Łukasz Orbitowski - Warszawiacy. Odcinek 34.

Weszli przez kanał praski. Świętek pierwszy, zsunął się gładko i syknął na Kamilę, żeby się pospieszyła. Poprawiła plecak i popatrzyła po okolicy. Wokół sady, młode drzewa, dalej rzędy kolorowych bloków, podświetlony Pałac Kultury w otoczeniu szklanych domów. Gwiazdy jak krople pojawiały się, jedna za drugą na ciemniejącym niebie.

Kamilę zdjął strach, że widzi je po raz ostatni. A potem pomyślała, że wszystko może być inaczej: na dole znajdzie krainę czarów, w której zapragnie pozostać. Szybciej, laluniu, ruchy, ruchy, denerwował się Świętek. Zapaliła latarkę i poszła w ciemność.
Głosy w jej głowie umilkły. Drzwi do mrocznego pokoju, zatrzaśnięte. Droga prowadziła ostro w dół. Musiała się schylać, kucać, w końcu pełznąć przez kilkudziesięciometrowy, mokry odcinek. Świętek z trudem się w nim mieścił. Musiała uważać, żeby nie uderzyć głową w podeszwę jego buta. Korytarz gwałtownie się rozszerzył i wkrótce trafili do niewielkiej, okrągłej sali z rurami na ścianach. Pod butami chrzęściły muszle, cuchnęło zgniłym mięsem. Pełno butelek, stary koc. Graffiti na ścianach, wpół zatarty napis: KOMU W DROGĘ TEMU W NOGĘ. Świętek skręcił znowu. Nie mogła za nim nadążyć, coraz bardziej przerażona, że ją zostawi samą, a ona przecież nigdy nie znajdzie drogi. Mury były stare, obrośnięte czymś szarym, cuchnącym. Pełzały wielkie, brązowe ślimaki. Szczury buszowały poza granicą światła.
Świętek zatrzymał się przy włazie, pokazał jak zejść i czekał na nią na dole. Tam zapach był inny, kojarzył się z ziemią zmoczoną przez deszcz. Wokoło, plątanina korytarzy Mnóstwo małych, niepokojących wejść wyłaniających się z ciemności. Chciała zapytać, jak daleko jeszcze, Świętek przycisnął jej rękę do ust. Syknął.
– Ani słowa?
– Co się dzieje? – odszepnęła. Świętek milczał. Słyszała szum dalekiej wody, kapanie. Pisnął szczur. I coś jeszcze, jakby przeciągłe westchnięcie dobiegające z korytarza po lewej. Świętek pociągnął Kamilę.
– Musimy jakoś minąć Ewkę!
Nie minęli. Kilka korytarzy dalej Świętek wyraźnie się rozluźnił. Nic nie mówił, ale Kamila domyśliła się, że już są niedaleko. W oddali mignęło coś białego. Stuk, stuk. Coś metalowego o ścianę. Świętek błyskawicznie obalił Kamile na ziemię, nie zdołał stłumić jej krzyku. Biła, kopała. Nie puścił, szeptał tylko: uspokój się, uspokój! Bo Ewka nas zabije.
Leżeli na brzuchu, w zimnej wodzie, przywierając do ziemi – Kamila chciała w nią wsiąknąć. Z bocznego korytarza, na wyciągnięcie ręki od niej wyłoniła się drobna kobieca postać z gazrurką w małej dłoni. Ubrana w białą sukienkę, z włosami rozpuszczonymi swobodnie na plecy zdawała się błyszczeć, jakby rozpalało ją jakieś wewnętrzne światło. Niesłychanie wolno obróciła głowę i jej wzrok pobiegł gdzieś w przestrzeń, ponad głową Kamili. Jej twarz przypominała oblicze trupa, wypieszczonego w zakładzie pogrzebowym i świeżo wrzuconego do otwartej trumny. Z rozchylonych ust dobyło się westchnienie, gazrurką walnęła w ścianę i Ewka ruszyła w swoją stronę. Jej stopy nie dotykały ziemi.
Odczekali chwilę, nim Świętek pozwolił wstać. Szepnął.
– Jest zagubiona i wściekła. Chodź. To już niedaleko.
Przeszli jeszcze dwa korytarze. Ostatni kończył się okrągłym włazem prowadzącym w dół. Obok półeczka i ogryzki świec. Świętek rozgonił grube szczury, zrzucił plecak i zaczął mruczeć. Dłonie złożył jak do modlitwy. Kamila z niepokojem patrzyła w ciemność. Świętek westchnął przeciągle. Książkę otworzył na dowolnej stronie, nabożnym głosem przeczytał fragment o zupie szpinakowej i zatrzasnął. Z namaszczeniem wyjął zamek, przeciągnął przezeń nitkę i zawiesił na szyi Kamili.
– Ruchy – powiedziała.
Zrobił obrażoną minę.
– Dla mnie to ciągle świętość – rzekł i ciął się nożem we wnętrze dłoni. Rozsmarował krew na ścianie. podał nóż Kamili, trzymając za ostrze. Nie wzięła.
– Musisz. Tylko troszeczkę.
Nie bez wątpliwości chwyciła drewnianą rączkę. Przejechała po wierzchu dłoni. Świętek ponaglał. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie i ukłuła się w palec, głębiej niż by sobie życzyła. Nóż poleciał na ziemię. Podskoczyła do najbliższej ściany, przycisnęła krwawiący palec, rozumiejąc, że zakażenie jest teraz najmniejszym z jej problemów. Possała. Chciała powiedzieć Świętkowi coś w tym stylu: skończ się wydurniać i do roboty, ale z jej ściśniętego gardła dobyło się tylko słabiutkie „o Jezu”. Stuk, stuk! Na końcu korytarza stała Ewka.
Z tej odległości jej twarz była tylko plamką, ale Kamila wiedziała, że kanałowe widmo bacznie ich obserwuje. Rzuciła się w stronę Świętka, ściskającego klucz.
– Otwieraj! – próbowała mu ten klucz wyrwać. Wypadł Świętkowi z dłoni.
– To tylko symbol – szepnął Świętek.
Ewka, podobna teraz do żagla na ciemnym morzu, ruszyła w ich stronę, waląc gazrurką w ścianę. Świętek bezradnie opuścił dłonie. Kamila przeciwnie, takowe uniosła.
A trzymała w nich siekierę.
Zamachnęła się zza głowy. Pierwszy cios, zamiast w kłódkę, broniącą dostępu do włazu, rąbnął w obmurówkę. Posypały się iskry. Drugi już lepiej, do trzeciego nie doszło.
– Tera ja! – huknął Świętek.
Ewka nadciągała, z szeroko rozpostartymi dłońmi, z sukienką opinającą jej ciało, tak chude, że aż nierzeczywiste. Ostre stopy pół metra nad ziemią. Delikatne wzgórki piersi, linia przez brzuch, jak po fatalnie zrobionej cesarce. Oczy niczym dwa żarzące się węgle, śmiertelnie blade czoło. A Świętek walnął, raz, drugi i pęknięta kłódka zadzwoniła o ścianę. Łoskot gazrurką niósł się echem po korytarzu. Świętek zwalił klapę jednym kopnięciem, cisnął plecak w ciemność.
Ewka zaśpiewała jednym, wysokim dźwiękiem. Brzmiała w nim niewyobrażalna tęsknota i wściekłość. Pod Kamilą ugięły się nogi. Nie mogła zrobić kroku, zasłuchana i przerażona patrzyła na tę wściekłą, nadciągającą twarz, na rozpalone oczy. Ręce Ewki wystrzeliły przed siebie, lecz Świętek był o sekundę szybszy. Chwycił Kamilę pod bok i skoczył razem z nią do włazu, w dół, do Warszawiaków.

• • •

Warszawiacy - spis odcinków

• • •

Łukasz Orbitowski- (urodzony w 1978 r.) pisarz, polski mistrz literatury grozy.

Absolwent filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego debiutem w fantastyce było opowiadanie "Diabeł na Jabol Hill", opublikowane w pierwszym numerze miesięcznika "Science Fiction". Publikował opowiadania w czasopismach "Science Fiction", "Nowa Fantastyka", "Sfera", "Ubik", "Ha!art".

Dotychczas zostało wydanych dziesięć jego książek, m.in. "Złe Wybrzeża" (1999), "Szeroki, głęboki, wymalować wszystko" (2002), "Wigiljne psy" (2005), "Horror show" (2006), "Pies i klecha" (2007 i 2008). Za wydaną w 2007 r. powieść "Tracę ciepło" (Wydawnictwo Literackie) uhonorowany został Nagrodą Krakowska Książka Miesiąca oraz otrzymał nominację do nagrody im. J. Zajdla. Jest również współtwórcą gry fabularnej Bakemono oraz współautorem scenariusza do filmu "Hardkor 44".

Pochodzi z Krakowa, od niedawna mieszka w Warszawie.

Projekt Petronela Sztela      Realizacja realis

Nasz serwis używa plików cookies do prawidłowego działania strony. Korzystanie z serwisu bez zmiany ustawień dla plików cookies oznacza, że będą one zapisywane w pamięci urządzenia. Ustawienia te można zmieniać w przeglądarce internetowej. Więcej informacji udostępniamy w naszej polityce prywatności.

Zgadzam się na użycie plików cookies.

EU Cookie Directive Module Information