Zajęcia związane z uczelnią wypełniały mu plan dnia do tego stopnia, że niewiele zostawało już na realizację zadania, które postawił sobie – nie, które raczej pojawiło mu się w głowie już na początku semestru, a teraz było dla niego jednym z priorytetów.
Postanowił napisać książkę. Właściwie pomysł nie był całkiem nowy – od kilku czy kilkunastu miesięcy miewał coś na kształt nienazwanego przeczucia, które stopniowo, z coraz większą wprawą, zaczął werbalizować, sam dla siebie, tocząc swój wewnętrzny, codzienny monolog, aż stał się on niezbędnym elementem każdego dnia.
Układał sobie w myślach części historii, dopasowywał je do siebie tak długo, aż całość stawała się logicznie powiązaną ze sobą treścią, w której każdy z elementów pełnił
zamierzoną przez niego funkcję.