych markach, kupować i darowywać zakupione przedmioty. Amen. Smutne to niebo, nudny to raj. Niewiele można, choć wydawałoby się, że można wszystko.
Zgodnie z wielowiekową patriarchalną tradycją, Carrie chce wziąć ślub z powodów ekonomicznych. Chodzi jej o prawo do ich wspólnego z Bigiem mieszkania. Ogólnie w filmie mamy miłość w rytmie intercyzy i zimny świat nordyckich bogów. Big pyta się, czy poszukać jej brylantu, Carrie odpowiada, że wystarczy jej wielka garderoba, romantyzm, namiętność i ciepło, mniej więcej takie, jak w notowaniach giełdowych; transakcja kupna / sprzedaży, z określeniem warunków rozwiązania umowy. Największym wyrzeczeniem dla Carrie jest ubranie do ślubu sukienki bez metki, spotyka się to z podziwem lub wręcz z zachwytem koleżanek. Jednak sukienka ta symbolizuje prostotę, którą porzuca Carrie dla blichtru i konsumpcji – sesji w Vogue i idealnej sukni od znanej projektantki. Oczywiście, owa projektantka zachwycona tym, jak wygląda w sukience nasza bohaterka, darowuje ją Carrie. Znów powraca mit kopciuszka. Wzruszające, bajkowe, naiwne.
Blichtr jednak odstrasza partnera, który szuka prostoty i stabilności (jak to ojciec) i Carrie zostaje na lodzie. Mimo tego, że sypia cały czas w perłach (zawsze gotowa by przemienić się w seksualny obiekt), czyta (intelektualistka), pisze (artystka) i pożycza książki z biblioteki (społeczniczka) – to jednak odejście od prostych amerykańskich wartości niszczy miłość, jaką sobie zbudowała z ojcem. Big kocha prostotę, chce prostego ślubu, bez wystawnej ceremonii. Odzywają się tu wyraźnie purytańskie, protestanckie korzenie amerykańskiego kapitalizmu; mieć – tak, inwestować – tak, obnosić się – nie. To ostrzeżenie od tradycyjnej, konserwatywnej Ameryki – próżność to grzech, akumulacja – niekoniecznie.
Jest i dotychczas ukryte zbrojne ramię. Gdy rosyjski kochanek Carrie w kłótni niechcący uderza bohaterkę, pojawia się oczywiście Big, żeby w stylu Ronalda Wilsona Reagana „kick some Russian ass”. I dopiero pogodzenie liberalnej Ameryki Carrie i konserwatywnej, zdystansowanej do gejów, blichtru, przyjęć i marek (choć przecież nie wrogiej samej akumulacji) daje nam konserwatywno-liberalny amerykański raj pogodzonych republikanów i demokratów z waszyngtońskich elit; świat, w którym bohater i bohaterka w idealnie umeblowanym domu mogą przekazywać sobie na święta ważne przedmioty, zadowoleni, zamożni, siwiejący, bezdzietni.
Przypieczętują to przysięgą małżeńską – z gruntu rynkową – zawsze twoja, zawsze twój; przedmiot należy do przedmiotu; związani kontraktem zawartym w ratuszu, przy świadkach w postaci innych par małżeńskich, zwykłych amerykanów, a przypieczętuje to zwykłe party – jedzenie hamburgerów i picie szejków z przyjaciółmi – jak każdy Amerykanin, jak każdy z nas, samo ciśnie się na usta. Sama Carrie powie – tak to jest z tradycją, akceptujesz ją czy nie, ona bierze górę.
W wersji filmowej kapitalizm wychodzi jednak ze swoich białych, metropolitalnych ram – poznajemy zarówno mniejszości rasowe z mniejszych miast, jak i rajski ogród arabskich peryferii. Rzadko tego typu wątki pojawiają się w serialach, dlatego warto zauważyć, że w filmie – tak. Afroamerykanów reprezentuje czarna służąca Louise z St. Louis. Afroamerykanka stereotypowa aż do bólu – ma pięcioro rodzeństwa, rodzinę rozkrzyczaną, acz sympatyczną. Każda biała królowa z klasy WASP (White Anglo Saxon Protestant), a taką jest przecież Carrie, musi mieć jednak swoją czarną służącą. Dokładnie tak jak Scarlett o'Hara i inne (POSZUKAJ).
Służąca taka, niczym Booker Washington, nasz dobry murzyn z marzeń amerykańskich tradycjonalistycznych rasistów, dzięki pokornej i ofiarnej pracy dojdzie do czegoś. W tym wypadku to coś symbolizuje podarowana przez Carrie torebka Louis Vuitton. Prawdziwy stosunek do czarnych wyraża Miranda, która szukając mieszkania mówi – widzę białego mężczyznę z dzieckiem, gdziekolwiek się udaje, tam będzie moje miejsce. Louise jest trochę służącą, a trochę adoptowaną czarną córką, już dorosłą, co odejmuje masę kłopotów wychowawczych Carrie. Nie jest z pewnością osobą dorosłą, ale właśnie często wprowadzaną w komediach romantycznych figurą czarnej służącej / pokojówki / grubej koleżanki, która nie ma szans na pełnoprawnego mężczyznę i główny wątek, gdyż nie pochodzi z odpowiedniej klasy społecznej. Tu jednak USA wskazuje, że i dla takich osób istnieje szansa na awans. Mój własny Luis Vuitton! – krzyczy czarna służąca. I ona może kiedyś zostanie bogatą panią.
Pojawia się też naiwna wizja Orientu, romantyczna, XIX-wieczna, wprost z literatury kolonialnej. Jest szarmancki szejk, przygody wśród dziwnych zwyczajów – taki Indiana Jones dla ubogich, zamiast skarbów emirów – ropa, nowe płynne złoto. Oczywiste skojarzenie ze złotym wiekiem kolonializmu nasuwa też strój Mirandy, która ubrana na angielską kolonistkę, w stroju khaki i korkowym hełmem, paraduje po Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Pojawia się też arabska gościnność, jako uzasadnienie szerokiego strumienia środków płynących z tego regionu i arabski mistycyzm oraz pogodzenie z losem, jako uzasadnienie zgody na opłacalny dla USA autorytaryzm miejscowych dyktatorów i władców.
Jako wiarygodni klienci, członkowie arabskich elit nie mogą spotkać się także z potępieniem za traktowanie kobiet przez islamskich tradycjonalistów. Oparty o surową publiczną moralność seks okazuje się być dla singielek bardziej wyrafinowany, a kobiety okazują się być szczęśliwe w tym systemie, gdyż pod tysiącletnia tradycją kryje się tegoroczna kolekcja. Cóż. jak stwierdza ostatecznie Carrie – trzeba przestrzegając tradycji, tyle że odpowiednio ozdobionej.
Serial, mimowolnie, podsuwa nam w cukierkowej wersji coś, co stoi za bogactwem nowojorskich singielek – żeby coś było Nowym Jorkiem, coś musi być Bangladeszem. Co kryje się pod naszą zachodnią emancypacją bogatych kobiet – ano stary dobry kolonializm, bo produkty nie biorą się znikąd, ale z południowo wschodniej Azji, a ropa jest dostępna, bo na Półwyspie Arabskim mamy swoich szejków. Wolność białych zamożnych kobiet okazuje się być okupiona podległością ludzi innych ras i zniewoleniem w krajach rozwijających się.
Kapitalistyczna rywalizacja skutkuje nieodmiennie budową imperium, zarówno militarnego, jak i kulturalnego, którego utrzymanie pozwala zachować dominację w dziedzinie gospodarczej i ogromną konsumpcję. Seks w wielkim mieście, podsuwając nam kierunek myślenia (Meksyk, Bliski Wschód), mimowolnie wskazuje korzenie bogactwa amerykańskiego imperium. Siedzisz w Strefie Gazy, masz dziewięcioro rodzeństwa, nie masz za to pracy, a w dom obok uderzają izraelskie rakiety. Wtem oglądasz drugą cześć Seksu w wielkim mieście. Nie należy się dziwić, że są tacy, którzy chcieliby bohaterki filmu zabić. Ja chcę, choć w Strefie Gazy nie mieszkam.
Trzeba też uczciwie zaznaczyć korzyści, jakie płyną z serialu. Niewątpliwie zaś korzystają z tego liczne firmy produkujące rzeczy. Ilość product placement w filmowych wersjach przekracza nawet intensywność bloku reklamowego przed pogodą na jedynce. Kubki sieci kafejek znanej z łamania praw pracowniczych pojawiają się w każdej scenie, a bohaterki siorbią z nich latte nawet w najbardziej absurdalnych momentach. Takich produktów jest więcej, dużo więcej, ale może nie róbmy im niepotrzebnej reklamy.
Kobiety niewątpliwie zaliczają w tym serialu jakiś awans społeczny, od czasów kiedy ze świeżą chustką, na prozaku, czekały z ciastem w rękach na wracającego z pracy męża. Jest to jednak awans dla wybranej, najbogatszej grupy, do tego ograniczony do pewnych wybranych aspektów. To mężczyznom pozostawia się tu rolę podmiotu stawnowiącego o prawach i zasadach. Niewątpliwie kobiety mogą wydawać ciężko zarobioną hollywoodzką kasę; niewątpliwie spisywanie intercyzy to postęp od czasów, kiedy kobieta była własnością męża, a poruszenie publicznie tematów takich jak choroby przenoszone droga płciową, środki antykoncepcyjne i seks dla przyjemności – to sprawa istotna. Nie da się jednak ukryć, że dziś to raczej oczywistość, a nie żadna wielka emancypacja.
Pozostaje jedno pytanie: co robią nasze singielki podczas okupacji Wall Street, po której stronie stoją w swoich futrach, szpilkach? Bo co zrobił Big jako finansista, już wiemy i czujemy w portfelach po cięciach socjalnych. To właśnie stąd Carrie ma na swój nieruchomościowy raj, garderobę i Blahniki – z portfela niemieckiego emeryta, z oszczędności Greka, z kredytu hipotecznego Polki. Możliwe, że gdyby demonstranci na Wall Street wygrali, naszym sympatycznym singielkom ogolonoby głowy i przepędzono je po mieście, jak niegdyś Francuzki sypiające z faszystowskimi okupantami.
Jak każda zmiana o charakterze rewolucyjnym, emancypacja kobiet w Polsce musi mieć swój okres burżuazyjny. Ton jej nadawać muszą zadowoleni bogacze, walczący o większą wolność do wydawania swoich pieniędzy, o szersze spektrum możliwości zaspokajania libido, o wolność od opresyjnego uniwersalizmu konserwatywnej tradycji – wolność, która sprawi, że uwolnieni z moralnego gorsetu, będą mogli przekraczać dla własnej wygody dawne obostrzenia, jakie stawiała przed nimi norma społeczna, tabu, religia.
Na argument, że przecież to jest jakiś postęp, mam jedną odpowiedź: amerykańscy niewolnicy też mieli regularne badania lekarskie. Czy uzasadnia to niewolnictwo? Nie sądzę. Cieszmy się, że mamy ten etap za sobą. Czas na następny.
• • •
Zobacz także:
Przemysław Witkowski - Seks w wielkim mieście czyli ego przegrywa walkę (cz. 1)
• • •
Przemysław Witkowski (ur. 1982) – poeta, doktor nauk politycznych, współredaktor 8. Arkusza Odry; finalista (2008) i laureat (2009) konkursu imienia Jacka Bierezina; wydał arkusz "Lekkie czasy ciężkich chorób" (2009) i książkę "Preparaty" (2009); współpracuje z "Krytyką Polityczną" i "Ritą Baum".