Antonio Negri, Judith Revel – Dobro wspólne w rewolcie
Odkąd analizy obecnego kryzysu ekonomicznego zwróciły się w stronę jego przyczyn i efektów społecznych nie trzeba było wielkiej wyobraźni, aby przepowiedzieć wybuch miejskich rewolt zbliżonych swym kształtem do żakerii. Przewidzieliśmy to już w 2009 roku, na kartach Commonwealth[1]. Nie spodziewaliśmy się jednak, że we Włoszech, w obrębie ruchu, takie przewidywanie może zostać zanegowane. Mówiono nam, że takie rewolty to kwestia zamierzchłej przeszłości powtarzając, że: nastał czas aby odbudować szeroki front przeciwko kryzysowi oraz ustanowić w obrębie ruchów formy organizacji-komunikacji-uznania w celu podjęcia kwestii politycznej reprezentacji.
Jednakże mamy dziś do czynienia z ruchami, które wyrażają się w mniej więcej klasycznych insurekcyjnych formach i obecne są niemal wszędzie, wykorzeniając w ten sposób starą geopolityczną gramatykę, w której kategoriach niektórzy wciąż uparcie myślą. Mamy zatem do czynienia z:
1) Nowym proletariatem, złożonym z prekarnych i bezrobotnych pracowników, dołączającym do klasy średniej znajdującej się w kryzysie. Są to zróżnicowane podmioty jednoczące się na niecodzienne sposoby w walce, domagając się, tak jak w krajach południowej części basenu Morza Śródziemnego, nowych, bardziej demokratycznych form rządu. Polityczna dyktatura Ben Alego oraz ekonomiczno-polityczna dyktatura naszych fałszywych demokracji nie mogą być ze sobą zrównywane – choć przez dekady ta druga wiernie budowała, wspierała i chroniła pierwszą – jednak pragnienie radykalnej demokracji jest teraz wszechobecne i oznacza wspólnotę wyłaniającą się z różnych stron walk, mieszając, przeplatając i hybrydyzując jedne żądania z drugimi.
2) Dawnymi siłami społecznymi, które są dotknięte skutkami kryzysu w społeczeństwach klasowych, całkowicie regulowanych przez systemy finansowe w obrębie mieszanych, przemysłowych i/lub kognitywnych gospodarek, a teraz z równą determinacją przemieszczają się przez różne obszary (wpierw pod postacią ruchów pracowników, studentów i bardziej ogólnie prekariatu; teraz zaś złożonych ruchów społecznych w rodzaju „acampada”).
3) Odrodzeniem ruchów czystej odmowy poprzecinanych przez skomplikowany jak nigdy dotąd skład społeczny, rozwarstwionych zarówno wertykalnie (np. klasy średnie pogrążają się w wykluczonym proletariacie) jak i horyzontalnie (np. w relacji z różnymi sektorami metropolii, rozdartymi między gentryfikacją oraz, jak zauważa Saskia Sassen – „zbrazyliowanymi” obszarami, gdzie walki pomiędzy gangami zaczynają zostawiać ślady po kulach z kałasznikowów na ścianach tych przedmieść, gdzie jedyną – dramatyczną i entropiczną – alternatywą dla zorganizowanych walk jest zorganizowana przestępczość).
Niedawne angielskie zamieszki przynależą do tego trzeciego rodzaju i są całkiem podobne do tych, które jakiś czas temu dotknęły francuskie banlieues: mieszanina gniewu i desperacji, elementy samoorganizacji i sedymentacji innego typu (stowarzyszenia sąsiedzkie, sieci solidarności, kluby kibiców itd.) wyrażające obecnie nieznośność życia obróconego w gruzowisko. Rumowiska pozostawiane przez te rewolty, z pewnością niepokojące, nie są ostatecznie takie odmienne od tego, w co zamienia się dziś codzienne życie ogromu mężczyzn i kobiet: w jego strzępy.
W jaki sposób możemy rozpocząć dyskusję nad tym złożonym zjawiskiem z perspektywy myślenia o dobru wspólnym? Wszystko, co twierdzimy poniżej wyraża czystą intencję otwarcia przestrzeni do debaty.
Po pierwsze i najważniejsze, wydaje się nam, że musimy zdemaskować niektóre interpretacje głoszone w tym kontekście przez mass media i klasy rządzące.
Zacznijmy od tego, że twierdzi się, iż z politycznego punktu widzenia, ruchy które omawiamy powinny być rozważane w ich „radykalnej” odmienności. Oczywiste jest, że ruchy te są politycznie różnorodne. Jednak twierdzić, że są takie w sposób „radykalny” to zwykły idiotyzm. Wszystkie te ruchy są, w rzeczywistości nacechowane radykalnie nie tylko dlatego, że stawiają opór Ben Alemu lub innym dyktatorom, tam gdzie ma to miejsce, czy ponieważ ujawniają polityczną zdradę Zapatero lub Papandreou, czy też dlatego, że nienawidzą Camerona albo sprzeciwiają się dyktatowi Europejskiego Banku Centralnego. Są raczej określane jako radykalne ponieważ wszystkie z nich odmawiają płacenia za konsekwencje powodowane przez gospodarkę i kryzys (nie byłoby bardziej nic błędnego niż uważanie tego kryzysu za katastrofę uderzającą w fundamentalnie rozsądny system gospodarczy; nie byłoby nic bardziej potwornego niż nostalgia za kapitalistyczną gospodarką sprzed kryzysu), a są nimi wielkie przemieszczenia bogactwa, dokonujące się z korzyścią dla możnych, zorganizowanych w politycznych formach Zachodnich reżimów (zarówno demokratycznych czy dyktatorskich, konserwatywnych czy reformistycznych…).
To rewolty zrodzone w Egipcie, Hiszpanii czy Anglii z jednoczesnej odmowy wobec podporządkowania, wyzysku i grabieży, przygotowanych przez gospodarkę z myślą o egzystencji całych populacji tego świata, oraz odrzucenia politycznych form, w ramach których kryzys biopolitycznego przywłaszczania był do tej pory zarządzany. Jest to również prawda w kontekście tak zwanych reżimów „demokratycznych”. Taka forma rządu wydaje się bardziej pożądana jedynie dla pozornej „cywilizacji”, w jej ramach maskuje ona atak na godność i człowieczeństwo niszczonych przez siebie istnień. Jednak zanikanie politycznej reprezentacji jest aktualnie na granicy upadku. Twierdzić, że istnieją – według kryteriów zachodniej demokracji – radykalne różnice między formą reprezentacyjną w Tunezji Ben Alego a Tottenham czy Brixton Camerona, to po prostu zaprzeczanie dowodom: życie zostało w obu tych przypadkach tak naruszone i ograbione, że nie może zrobić niż więcej jak eksplodować w ruchu rewolty. Nie mówiąc już o mechanizmach represji, które przywodzą Anglię z powrotem do czasów akumulacji pierwotnej, do więzień z Moll Flanders czy fabryk z Olivera Twista. Zdjęcia młodych rebeliantów zamieszczane na murach i ekranach angielskich miast powinno się zestawić z wielkimi wydrukami świńskich ryjów (odpowiednik PIIGS[2]?) bankierów i szefów finansowych korporacji, którzy doprowadzili całe wspólnoty do podobnego stanu i nieustanie zwiększają swoje zyski czerpane z tego kryzysu.
Powróćmy jednak do gazetowych ciekawostek. Mówi się tam, że omawiane rewolty są odmienne również jeśli przyglądać się im z etyczno-politycznego punktu widzenia. Niektóre byłyby zatem uprawomocnione, jak w krajach Maghrebu, ponieważ to korupcja dyktatorskich reżimów doprowadziła do tych żałosnych warunków; protesty włoskich studentów czy hiszpańskich „indignados” byłyby wciąż zrozumiałe ponieważ „prekarność jest czymś złym”; jednakże rewolty angielskiego i francuskiego proletariatu są „kryminalne” ponieważ cechuje je rzekomo zwykłe rabowanie własności innych ludzi, chuligaństwo oraz nienawiść rasowa.
Wszystko to jest w większości fałszywe, ponieważ te rewolty mają tendencję – mając na uwadze wszystkie zachodzące między nimi różnice, którym nie zamierzamy przeczyć – do posiadania wspólnej istoty. Nie są one „młodzieńczymi” rewoltami, ale rewoltami rozumiejącymi społeczne i polityczne warunki, które coraz szersze warstwy populacji uważają za całkowicie nie do zniesienia. Degradacja płacy roboczej i społecznej zeszła poniżej progu uznawanego przez klasycznych ekonomistów oraz Marksa za poziom reprodukcji pracowników, nazywanego przez nich „płaca niezbędną”. I mamy jeszcze czelność zachęcać dziennikarzy do powtórzenia twierdzenia, że te walki wytworzył eksces konsumeryzmu!
Wyłania się tutaj pierwszy wniosek. Można określić te ruchy mianem „rekompozycyjnych”. Rzeczywiście przenikają populacje – czy są to zabezpieczeni pracownicy czy prekariat, bezrobotni lub ci, którzy znają tylko prace dorywcze, improwizacje czy pracę na czarno – wychwalając momenty solidarności w ich walce przeciwko nędzy. Zmniejszająca się klasa średnia oraz proletariat, migranci i nie-migranci, pracownicy fizyczni i kognitywni, emeryci, gospodynie domowe oraz młodzież łączą się razem w ubóstwie, by wspólnie stawić mu czoła. Tu właśnie znaleźli warunki dla zjednoczonej walki.
Po drugie, od razu widać (i jest to właśnie najbardziej przerażające dla tych, którzy zakładają konsumpcjonistyczny charakter tych ruchów), że nie są to chaotyczne i nihilistyczne ruchy, że nie chodzi w nich o podpalenia dla samego podpalenia, że nie chcą po prostu zaakceptować destruktywnej mocy nieprzewidywalnego „braku przyszłości”. Czterdzieści lat po ruchu punkowym (który z drugiej strony był, pomimo stereotypów, namiętnie produktywny) są to ruchy, które nie oznajmiają końca, udokumentowanego i zinternalizowanego, wszelkiej przyszłości; pragną raczej zbudować własną przyszłość. Wiedzą, że kryzys, który ich dotyka nie jest spowodowany faktem, że proletariat nie produkuje – czy to pod kierownictwem szefa czy w ogólnych warunkach społecznej kooperacji podtrzymującej dziś proces przechwytywania wartości – lub, że nie wytwarza wystarczająco dużo, ale dzieje się to ponieważ są grabieni z owoców swojej produktywności; oznacza to, że są zmuszani do płacenia za kryzys, który nie powstał z ich winy. Zapłacili już przecież za opiekę zdrowotną, emerytury oraz systemy porządku publicznego podczas gdy burżuazja akumulowała środki na rzecz wojny i wywłaszczała ich w imię własnego zysku. Jednak w przeważającej części wiedzą, że nie ma drogi wyjścia z kryzysu dopóki oni, rebelianci, nie uporają się z mechanizmami władzy i społecznymi stosunkami, które regulują te mechanizmy. Jednak ktoś mógłby zaprzeczyć, że są to ruchy polityczne. Nawet jeśli – dodadzą krytycy – wyraziły politycznie słuszne stanowiska (jak często zdarzało się w przypadku północnoafrykańskich powstańców czy hiszpańskich „indignados”) te ruchy są poza demokratycznym porządkiem na skutek uprzedzeń czy krytycznego podejścia względem niego.
Oczywiście chcielibyśmy dodać: trudno jest, jeśli nie niemożliwe, znalezienie we współczesnym porządku politycznym, sposoby, dzięki którym projekt atakujący współczesny model uprawiania polityki w celu przezwyciężenia kryzysu mógłby zaistnieć. Lewica i prawica są niemal zawsze jednakowe. Dla pierwszych podatek od bogactwa powinien dotyczyć przychodów miedzy 40-50 tyś. euro, dla drugich 60-70 tyś. euro: czy to jakaś różnica? Obrona własności prywatnej, rozszerzenie procesów prywatyzacji oraz liberalizacji znajdują się w programach obu stron. Systemy wyborcze ograniczone są teraz do zwykłego i prostego wybierania delegatów rekrutujących się z warstw uprzywilejowanych, i tak dalej i tak dalej. Wspomniane ruchy atakują właśnie to wszystko: czy czyni je to politycznymi czy nie? Są polityczne, ponieważ znajdują się na obszarze konstytuującym, a nie obszarze stawiania żądań. Atakują własność prywatną ponieważ znają ją jako formę opresji i obstają raczej przy konstytucji i samo-zarządzanej solidarności, dobrobycie i edukacji – krótko mówiąc przy dobru wspólnym, ponieważ obecnie jest ono horyzontem dla nowych i starych sił.
Jasne, że nikt nie jest na tyle naiwny, żeby myśleć, że te rewolty niezwłocznie wytworzą nowe formy rządu. Niemniej jednak tym, czego nas uczą jest przekonanie, że „jedno dzieli się na dwa”, że pozornie nieskazitelna trwałość kapitalizmu jest już jedynie starą fantasmagorią, która w żaden sposób nie może zostać przywrócona, że kapitał jest bezpośrednio schizofreniczny a polityka ruchów może umiejscawiać się jedynie w obrębie tego pęknięcia.
Mamy nadzieję, że towarzysze, którzy wierzą, że powstania to przestarzałe narzędzia autonomistycznej polityki będą zdolni przemyśleć to, co dzieje się dookoła. To nie poprzez wyczerpywanie sił w oczekiwaniu na terminy wyborów, ale w rewolcie, wynajdując nowe konstytuujące instytucje dla dobra wspólnego możemy razem zrozumieć to, co nadchodzi.
przełożył Krystian Szadkowski
[1] M. Hardt, A. Negri, Commonwealth, 2009 - książka ukaże się po polsku nakładem wydawnictwa Korporacja Ha!art w grudniu 2011 roku w tłumaczeniu zespołu czasopisma Praktyka Teoretyczna.
[2] PIIGS - obraźliwa nazwa na grupę krajów (Portugalia, Irlandia, Włochy [Italy], Grecja, Hiszpania [Spain]) najbardziej dotkniętych i zagrożonych przez rozwój kryzysu ekonomicznego stanowiących zagrożenie dla stabilności strefy euro.
• • •
Edufactory – spis tekstów