Daniel Kot - Kierunkowy 0-22. Odcinek 1. A my
a my, a my, a my
dziś chcemy tylko znaleźć siebie w tym,
co o nas myślą
a wy, a wy, a wy,
wcale nie chcecie być gorsi,
tu tylko Bóg może nas sądzić
[HiFi Banda, „A my”]
Kolejne dni powoli rozchodziły się w czasie, jak okręgi po jeziorze, z wolna utożsamiając się ze sobą, upodobniając, zamazując chronologiczne granice. Żeby przypomnieć sobie, co robiłem dwa dni temu, muszę przejrzeć zdjęcia w telefonie, a jak to nie pomaga, uświadomić sobie, gdzie się obudziłem. Nie wiem, dlaczego to pierwsza myśl, jaka mnie nachodzi w chwilę po przebudzeniu. Gdzie jestem teraz?
W bardzo miękkim i bardzo wygodnym łóżku, na starym Mokotowie. Wzdycham ciężko, ostatnio coraz ciężej; już pamiętam. Moja pamięć zdaje się być monolityczną breją, najgęstszą dżunglą pod świętym słońcem, a przedzieranie się przez jej chaszcze jest fizycznie bolesne. Po paru minutach wstaję najciszej, jak tylko mogę, cały czas spoglądając na nią, czy się nie budzi. Nie budzi, się dobrze. Ubieram się, a roztrojona wibracja najpierw jest niejasnym ćmieniem w okolicach skroni, by po chwili przyjąć postać szumu w uszach i trzęsących się dłoni. Przełykam głośno ślinę ściśniętym, suchym gardłem. Przy wyjściu z pokoju przechodzi mi przez myśl, żeby przyjrzeć się jej twarzy. Najpierw rezygnuję, ale ciekawość okazuje się silniejsza. Nie jest źle, powiedzmy, ale nie chcę już do tego wracać.
Ostrożnie odkluczam drzwi (odkluczyć drzwi, to jakby je odseparować od zwartej konstrukcji kamienicy, jest w tym coś podniecającego) i zbiegam z trzeciego piętra do wyjścia. Mróz momentalnie podszczypuje płatki uszów i policzki, otulam się kapturem i ruszam na przystanek. Grzebię zarękawiczkowanymi rękami w kieszeniach w poszukiwaniu papierosów, ale po chwili się poddaję, niczego nie znajdując. Tramwaj przyjeżdża wyjątkowo szybko, mam w głowie szum jak na pustym kanale.
W mieszkaniu ciepło, dobrze. Nie ma nikogo, jeszcze lepiej. W pokoju rozbieram się do majtek, włączam komputer i zapalam papierosa leżącego samotnie pośród tego wszystkiego, co potocznie nazywamy bałaganem na biurku. Po minucie jestem już zalogowany. Osiem próśb o przyjęcie do znajomych. Dwadzieścia dwie wiadomości. Osiemnaście powiadomień. Zanim cokolwiek kliknę, gaszę szluga i idę pod prysznic. Czuję, że wracają siły. Niestety wiem, że to pozory. Zawsze po powrocie do domu z imprezy jest ten moment, kiedy wydaje ci się, że nie masz kaca, a świadomość jakoś ominie w swoich nieustannych kalkulacjach nieprzespaną noc. Trwa to najwyżej kilka godzin, ale konsekwencje jak zawsze w końcu cię doganiają i brutalnie rachują kości, rozliczając za kolejne nadwyrężenie ciała, ducha i umysłu nocnymi podróżami po mieście.
Po wyjściu z łazienki parzę kawę, przesmarowuję kawałek chleba dżemem i wracam do komputera. Westchnienie. Ośmiu nowych znajomych... po zdjęciach, ani tym bardziej nazwiskach, nikogo nie kojarzę. Wynik spontanicznych rozmów z przypadkowymi ludźmi, trzy prośby od dziewczyn z klubu, z którymi pewnie tańczyłem. Na razie przyjmuję, jak leci. Poczekam na pierwsze zdjęcia na Wallach, a nuż wypłynie coś ponad to, co zapamiętałem. Wiadomości. Praca. Szkoła. Pierdoły. Powiadomienia. Przejrzenie wszystkiego, odpisanie na najważniejsze i bezsensowne podglądanie Ściany kończę po dwóch godzinach. Kładę głowę na biurku, słuchając swojego oddechu. Świszczę coraz bardziej. Nie podoba mi się to i trochę przeraża. Ale wizyta u lekarza jeszcze mocniej. Próbuję stłuc sumienie metalowym prętem, ale ono okazuje się zwinniejsze. Akurat w momencie, kiedy czuję mdłości. I ból głowy. Dogoniło.
Łóżko, spać. Strasznie twarde i niewygodne, ale kwestią paru minut jest przyzwyczajenie się. Sen morzy, marzy mi się morze. Jak kiedyś, gdy czując niezrozumiałą tęsknotę wyszliśmy w środku popijawy z baru prosto na dworzec i jeszcze tego samego dnia siedzieliśmy z butelką wódki na samym skraju plaży, dzielnie znosząc późnowrześniowe wiatry. Wróciliśmy, jak skończył się alkohol, żartując i śmiejąc się, że jedziemy tylko po następną butelkę. Przed dziewiątą rano wlekliśmy się, wykończeni, pasażem w centrum, mijając pędzących do pracy i na zajęcia. Uśmiechaliśmy się ponuro. Piękna noc, najpiękniejsza, najjaśniejsza, najchłodniejsza noc w moim krótkim, smutnym życiu. Zderzenie ze swoimi prywatnymi światami problemów wywołało ciężką frustrację i choć nikt nie mówił o tym głośno, wiedzieliśmy doskonale, o co chodzi. Ale nie potrafiliśmy inaczej. Dzieci Ikara, tak mówili czasami o nas na mieście.
„DO miasta wychodzi się na zakupy. Do szkoły, do urzędu i do pracy. NA miasto wychodzi się nocą, na melanż, imprezę, popijawę, poszwendać się, połazić, poszukać szczęścia.”
Podnoszę głowę, SMS. Sprawdzam. Nic dziś nie robię. Nie, twoja propozycja również mi nie pasuje. Dość tego pijaństwa, powtarzam trzeci tydzień i staczam się z fotela do łóżka. Napięcia. Mamy po dwadzieścia lat, podobno przed sobą cały życia szmat, ale wcale nie jestem rad, z każdego poranka i wieczoru, nadal nie dokonałem wyboru, mówią mi, że jestem dyspozytorem własnych torów i że podobno spełniam się w świecie hardkoru i tak, to uczucie niby nigdy nie minie, jak wspomnienie o pierwszej dziewczynie i choć czasy podstawówki, zbite butelki i wiecznie ubite lufki* niby się skończyły, czuję, że nic się od tamtej pory nie wydarzyło. Napięcia na liniach, przepalone styki, utracone szanse. Utracone szanse, narkotyki. Bezsenność, najlepszy wiek na rozwój chorób psychicznych. Długi, zamknięte koło wiecznych pożyczek. Komunikaty płynące rzeką przez głowę, czasowe uszkadzanie układów nerwowych. Zniszczone zwoje, noce rozmigotane ekranami ajfonów. Dużo kolorów, ciągle więcej. Pęciaki, cioty i frajerzy są nudni, nie piją, dobre suki, szmaty i świnie opierdalają laski w klubach. R. wszyscy znają, a R. zna wszystkich dilerów. Bifory, aftery. Najlepiej mieć kilka dup, najlepiej blisko centrum. Po melanżu można jeszcze zaliczyć miejscówkę do kimania. Nie sypiam raczej u siebie, jest mi nie po drodze. Wymyślam problemy, żeby nie rozwiązywać tych realnych. Numer do R., mam ciśnienie na jointa. Jutro kolokwium, nie wiem nawet z czego. Dwa miesiące konsekwentnego wykolejania się, następne dwa do pierwszych egzaminów. Raczej nie mam hobby, chyba że liczą się kace**. Nie narzekam, a u ciebie co słychać?***
Kurwa, zawiesił się czat. Resetuję komputer, połowa wiadomości do niej do dotarła. Nie mam siły znowu tego powtarzać. Wyłączam facebooka.
Wyłączam facebooka.
* Fragment jest adaptacją fragmentu utworu Paktofoniki „Chwile ulotne”
** Pezet, „Co mam powiedzieć”
*** Eldo, „Co słychać?”
• • •
Uporczywa codzienność 0-22 – spis odcinków
• • •
Daniel Kot – urodzony, pomieszkujący. Warszawuje, pochodził trochę na studia, przez prawie trzy lata wydawał e-zina „KOFEINA”, swoje przepracował za kasami i barami, teraz kreatywnie, reklama. Kilka publikacji w „KZO” i wiersze w „Akcencie”, trochę w Liternecie. Aspirujący, żywo zainteresowany, inspirator Mikrofestynu. Tęskni za deskorolką i przeszłością, której nie może pamiętać. Nienachalny, lubi koty. Tagi: '91. Norwegian Wood, Joy Division, Pijani Powietrzem, Ghost Dog.