Korporacyjny uniwersytet a kryzys finansowy. O co właściwie chodzi? - Christopher Newfield w rozmowie z kolektywem Edu-factory
Edu-Factory: Przez ostatnie dwa dziesięciolecia w USA politycy i akademicy szeroko debatowali nad kryzysem uniwersytetu. Jako autor licznych artykułów i dwóch książek miałeś swój wkład w tę debatę; (...)
Czy mógłbyś przybliżyć nam jej rezultaty?
Christopher Newfield: Kryzys uniwersytetu zapoczątkowały konserwatywne ataki na procesy demokratyzacji społeczeństwa, które powojenny uniwersytet, szczególnie zaś uczelnie publiczne, wspierał na gruncie amerykańskim. Ataki te za cel obrały sobie uniwersytet, nie tylko dlatego, że był on schronieniem dla centrowych i lewicowych idei, ale również dlatego, że był miejscem wytwarzania naukowych i technologicznych innowacji, na których system biznesowy się opierał, szkolił również kadry, które zarządzają tym systemem – tak zwaną „siłę roboczą przyszłości” bez której żadna firma internetowa czy bank inwestycyjny nie mógłby działać choćby przez dzień. Prawica w latach sześćdziesiątych rozpoznała, że uniwersytet wytwarza masową klasę średnia, która otwarcie kwestionowała światopogląd elit ekonomicznych i militarnych okresu Zimnej Wojny, trzymających w twardym uścisku politykę USA w latach pięćdziesiątych. Uniwersytet wydawał się więc wylęgarnią tych wszystkich problematycznych ludzi, którzy protestowali przeciwko segregacji rasowej, sympatyzowali z ofiarami kolonializmu oraz demonstrowali przeciwko rozwijaniu arsenałów atomowych czy wojnie w Wietnamie. Inaczej niż duże korporacje, narodowa polityka, firmy prawnicze, kościoły białych, czy inne podpory establishmentu, uniwersytet przekazywał wiedzę techniczną, polityczne przekonania, oraz ekonomiczne tytuły nie tylko kontrolowalnej elicie, ale również 50-60% populacji, która w połowie lat siedemdziesiątych, choćby tylko otarła się o studia.
Pierwszą flanką prawicowego uderzenia były „wojny kulturowe”, niezliczone i w dużej mierze udane wysiłki zdyskredytowania praw obywatelskich czy usług publicznych (których symptomem mogą być takie popularne kategorie jak „kultura zależności” czy „królewny dobrobytu”) oraz podważenia nowej wiedzy społecznej wyłaniającej się na uniwersytetach (poprzez kategorie „poprawności politycznej”, „multikulturalizmu”). Brano na cel każdą formę wiedzy akademickiej, która była wzbogacana przez kontakt z ruchami społecznymi. Druga flanką, którą nacierała prawica, były wojny budżetowe, w ramach których szkolnictwo wyższe było wychwalane jako klucz do sprawnej „ekonomii opartej na wiedzy”, przy jednoczesnym ograniczaniu mu publicznego wsparcia. Sektorem, który został dotknięty w szczególny sposób tymi atakami były publiczne uniwersytety, uczące do 1995 roku 80% studentów amerykańskich uczelni. Liczby są zatrważające: badanie wykonane przez Urban Institute pokazuje, że udział wydatków na edukację wyższą w stanowych budżetach w całym kraju spadł z 6.7% do 4.5% w ostatnich 25 latach dwudziestego wieku. Raport Uniwersytetu Kalifornijskiego głosi, że wsparcie stanowe w przeliczeniu na każdego studenta spadło o blisko 40% w dolarach realnych.
Środki, które wcześniej ucięto w budżetach przeznaczone były na szeroko rozumianą publiczną wyższą edukację – na działania związane z kształceniem, podnoszące niezależność, osobisty rozwój, zdolności przywódcze zwykłych studentów. Cięcia w państwowych subsydiach nie dotknęły szkół prywatnych czy badań ufundowanych ze środków federalnych: szkoły, których absolwenci rządzą Wall Street i Waszyngtonem były bogatsze niż kiedykolwiek wcześniej. Bogactwo to pochodziło w dużej mierze z inwestycji w fundusze hedgingowe i inne ustrukturyzowane instrumenty inwestycyjne (structured investment vehicle), które niedawno wybuchły, a jednak pozwalały przez szereg lat z rzędu na wzrost przychodów uczelni takich jak Harvard, Stanford i Princeton między 15% a 30% rocznie. Również federalne instytucje rozdające granty ukierunkowały swoje programy na uzyskiwanie komercyjnych wyników i pomiędzy 1990 a 2005 rokiem podwoiły swoje budżety w dolarach realnych: 70% tych pieniędzy przeszło bezpośrednio w ręce biznesu, zaś większa część pozostałych do uniwersytetów.
Zatem finansjalizacja uniwersytetu była możliwa dzięki wojnom budżetowym. Była procesem, który dotknął zarówno prywatny jak i publiczny uniwersytet, mimo, że w różny sposób. Współczesny kapitalizm w rzeczywistości nie oszczędza uniwersytetu od procesu finansjalizacji, który był jedną z jego cech jeszcze przed obecnym kryzysem. W związku z tym, chcieliśmy zapytać jaką rolę odegra uniwersytet w politycznym i kulturowym rozwoju współczesnego społeczeństwa?
Cięcia oszczędziły korporacyjne cele szkolnictwa wyższego, jednocześnie zgniatając jego masową podstawę. Głównym tego efektem jest fakt, że wielość nowo wypuszczonych absolwentów, posiadająca słabe umiejętności, większe zadłużenie i mniejsze zaangażowanie na polach aktywności obywatelskiej (których zaufanie zostało dotkliwie nadszarpnięte), nie może oczekiwać, że obejmą demokratyczna kontrolę nad własnym społeczeństwem, muszą więc dążyć do wciśnięcia się w miejsca, które będą rozdzielane w oparciu o interpretację warunków ekonomicznych przeprowadzanych przez politycznych i ekonomicznych przywódców.
To prowadzi nas do kwestii dzisiejszego kryzysu. Jego najbardziej bezpośrednim efektem będą dalsze cięcia w usługach publicznych, włączając w to uniwersytety. Tym razem ucierpią na tym również szkoły bogatych elit: Cornell University, kiedy tylko przekalkulował, że jego przychody spadły, ogłosił zamrożenie zatrudniania; inni będą podążać tą droga. Badania prowadzone ze środków federalnych zostaną zredukowane, oddziałując tym samym na budżety dużych jednostek badawczych w sektorze akademickim. USA chcąc rozpocząć wojnę w Iraku i obniżać podatki od zysków kapitałowych, wpadły w bardzo duży deficyt federalny w trakcie gospodarczego boomu. Rządy będą znajdować się pod ogromną presją, by obniżyć koszty działania sektora usług publicznych i dlatego szkolnictwo wyższe będzie w ciągłym regresie.
W tym sensie kryzys finansowy jest ostatecznym tryumfem prawicowej „doktryny zaciskania pasa”. Została rozwinięta w trakcie rządów administracji Reagana: użycie deregulacji rynku oraz obniżki podatków dla bogatych w celu zdegradowania usług publicznych, podkopania powszechnego poparcia dla nich oraz stworzenie tak dużego deficytu budżetowego, by rząd był zmuszony do dalszych cieć. W przypadku uniwersytetu wynik można porównać do działania finansowej bomby neutronowej. Pozwoliło to na przeżycie technologicznym wydziałom uniwersytetu, lecz jednocześnie obezwładniło wszystkie powiązane z niezależną myślą polityczną i kulturową oraz z rozwojem społecznym.
Kolejnym punktem stycznym kryzysu finansowego z kryzysem uniwersytetu wydaje się nam system kredytów studenckich. Funkcjonuje on jako postać uspołecznienia ryzyka w obrębie korporacyjnego uniwersytetu. Poprzez system kredytów, studenci biorą na siebie ryzyko, płacąc z góry część swoich przyszłych zarobków (jak to ma miejsce w przypadku opcji na giełdzie). W rezultacie zamierzają spłacać swoje kredyty przez kilka lat po studiach.
W tym kontekście moglibyśmy pomyśleć o systemie kredytów studenckich jako rodzaju finasjalizacji dobrobytu. Jest to wieloznaczny proces: z jednej strony studenci zaciągają kredyty, by zabezpieczyć swój dostęp do edukacji, z drugiej rynki finansowe tworzą perwersyjną odpowiedź na ludzką potrzebę dostępu do edukacji. Perwersyjnym działaniem rynków finansowych jest obniżanie przyszłych zarobków studentów przez długi zaciągnięte w celu zdobycia wykształcenia.
Rozpoczyna to proces głębokiej dyskwalifikacji zarówno pracy akademickiej jak i produkcji wiedzy. Wewnątrz akademii skutkiem tego procesu jest déclassement siły roboczej, poprzez silny wzrost niepewności i przygodności pracy, jak również przez proces utraty politycznej pewności siebie, do którego się odwoływałeś.
Dwie rzeczy dzieją się w tym samym czasie. Pierwszą jest ogólny wzrost poziomu długu absolwentów. Nellie Mae, firma zajmująca się kredytami studenckimi „zauważyła, że średni dług studencki co najmniej się podwoił” pomiędzy 1991 a 1997 rokiem; dodatkowo „średni dług na kartach kredytowych, według stanu z 2002 roku wynosił ponad 3000$.” W tym samym roku „39% studentów kończyło studia osiągając ”poziom długu niemożliwy do spłaty.” Ten sam poziom długu, kiedy przyjrzelibyśmy się studentom afroamerykańskim i latynoskim, wynosiłby odpowiednio 55% i 58%. Kilka lat później, rzeczywisty poziom zadłużenia studenckiego związanego z kredytami na studia, zgodnie ze stanem z 2007 roku, wynosił blisko 21900$: 19400$ dla kredytobiorców z publicznych uniwersytetów i blisko 25700$ dla tych z uczelni prywatnych. By utrzymać poziom długu na tym i tak słabo kontrolowalnym poziomie, cztery piąte wszystkich studentów pracuje w trakcie studiów, jedna trzecia w pełnym wymiarze godzinowym, dwie trzecie średnio dwadzieścia pięć godzin w tygodniu. Studenci tracą przyszłe zarobki, stając się bardziej zmuszeni do przyjmowania jakiejkolwiek pracy dostępnej na rynku, oraz bardziej ustępliwi w ramach samego zatrudnienia. Kredyt studencki nie stworzył jeszcze systemu poddaństwa za długi, jednak podniósł poziom finansowej niepewności, a co najważniejsze – politycznej potulności. Po drugie, kredyt studencki zintensyfikował zarówno klasowe, jak i rasowe nierówność w USA. Latynoscy i afro-amerykańscy studenci są bardziej skłonni do przyjmowania niedopuszczalnie wysokich kredytów studenckich oraz niedotrzymywania warunków umów kredytowych, co sieje spustoszenie w ich życiu prywatnym. Trzecim skutkiem jest to, że kolorowi studenci trafiają na dwuletnie lub prowadzone przez lokalne uczelnie czteroletnie studia, a nie na największe publiczne uniwersytety badawcze czy elitarne prywatne uczelnie, gdzie mogliby wejść na ścieżki kariery w stylu Obamy, wiodące na pozycje przywódcze. Dodatkowo na uczenie się w ramach czteroletnich kursów na uniwersytetach w coraz większym stopniu stać jedynie bardziej zamożnych studentów. W rezultacie niemal całkowity wzrost, jaki nastąpił w dostępie do szkolnictwa wyższego przez ostatnie 30 lat zanotowany został wśród studentów z rodzin lokujących się w górnych 25% rozkładu dochodów. W końcu należy zaznaczyć, że kredyt studencki zniechęca do pracy w sektorze publicznym i pracach zorientowanych na ten sektor. Jeśli ktoś opuszcza uczelnię prawniczą, posiadając 125000$ długu, jest zdecydowanie mało skłonny pracować dla organizacji pozarządowych w dziedzinie prawa antydyskryminacyjnego i ubóstwa, które płaca 55000$ rocznie, skoro może dołączyć do korporacji i dostać 150000$ na start, mając możliwość bezpośredniej spłaty długów.
Czy wydaje Ci się, że możliwe jest przekroczenie politycznej potulności związanej z systemem kredytowym i rozpoczęcie nowego pola walki przeciwko zarówno kryzysowi uniwersytetu, jak i kryzysowi finansowemu? W trakcie ostatnich walk studenckich we Włoszech funkcjonowało hasło: „Nie będziemy płacić za wasz kryzys!”. Czy uważasz, że możliwe jest rozwinięcie podobnego procesu w kontekście Stanów Zjednoczonych?
To świetne hasło! Musimy je zastosować również w USA! Większość studentów i pracowników naukowych działa tak, jakby kryzys pojawił się niczym trzęsienie ziemi lub huragan, który stał się nową rzeczywistością, zmuszającą nas do obniżenia oczekiwań. To błędna postawa, jednak, jak do tej pory, tylko nieliczni studenci i pracownicy naukowi stawiają opór. Amerykanie mogą mieć obsesje na punkcie pieniędzy, ale w gruncie rzeczy nie wiedzą wiele o tym, w jaki sposób one funkcjonują.
Potrzebujemy nowego ruchu na rzecz demokratyzacji, który widziałby w publicznym systemie szkolnictwa wyższego swoją podstawę. Jak do tej pory pracownicy uczelni są zagubieni. Pozostają podzieleni na pełnoetatowych i tymczasowych (Ci ostatni, adiunkci, uczą w ramach 40% kursów na uniwersytetach w USA, nie posiadając zabezpieczonego zatrudnienia, z dużo niższymi płacami, większymi obciążeniami dydaktycznymi i mniejszymi osłonami socjalnymi). Podzieleni są również na „gwiazdy”, które mają międzynarodową reputację i oferty pracy spoza własnych uczelni, dzięki którym mają szanse podnieść swoje zarobki i budżety badawcze, oraz „siłaczy”, którzy poświęcają większość swego czasu na nauczanie oraz świadczenia na rzecz uniwersytetu i nie mają żadnych możliwości zwiększenia swoich zarobków w inny sposób. Ta przemieszana i podzielona grupa nie sprzymierza się ze studentami w żądaniu odpowiednich zasobów pozwalających na łączenie masowego dostępu z wysoką jakością edukacji. Wielu z nas nieustannie stara się tę kwestię przepracować. Niemniej jednak by zrównoważyć ogromną presję wywieraną na uniwersytet przez polityków zaciskających pasa tylko po to, by później przekazywać pieniądze bankom, potrzebne jest jednoczesne przerwanie pracy lub stanowczy pracowniczy nacisk na uczelnię (np. wszyscy pracownicy danej jednostki naraz aplikujący do pracy na innych uczelniach itd.).
Każdy wie, że nie ma żadnej demokracji bez wolnej prasy, która jest finansowo i intelektualnie niezależna. Nie można mieć też demokracji bez wolnego uniwersytetu. Przegrupowany ruch na rzecz demokracji powinien opierać się po części na żądaniu powszechnej wyższej edukacji – egalitarnego dostępu do najlepszej jakości kształcenia, z jego misją i zadaniami określanymi przez jego beneficjentów.
przełożył Krystian Szadkowski
• • •
Na ten sam temat:
Krystian Szadkowski i Jan Sowa - Fabryki wiedzy
• • •
Christopher Newfield – Profesor w English Department Uniewrsytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara. Aktywista i badacz zajmujący się zagadnieniem edukacji i historią amerykańskiego uniwersytetu. Autor książek: Ivy and Industry: Business and Making of the American University, 1880-1980, (2003); Unamking the Public University: The Forty-Year Assault on the Middle Class (2008).